Baśniobór

Baśniobór

Dawno mnie tu nie było, ale są wakacje, czyli dzieci mają wolne, a dorośli wręcz przeciwnie. ;)
Ponieważ nie mam za wiele czasu na czytanie, to dzisiaj krótka recenzja wakacyjnej obsesji mojego syna. Żadna nowość, ale jeśli ktoś jeszcze na tę książkę nie trafił ze swoim dzieckiem, to warto się nią zainteresować.


W zeszłoroczne wakacje moje dziecko żyło "Magicznym drzewem". Płakało, że nie ma więcej tomów i ogólnie przeżywało bardzo. W tym roku syn chwycił za "Baśniobór". Kiedyś przeczytaliśmy już razem pierwszy tom, ale przeszedł bez echa. Tym razem syn wrócił do tej książki sam i zassało go na amen. Czyta tom za tomem, emocjonuje się ponad miarę.

Przyznaję, że to bardzo zgrabnie napisana książka. Brandon Mull stworzył świetny, może trochę wtórny, ale wciągający świat i wyrazistych (chociaż niezbyt skomplikowanych) bohaterów.

Kendra i Seth są zmuszeni spędzić wakacje u dziadków. Oczywiście spodziewają się nudy i, oczywiście, żadnej nudy nie zaznają. Dziadkowie są strażnikami tajnego rezerwatu dla magicznych stworzeń (w większości niebezpiecznych i niekoniecznie sympatycznych), którego tajemnice odsłaniają przed dziećmi, mając nadzieję, że kiedyś to młodzi zostaną nowymi strażnikami boru.

Seth jest nieznośny i bez przerwy pakuje się w kłopoty (och, jak ja bym go złapała za fraki z przyjemnością - zadziwia mnie, jakim cudem dziadkowie nie zechcieli go od razu oddać na pożarcie demonom), Kendra jest, rzecz jasna, rozsądna i rzeczowa (tak na marginesie - chciałbym kiedyś przeczytać książkę dla dzieci, w której to dziewczynka byłaby tą bardziej przebojową postacią).
Oboje mają stosować się do istotnych dla bezpieczeństwa reguł, ale Seth je łamie i doprowadza rezerwat na skraj przepaści.
Potem trzeba to odkręcić, walczyć z paskudną wiedźmą, dogadywać się z satyrami, królową wróżek i uciekać przed demoniczną kukłą Mendigo (świetna, naprawdę straszna postać, swoją drogą). Wszystko to pełne schematów (na myśl przychodzi niemal natychmiast na przykład Spiderwick), ale i tak książka jest bardzo dobrą, solidną, porządnie napisaną i porywającą pozycją dla dzieciaków, trafiającą idealnie w gust i potrzeby ucznia podstawówki (a ja też czytałam bez bólu i zgrzytania zębami - jeśli tylko się pamięta, że to książka dla dzieci, można się przy niej nieźle bawić).

Wydawca na okładce twierdzi, że to książka dla dzieci od dziewiątego roku życia, ale mój syn nie ma jeszcze siedmiu lat i już ją uwielbia, więc sądzę, że wiek okładkowy może być zawyżony (no, chyba że dziecko jest bardzo strachliwe, bo scen wyjątkowo ponurych, nawet dość drastycznych, jest w tej książce - w zasadzie w każdym tomie - bardzo dużo; ostrzegam lojalnie).

Poza tym - co nie bez znaczenia w lipcu - książka jest bardzo wakacyjna. Pierwsze tomy dzieją się zawsze w letnie wakacje (cóż, Voldemort też zawsze czekał do końca roku szkolnego, żeby zaatakować Harrego na spokojnie, kiedy już dzieciak miał za sobą przynajmniej większość istotnych lekcji), przygody zazwyczaj kończą się w miarę dobrze (ale nie za dobrze, wszak książka ma pięć tomów, musi być jakiś cliffhanger), a dziecko może zarówno odetchnąć, jak i przebierać nogami z ciekawości, co też stanie się w kolejnej części (a autor nie żałuje sobie, czerpiąc pełnymi garściami z różnych mitologii i wprowadzając co chwila nowego potwora).


No więc tak - chcecie spacyfikować w czasie wakacji swoje dorastające potomstwo? Wręczcie dziatwie "Baśniobór" - ja od miesiąca nie słucham o niczym innym. I sama podczytuję, żeby przynajmniej z grubsza wiedzieć, czemu dziecko nagle zaczyna uważać, że powinno pić mleko morsa, albo zmontować własny "zestaw kryzysowy".

Brandon Mull naprawdę wie, jak trafić do dzieci. Inne książki tego autora mamy już zapisane w kolejce do przeczytania.

Matka feministka.

Matka feministka.

