Prezentowy (i nieprezentowy) kącik przedgwiazdkowy 2022.

Prezentowy (i nieprezentowy) kącik przedgwiazdkowy 2022.

 W tym roku, w którym pisałam tak mało recenzji, w którym przeczytałam też przynajmniej jedną trzecią książek mniej, niż zwykle. W roku, który dla mnie był dużo trudniejszy, niż 2020, dużo bardziej pracowity i o wiele bardziej depresyjny, nadal mam kącik prezentowy. 

Nie będę polecać zbyt wielu konkretnych tytułów, bo z książkami jest jak z perfumami - trudno kupić komuś idealnie trafione w gust, chyba że się wie dokładnie od danej osoby, co by chciała. 

Nieco łatwiej jest z książkami dla małych dzieci, które dopiero odkrywają swój gust czytelniczy i na pewnym etapie życia są ciekawe prawie wszystkiego, co im się podsunie.

W tym roku skupię się raczej na kategoriach prezentów, niż na konkretnych przedmiotach. I na zupełnie "nieprezentach", ale związanych trochę z czytaniem.

I tak na początek (1) proponuję, żebyście sprezentowali komuś prenumeratę. Albo cyfrową, albo papierową. Czy to dziecku - ulubionej gazetki, nawet tej głupiej, z dodanym badziewiem, a o którą tak często prosi przy okazji wizyty w sklepie; czy to dorosłemu, który lubi czasami kupić papierową "Politykę" albo "National Geographic", bo lubi czasem obcować z papierem. 

A może ktoś w rodzinie lubi VOGUE, bo pasjonuje się modą? Vogue jest drogie i czasami żal wydać na nie pieniądze, żeby po prostu oglądać piękne zdjęcia. 

"Przekrój" też podrożał, a jest czymś, co sporo mi znanych osób lubi i nigdy nie wyrzuca po przeczytaniu, bo tyle tam dobra. 

Prenumeraty są super. Idea, że znajdujecie regularnie w skrzynce pismo, które lubicie, jest bardzo retro i ma w sobie coś z jajka niespodzianki. :) Oczywiście cyfrowa prenumerata też jest super. 




Kolejna (2) propozycja jest taka, żebyście zrobili sobie prezent i uluźnili półki z książek, których już nie potrzebujecie, a przy okazji zrobili dobry uczynek. Na pewno kupicie sobie (i dostaniecie) nowe książki. I super. Ale są u Was na pewno takie, których chcecie się pozbyć i tu mam dla Was kilka propozycji:

A) Dla relatywnie nowych i w idealnym stanie książek to miejsce skupu. Ja korzystam ze SKUPSZOPU. Wystarczy podać kod ISBN i zobaczyć wycenę. To nie są duże kwoty, ale serio - nie jest łatwo sprzedać książki obecnie, więc lepsze te parę złotych, niż nic. Jak uzbiera Wam się 40 zł. z wyceny, to możecie zamówić darmowego kuriera, który książki od Was odbierze, a po weryfikacji na miejscu, kasa trafia na Wasze konto, a miejsce na półkach czeka na nowości.

B) Dla książek, które są w dobrym i bardzo dobrym stanie, ale są minimalnie starsze (ale wydane po 1995 roku) mamy akcję POCZYTAJMI. Akcja zbiera książki do wiejskich i szkolnych bibliotek. Jak uzbieracie konkretne pudełko książek, to zamawiacie darmowy paczkomat lub kuriera i wysyłacie je, mając na koncie dobry uczynek i luźniejsze regały.

C) Dla książek KAŻDYCH, które nie są śmieciami (serio, stare podręczniki i encyklopedie to po prostu makulatura, nie uszczęśliwiajcie nimi nikogo i wrzućcie do pojemnika na papier po prostu; to żaden grzech, książki nie są święte tylko dlatego, że są książkami), nawet lekko zniszczonych, możecie znaleźć półkę bookcrossingową w Waszej okolicy. W Krakowie jest ich na przykład BARDZO WIELE, ale na pewno są w innych miastach i miasteczkach naszego kraju. Wystarczy pogooglać. :) Zostawiacie tam książkę (możecie też sobie z półki zabrać inną) i dzielicie się nią ze światem, kiedy Wam już się nie przyda. 

D) A na koniec jeszcze nieksiążkowy uluźniacz szaf, czyli ubrania, zabawki, buty i domowe tekstylia (w bardzo dobrym stanie) oddajcie na szczytny cel w akcji UBRANIA DO ODDANIA. Wybieracie fundację, którą chcecie wesprzeć, pakujecie 10 kilo ubrań (to serio nie tak wiele ciuchów) do pudła i zamawiacie darmowego kuriera. I już. :) Dobry uczynek na święta - dla siebie i innych.

Numerem trzy (3) w tegorocznej polecajce jest złota rada - kupcie prezent sami dla siebie. W ten sposób na pewno dostaniecie to, czego chcecie. 

Nie wiecie, co kupić wujkowi, który jest wiecznie niezadowolony ze wszystkiego i każdą rozmowę z nim kończycie z depresją, bo głównie skupia się na wadach wszystkiego? Nie kupujcie mu nic, kupcie coś sobie. 

A jeśli już musicie coś przynieść, bo wciąż nie wyzwoliliście się z "bo nie wypada", to w porządku, kupcie coś neutralnego, taniego, co nie powiększy góry śmieci (najlepiej jadalnego, zawsze ktoś chętny się na to znajdzie) i olejcie krzywe spojrzenia. 

Najlepszy prezent, jaki możecie sobie dać, to egoizm. Pamiętajcie, że nie musicie w święta spotykać się nikim, jeśli nie chcecie. Nie musicie mieć powodu, żeby nie chcieć, możecie nawet kochać masę ludzi ze swojej rodziny, ale marzyć o świętach w piżamie. Zróbcie to. 

Ci, którzy są Wam życzliwi, zrozumieją, jeśli im powiecie, że rok był trudny i chcecie odpocząć. Ci, którzy i tak się o wszystko obrażają, mogą się obrażać dalej. To dziecinne, jesteście na to za starzy.

Jedzenie kupcie, jeśli nie lubicie gotować. Jeśli lubicie, gotujcie tylko to, co Wam smakuje. Zróbcie sobie prezent. Poczytajcie nową książkę, którą sobie sami kupiliście. Świat się nie skończy, jeśli nie "obejdziecie" świąt. Obiecuję.

I kupcie sobie nowe skarpetki. Nie wiem, co jest takiego w nowych, ładnych skarpetkach, ale ja zawsze czuję się bardzo świeżo, kiedy zakładam nowe, ładne skarpetki. I zmieńcie sobie pościel na świeżą tuż przed Wigilią, żeby wieczorem pójść spać do świeżego łóżka, w czystej piżamie i z nową książką. 




A na koniec (4) mam polecajki książkowe, żeby nie było tak całkiem niematerialistycznie. Wybrałam sporo (ale nie tylko) nowości, bo wiecie - jednak mniejsza szansa, że ktoś już sobie to kupił. Większa natomiast, że dostanie dwie takie same sztuki pod choinkę. ;)

A) Dla kogoś, kto lubi być na bieżąco - tegoroczny literacki NOBEL. Jeśli wiecie, że narzekał, że dostępne są na rynku tylko "Lata", to od paru dni jest też kolejna jej książka na polskim rynku. 



B) Dla małej (podobno 7-12 lat) feministki lub feministy. Książka o tym, że Mikołaj może być także kobietą. "Bombka" zebrała wspaniałe recenzje za granicą i sama będę ją niedługo czytać, więc może - jeśli znajdę czas, napiszę o niej osobno. Podobno to przeurocza książka o silnych dziewczynkach i młodych kobietach. 

C) Piękne wydanie klasyki - prezent dla osób o ugruntowanym guście, który dobrze znamy. Albo dla kogoś, kto po prostu buduje dopiero swoją bibliotekę - młodej pary, ambitnego studenta lub studentki, czy osoby, która wreszcie kupiła większe mieszkanie i może mieć więcej regałów na książki, które kocha. Ostatnio wyszło całe mnóstwo cudnie wydanych wznowień klasycznej beletrystyki. Często z ilustracjami (jak np. pokazane tu poniżej "Sto lat samotności"). To prezent z kategorii "cacko z dziurką", czyli coś ślicznego, czego sami byśmy sobie może nie kupili, bo zawsze jakoś szkoda kasy (w końcu już mamy nasze zaczytane na śmierć wydanie z 1989 roku), a miło jest taki przedmiot mieć. 






D) Komiks, picture book lub album. Dla osób, które kochają obrazki i obcowanie z ładnym papierem. Wystarczy, że przejrzycie katalog np. Centrali albo Kultury Gniewu, żeby wybrać komiks, który spodoba się osobie, którą chcecie obdarować. Jest w czym wybierać. Wystarczy, że zajrzycie, co do zaoferowania ma Taschen, żeby kupić piękną książkę z obrazkami. Przy okazji możecie wybrać treści ładne i społecznie zaangażowane. Komiksiarze to często wspaniali lewacy. :)









I pamiętajcie - bez presji. Bądźcie dla siebie mili i bądźcie asertywni. W niestabilnym, czasami dość strasznym świecie, nie ma sensu dokładać sobie zmartwień. 


Wesołych Świąt - niezależnie od tego, czy je jakkolwiek obchodzicie, odpocznijcie, bo będzie trochę wolnego. I niech na serio będzie wolne (ej, wyjechać też jest fajnie :)). 

Britfield - mogło być tak dobrze, ale...

Britfield - mogło być tak dobrze, ale...

Rzadko już czytuję książki dla dzieci, a tym razem po prostu mogłam ją przeczytać za darmo, opis był bardzo zachęcający, a książka miała doskonałe recenzje i zapowiedź ekranizacji (i sądzę - tak w ogóle - że jako scenariusz filmu dla dzieci może sprawdzić się lepiej, niż jako literatura). 

Podam teraz niewielkie spoilery, ostrzegam. 

Britfield to typowa literatura gatunkowa - przygodówka, ale dla młodego czytelnika (moim zdaniem 7-12 lat), więc z oczywistych względów musi być nieco "łagodniejsza", niż gdyby była przeznaczona dla starszych dzieci czy dorosłych. Tyle że ta "łagodność" została tu posunięta do poziomu dzikiego absurdu.

Oto mamy dwie sieroty - chłopca i dziewczynkę - które uciekają z Bardzo Złego Sierocińca. Cała ucieczka, bardzo emocjonująca, sensacyjna i pełna zwrotów akcji, jest znakomitym, wciągającym początkiem książki. Oczywiście dorosły czytelnik wie, że niemożliwością jest, by wszystkie dzieci w sierocińcu były miłe i kochały się jak rodzeństwo, a także bezsprzecznie się wspierały w najbardziej głupich i niebezpiecznych rzeczach, ale to jest prawo literatury dziecięcej, więc możemy na to przymknąć oko. 

Potem jednak okazuje się, że autor, pan Stewart, tak bardzo lubi swoich bohaterów, że nie pozwoli im on nawet przespać jednej nocy w chłodzie. 

Dzieci uciekają balonem (nie jest to żaden spoiler, balon jest na okładce ;)), który szybko uczą się obsługiwać, bo są oczywiście genialne, ale też ZAWSZE trafiają na pomoc dorosłych. ZAWSZE. Zawsze ktoś je zabierze na noc w ciepłe miejsce, podwiezie za darmo taksówką w Londynie, nakarmi, odzieje i chociaż potem muszą parę godzin uciekać, to przynajmniej z pełnymi brzuchami i wyspane. Nie sposób się w tej książce zestresować na dłużej, niż dwie strony, więc jest ona idealna dla dzieci, które chcą książki przygodowej, ale nie są w stanie długo znieść napięcia.

I to można tej książce darować. Nie jestem targetem, dzieciom może takie ujęcie sprawy bardzo odpowiadać. Nie ma tam też żadnych niuansów co do tego, kto jest dobry, a kto zły, żadnego Snape'a, czy innych niedopowiedzeń. No ale znowu - nie szkodzi, to książka dla dzieci. To może się sprawdzić. 

Niestety jest w tej książce jeszcze coś - DYDAKTYZM. Wielka zbrodnia na literaturze dziecięcej, w Polsce popełniona przez Pana Samochodzika na dzieciach z epoki, w której jeszcze to mogło ujść, ale teraz to po prostu nie wypada. Na dodatek jest to smrodek w większości bardzo nakierowany na dzieci brytyjskie, bo wprowadza wątki historii brytyjskiej monarchii, które są zupełnie obce czytelnikom spoza Wysp i - tak sądzę - często zupełnie niezrozumiałe. 

Oprócz tego są tam też wrypane w książkę, pisaną banalnym językiem, przeznaczoną dla dzieci, które czytają samodzielnie od niedawna, wtręty ze słowami trudnymi, niezrozumiałymi i zupełnie BEZ PRZYPISÓW. 


Z jakiegoś powodu wydawca (Dwukropek) uznał, że przypisy w książce dla dzieci nie powinny się pojawiać. A szkoda, bo skoro autor założył, że musi nauczyć czegoś swoich odbiorców, to wydawcy nie zaszkodziłoby jednak pomóc książkę zrozumieć. Widzicie dziesięciolatka, który wie, co to pinakle i transept? Nie widzę żadnego powodu, dla którego nie można tam wrzucić obrazka z opisem, albo innych, stosownych dla wieku czytelników wyjaśnień.

To nie jest zła książka dla dzieci, choć czytałam wiele lepszych. Sama fabuła, powód ucieczki z sierocińca i powód zażartości pościgu za młodymi ludźmi, są bardzo udane i stanowią świetną kanwę dla dobrego przygodowego kina familijnego. Książka jednak ma swoje wady, które trudno pominąć milczeniem.

Mimo tego nadal ostrożnie polecam, choć bardzo specyficznej grupie odbiorców i odbiorczyń - tym, które już umieją dobrze czytać, chcą książek przygodowych, ale też nie lubią, kiedy ich bohaterom dzieje się większa krzywda. Wiem, że są takie dzieci. Im na pewno się spodoba. :)


Męska skóra - komiks, dzięki któremu pokochacie komiksy.

Męska skóra - komiks, dzięki któremu pokochacie komiksy.

 Wiem, że dawno nie pisałam, ale miałam intensywny czas w życiu. Kiedy jednak dostałam w swoje ręce ten komiks, musiałam się nim podzielić ze światem, bo zasługuje na szeroką publiczność.

Akcja komiksu dzieje się w renesansowych Włoszech. Bianka, główna bohaterka, osiąga wiek w którym powinna wyjść za mąż, bo wiadomo - nie ma innej opcji dla kobiety. Rodzice znajdują jej narzeczonego, bo i tutaj Bianka nie ma nic do powiedzenia. Kandydatem jest niejaki Giovanni. Przystojniak z dobrej rodziny, a jednak Bianka nie kryje rozczarowania, że musi wyjść za człowieka, o którym nic nie wie. Jej pragnienie, by poznać partnera przed ślubem, jest dla wielu niezrozumiałe.

Jeszcze przed ceremonią matka chrzestna dziewczyny przekazuje jej jednak sekretny artefakt, który kobiety z jej rodziny miały od pokoleń - męską skórę, którą można założyć i która zrobi z Bianki przystojnego, młodego mężczyznę o imieniu Lorenzo.  Dzięki temu dziewczyna może teraz odwiedzić świat mężczyzn i poznać narzeczonego naprawdę. 


W męskiej skórze Bianka uwalnia się od ograniczeń narzucanych kobietom, może odkryć nie tylko osobowość narzeczonego, ale i wyzwolić swoją seksualność i wreszcie być wolną. Choć i wtedy jest w stanie dostrzec, że prawdziwie swobodnie czuć się mogą wyłącznie heteroseksualni mężczyźni. 

Mamy tu wszystko: seks, religię krępującą wszystko, co wyzwala kobiety (potworna postać zakonnika, brata Bianki, to majstersztyk), miłość, zmysłowość i drogę do niezwykłego finału, o którym nic nie napiszę, żeby Wam nie spoilerować, bo zakończenie jest prawdziwie wspaniałe.




Do tego pojawiają się tu wątki niezamierzenie bolesne, związane z obecną sytuacją w Iranie, ale także wszędzie tam, gdzie prawa kobiet i mniejszości seksualnych są miażdżone. 

"Męska skóra" to komiks mądry, piękny, zabawny i pełen wdzięku. Jeden z najlepszych, jakie czytałam. Kupcie go sobie, cieszcie się nim. Warto.

Przedwakacyjny kącik zapowiedzi 2022

Przedwakacyjny kącik zapowiedzi 2022

Lato blisko, a w księgarniach pojawi się dużo książek głośnych, oczekiwanych i nagradzanych. 

1. Zacznijmy kącik od pierwszej powieści Olgi Tokarczuk od czasów Nobla, czyli "Empuzjon", który ukaże się za tydzień. Książka to bardzo wyczekiwana nie tylko w Polsce. :)




2. Na drugim miejscu mamy czołową kandydatkę do Pulitzera, zachwyty z New York Timesa dotarły w każdy kąt literackiego światka. "Rytm Harlemu" to książka napisana przez autorkę znaną z doskonałej "Kolei Podziemnej". Autorka specjalizuje się w rasowych problemach Stanów Zjednoczonych, więc i tutaj mamy ten temat - tym razem jest to powieść o nowojorskim półświatku lat 60. (Premiera 1. czerwca.)



3. Mam też swoją faworytkę - norweski kryminał, nagrodzony norweską nagrodą literacką. Opis jest miodny tak bardzo, że na premierę, która jest w tym miesiącu, czekam niecierpliwie. Poczytajcie: 

"Moi mężczyźni” to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami opowieść o Brynhild, norweskiej służącej, która w drugiej połowie XIX wieku wyemigrowała do Ameryki, gdzie wyszła za mąż, stając się Bellą Sørensen, a następnie – po śmierci pierwszego męża – Belle Gunness. Belle z La Porte w stanie Indiana zapisała się w historii jako pierwsza seryjna morderczyni. Pozbawiła życia co najmniej czternaście osób, głównie mężczyzn, choć niektóre źródła podają, że dokonała nawet czterdziestu zabójstw. Kielland jednak nie szuka w tej postaci sensacji, ale opowiada o złamanej kobiecie, której całe życie towarzyszy tęsknota.



4. Jeśli nie znacie jeszcze Ilony Wiśniewskiej, to koniecznie poznajcie. Nikt, tak jak ona, nie pisze o zimnych miejscach na Ziemi, w których nigdy nie chciałabym się znaleźć, bo nienawidzę zimna. ;) Jej kolejna książka pojutrze. :)



5. Kolejny kryminał, tym razem nagrodzony przez Szwedów. Mrok i zło. Czasami potrzebujemy się w tym ponurzać. (Premiera 1. czerwca.)

Grupa nastolatek na początku lat 80. XX wieku zakłada dyskusyjny klub książki Krąg polarny.

Nieoczekiwanie jedna z dziewczyn znika. Po czterdziestu latach jej bezgłowe ciało zostaje odnalezione zamurowane w fundamencie mostu. Szefem policji i prowadzącym śledztwo jest Wiking Stormberg – mężczyzna, w którym przed laty kilka z dziewcząt było zakochanych. Mężczyzna zostaje wciągnięty w dramatyczną sytuację, która ukształtowana życie kobiet.



6. Saga rodzinna rodem z Korei. Coś zupełnie innego, niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, bo krąg kulturowy zupełnie inny od naszego. Finalistka National Book Award. (Premiera 15. czerwca.)

Głęboko poruszająca i napisana z wdziękiem powieść śledzi losy koreańskiej rodziny na przestrzeni pokoleń, poczynając od początku XX wieku.

Sunja, dziewczyna z biednej, ale dumnej rodziny, zachodzi w nieplanowaną ciążę, co może okryć jej bliskich hańbą. Odepchnięta przez zamożnego kochanka znajduje ratunek w ramionach młodego ministra, który oferuje jej małżeństwo i nowe życie w Japonii.

Tak zaczyna się wciągająca saga o wyjątkowych ludziach w fascynujących czasach. Rodzina Sunji doświadcza wzlotów i upadków. Tęskni za ojczyzną, której nie zna, i stara się dostosować do miejsca, którego nie rozumie.

"Pachinko" to uniwersalna historia o tym, co muszą poświęcić imigranci, by znaleźć swoje miejsce w świecie.



7. A na koniec dwie dołujące książki o obliczu ludzkości. Dwa reportaże. Jeden o tym, że Kanadzie nikt nie szuka zaginionych kobiet, jeśli należą do tubylczej ludności (premiera książki w maju), a druga o szlaku ludzkich przemytników, na który wybrał się, udając uchodźcę Mat Aikins (premiera w lipcu). Dwie ważne książki, które nie zmienią świata, bo - żadna poprzednia książka tego świata nie zmieniła. Ale może zmienią trochę nas. 




Dla dzieci o migrantach - dwie ważne książki.

Dla dzieci o migrantach - dwie ważne książki.

Jeśli kiedyś na tym blogu już byliście, to wiecie, że często piszę o książkach, które opowiadają dzieciom o tematach ważnych i trudnych. I nie inaczej będzie dzisiaj.

Kilka razy już pojawiały się książki o uchodźcach na łamach tego bloga i zapewniam Was, że opisywane w tym poście książki nie są jedynymi na ten temat, ale są na polskim rynku obecnie najnowszymi, a na dodatek - zostały wydane w roku, który tak potwornie doświadczył wielu ludzi, którzy przebywają obecnie na terenie Polski i dzieci na pewno się z tymi ludźmi zetkną. Tym ważniejsze jest rozmawianie z dziećmi o tym, dlaczego przybysze są obok nas i jest ich coraz więcej. 


Pierwsza z książek, "Migranci", wydana przez Wydawnictwo Dwie Siostry, to książka-cegiełka. Dochód z jej sprzedaży idzie w całości dla Grupy Granica, która pomaga migrantom m.in. na polsko-białoruskiej granicy, gdzie sytuacja jest szczególnie tragiczna. 

To książka bez słów. Nie ma tam żadnego tekstu, historię musimy opowiedzieć sobie sami. Osoby brnące przez czarne strony opowieści, w ciemności i mroku, różnią się od siebie. Każdy jest inny, nie są jednorodną masą, odróżniają się od siebie i można próbować o każdym z nich powiedzieć coś innego. Taki trening dostrzegania indywidualności. Idą, a za nimi idzie śmierć, która wygląda dokładnie tak, jak w książce "Gęś, śmierć i tulipan" (bardzo polecam!), choć została narysowana przez kogoś innego. Jakoś wyjątkowo mnie to poruszyło.

Na dodatek śmierć przybywa często na ibisie, którego symbolika jest niezwykle bogata i pojawia się w kilku starożytnych kulturach - a to jako symbol księżyca, a to jako symbol duszy, odwagi bądź mądrości. Bardzo to wszystko poetyckie.



Migranci brną przez las i przez morze, cały czas w mroku. Nie widzimy, przed czym uciekają, to jest pole do rozmowy i własnej/rodzica opowieści. 



Bardzo to poruszająca książeczka, dla dzieci w każdym wieku, dla dorosłych, dla właściwie każdego. Może przydać się do rozmów w domu, przedszkolu i szkole. Nikt nie jest na nią za młody albo za stary.

Druga pozycja - dużo mniej metaforyczna, dużo bardziej bezpośrednia, ale z pewnym twistem. 

Oto mamy skałę i zwierzęta, które na niej mieszkają. Na skałę próbują dostać się inne, które nie mają się gdzie podziać. Kilka stron, na każdej po krótkim zdaniu. Czytane po kolei, dają obraz zwierząt przepędzanych z lądu. Czytane od końca - brzmią jak pełne współczucia nawoływanie, że powinny przyjść, że jakoś damy sobie radę. Dwa spojrzenia na jedno proste wydarzenie. Książka możliwa do czytania od początku i od końca. 





Proste, pomysłowe, przeznaczone dla przedszkolaków. Dość urocze, bez większej grozy, ale każdemu według potrzeb. No i zdecydowanie sprawdzi się raczej wśród najmłodszych dzieci. Starsze potrzebują już czegoś więcej, niż prostych komunikatów. Maluchy jednak mogą spotkać tu temat migracji w sposób raczej bezstresowy i nieskomplikowany.

Obie książki polecam, choć moje serce jest jednak bliżej "Migrantów". Sława Ukrainie! Obyśmy nigdy nie musieli szukać swojego miejsca na skale.

Zew nocnego ptaka - kryminał, który dzieje się w XVII wieku.

Zew nocnego ptaka - kryminał, który dzieje się w XVII wieku.

Ta książka ma ponad 900 stron.

Muszę uprzedzić, bo jeśli ktoś nie znosi tasiemcowatych powieści, które ciągną się dość nieśpiesznie, to niech tego nie rusza, ALE.


Ale to jest bardzo przyzwoity kryminał. I mówię to ja, która nie czytuje kryminałów, bo ją zwykle nużą. 

Fount Royal to osada w Karolinie Południowej. Osada, w której ciągle pada deszcz, zgnilizna wygania ludzi z okolicy, mieścina powoli pustoszeje, bo nikt nie chce tam żyć. Tymczasem w miejscowym więzieniu osadzono kobietę oskarżoną o czary (bo jest XVII wiek, zapomniałam powiedzieć - co jest kluczowe dla całego klimatu opowieści), więc należy ściągnąć sędziego, który wyda wyrok.

Miejscowi chcą stracenia "wiedźmy"; niektórzy są przekonani, że ona para się magią, a inni knują swoje ciemne sprawki, korzystając z zamieszania. Sędzia przyjeżdża wraz z asystentem. Klasyczne postacie z klasycznego kryminału. Sprawiedliwy, ale nieco skostniały stary sędzia i jego młody asystent - pełen wigoru, z otwartym i wnikliwym umysłem. No wiecie, ten dobry. :D

Teraz będzie się toczyć powolna, ale pełna zwrotów akcji opowieść. Niczym u Agaty Christie - każdy z tej małej społeczności ma jakąś tajemnicę i może odpowiadać za morderstwo, którego tu dokonano i o które także oskarżona jest rzekoma wiedźma. 

Jesteśmy świadkami rozgrywek, od których zależy życie ludzi, przyszłość osady (której nie kibicowałam, bo "podbój Ameryki" to niechlubny czas w historii ludzkości) i losy każdego z bohaterów. Atmosfera jest duszna i lepka, sędziego trawi gorączka, asystent wpada w tarapaty, kiedy zaczyna zauważać, kto w okolicy ma za uszami, a do tego ciągle pada deszcz, niczym w Macondo. 

Szczury, przesądy, erotyczne sny, spuchnięte kolana, pożary, błoto i paskudne kreatury. Jak to się dobrze czyta! 

Czasy są trudne, więc jeśli potrzebujecie zrobić coś dla siebie, ale świat jest zbyt skomplikowany obecnie, by czytać coś poważniejszego, to "Zew nocnego ptaka" jest znakomitym wyborem. Starcza na długo, wciąga, jest przyzwoicie napisany (nie, nie jest to arcydzieło, jeśli chodzi o język, ale nie można się do wielu rzeczy przyczepić), a do tego ma obrazki! Niedużo, ale są. :D

Dobrze się czytało, dobrze się odrywało myśli od tego gówna, które trawi świat. 

Polecam z czystym sumieniem. 

Kucharka z Castamar

Kucharka z Castamar

Uczę się hiszpańskiego i nic nie pomaga w nauce tak bardzo, jak oglądanie filmów w pożądanym języku. Chciałam obejrzeć netflixową "Kucharkę z Castamar", ale oczywiście, ponieważ to ekranizacja, natychmiast włączyła się w mojej głowie myśl, że "najpierw książka, potem film". Myśl to w sumie bezsensowna, ale nawyki są silne.

I tak, choć romansów zwykle nie czytuję (nie ma w nich nic złego, po prostu nie lubię, podobnie jak nie lubię kryminałów), a na dodatek nacięłam się już, kiedy próbowałam czytać "Bridgertonów" (także z powodu serialu na Netfliksie), to i tak - kupiłam "Kucharkę"

Zasiadłam z drżącym sercem. Niech będzie niezła. Niech będzie niezła. Niech będzie niezła. Iiii... Nie wiem. :D Jestem jednak pewna, że jest o niebo lepsza od wspomnianych "Bridgertonów", których uwielbiam w serialu, ale nie mogę znieść w książkach. 

Oto mamy księcia, młodego wdowca, szlachetnego i wspaniałego (a jakże!). Oto mamy kucharkę - pannę z dobrego domu, wybitnie utalentowaną, piękną, nadobną, acz z agorafobią (obowiązkowo musi być jakaś słabość, niczym strach przed wężami u Indiany Jonesa). Książę z kolei tak kochał zmarłą żonę, że nie jest zdolny do miłości. Widzicie już, jak to się skończy? ;)

Jest też zły człowiek, który czyha na księcia, przebiegła flądra, która czyha na księcia i szereg ludzi, którzy podkopują dobrą kuchareczkę. I rumieńce są, i porywy serca, i wzniosłość harlekinowa. Wszystko, czego oczekuje fan gatunku, którym nie jestem, ale godzę się z konwencją.

Przyznaję jednak, że - co jest chyba tym, czego oczekujemy od lektury najbardziej, jeśli potrzebny nam pewien eskapizm - książka wciąga. Fabuła - choć przewidywalna - trzyma w napięciu o tyle, że chcemy wiedzieć, jak autor doprowadzi do nieuniknionego i znanego od początku zakończenia.

Autor, Fernando Munez, zadedykował książkę swojej żonie i swojej matce. Jednocześnie. Nasuwa to pewne myśli na jego temat, pełne stereotypów na temat południowych mężczyzn, ale nie będę się w to zagłębiać. ;) Z zawodu jest filmowcem, a "Kucharka" to jego debiut literacki. No i tak, czuję, że to debiut. Czuję też, że to estetyka z kręgu kulturowego, który wyprodukował specyficzny rodzaj telenoweli. I dobrze, widać jest zapotrzebowanie na takie rzeczy. Na zdrowie.

Ja sama powiem tyle, że miałam frajdę przy czytaniu, mimo częstego i głośnego nabijania się z napuszonych i przegiętych zdań, opowiadających o serca drżeniach. Wciągnęłam się, przeczytałam i nie żałuję. Omijałam opisy gotowanych potraw, bo to ważny element książki, dla mnie szalenie nużący i też jednak pozbawiony polotu ("Uczta Babette" to nie była), ale w niczym to w sumie nie przeszkadzało.

Serial wciąż przede mną, ale książka nie pozostawiła mnie w poczuciu zmarnowanego na nią czasu, co uznaję za duży komplement. ;) 


Copyright © 2014 Na regale , Blogger