I kolejna książka o macierzyństwie. Tym razem z polskiego podwórka, o problemach matek w naszym kraju, w którym, jak niedawno napisała niezawodna Naima:
Matki małych dzieci, decydujące się na trud samotnego macierzyństwa? Kombinujcie same, jak związać koniec z końcem, bo gminy likwidują gdzie mogą żłobki, przedszkola i świetlice, zostawiając wam swobodę wyboru między prywatną nianią lub prywatnym „klubem malucha” założonym przez przedsiębiorczego biznesmena omijającego radosną nazwą wszelkie wymogi sanitarno-techniczne odnośnie żłobków czy przedszkoli. Fundusz alimentacyjny zlikwidowano już lata temu.
Rodzice z więcej niż jednym dzieckiem? Dostaniecie laurkę za rozrodczość, pochwałę z ambony, ulgę podatkową za dwójkę dzieci i kartę zniżkową do muzeów, jeśli jest was sześcioro lub więcej – ale na miejsca w żłobkach i przedszkolach macie jeszcze mniej szans niż samotne matki. Nie liczcie też na elektroniczny podręcznik, dzięki któremu dziecko nie będzie się uginać pod plecakiem. Ani na to, że najmłodsze odziedziczy książki po starszych, jak to wy robiliście w podstawówce za komuny – obecnie co roku musicie wydać dwie pensje na podręczniki jednorazowego użytku. Nie liczcie też za bardzo na zajęcia dodatkowe w szkołach, problemy z nauką rozwiązuje prywatny korepetytor, nie nauczyciele. Czy już mówiłam o świetlicach? A o likwidacji etatów szkolnych pielęgniarek/higienistek/dentystów?

Agnieszka Graff, która po tym, jak urodziła dziecko, ukierunkowała (przynajmniej w znacznej części) swoją działalność na problemy matek w naszym kraju. Z jej przemyśleń związanych z tą działalnością powstała "Matka feministka"; książka między innymi o tym, że nawet polski feminizm traktuje temat macierzyństwa po macoszemu. Jakby nie mógł znaleźć miejsca dla kobiet, które po porodzie nadal są feministkami, mimo że wybrały (lub los za nie wybrał, bo i tak często bywa) "siedzenie" z dzieckiem w domu. I teraz czasami potrzebują wsparcia, ale wsparcie jest przez społeczeństwo odbierane jednym zdaniem, królującym w komentarzach internetowych pod artykułami o potrzebach matek: "nie za moje pieniądze".
Nie da się zbudować więzi z małym człowiekiem, nie spędzając z nim czasu. Aby zostać matką, trzeba być tam, gdzie nasze dziecko, czyli, nie czarujmy się, najczęściej w domu. Można jednak i należy pytać: na jak długo, na jakich warunkach i kto ma za to zapłacić?
Dawno nie czytałam czegoś równie wyważonego i mądrego na temat polityki społecznej.
Problemem kobiet jest także to, że to one głównie sprawują funkcje opiekuńcze dla swoich niepełnosprawnych dzieci i rodziców, i tu także nie dostają wsparcia. A zawody opiekuńcze, w końcu tak w Polsce sfeminizowane, jak przedszkolanki, pielęgniarki, położne, pracownice społeczne, to zawody najmniej prestiżowe, najsłabiej opłacane, mimo że tak są potrzebne i tak bardzo wymagające.
Niesamowite było dla mnie to, jak w "Mundrej" niedawno czytałam o tym, że w Szwecji położna jest jednym z najlepiej płatnych, z najbardziej prestiżowych zawodów. Być może po tym najbardziej widać przyjazność, "ludzkość" państwa - po stosunku społeczeństwa do zawodów opiekuńczych, tych najbardziej potrzebnych słabszym i chorym.
Nie da się dylematów związanych z macierzyństwem sprowadzić do zgrabnego hasła: "dajmy kobietom wybór". Cóż to za wybór: urodzić, albo poczekać do trzydziestki, a może i czterdziestki, ryzykując kłopoty z płodnością? Albo taki: zostać w domu z maluchem i nie mieć co włożyć do garnka, czy może oddać do żłobka i umierać z niepokoju i tęsknoty? To nie są żadne wybory. [...] macierzyństwo to pasmo kryzysów i konieczności.
Bardzo bym chciała, żeby ta książka była lekturą obowiązkową każdego parlamentarzysty. Niestety, polski rząd ma taki sam stosunek do matek jak polskie społeczeństwo.
Agnieszka Graff stawia szereg pytań, które - mam wrażenie - nigdy na poważnie na mównicy sejmowej nie padły. Na przykład:
Czy społeczeństwo ma jakieś szczególne zobowiązania wobec rodziców małych dzieci? Czy należy przyjąć, że opieka to praca o wymiernej wartości - praca na rzecz całej wspólnoty? [...] Czy chcemy, by matki małych dzieci były ubezpieczone, nawet jeśli nigdy nie pracowały zawodowo? [...] Czy chcemy, płacąc podatki, składać się na szczególne ulgi i świadczenia dla rodzi wielodzietnych? Dla rodzin wychowujących dzieci niepełnosprawne?
Ktokolwiek zapragnie w Polsce rozpocząć poważną debatę na te tematy, musi liczyć się z agresją [...]. Jeśli wierzyć forom internetowym, większość Polaków ma na każde z powyższych pytań gotową i zwięzłą odpowiedź, a brzmi ona: "NIE". Dłuższa wersja jest mniej więcej taka: "Nie za moje podatki. [...] Dość tych roszczeń". [...]
"Trzeba było nie rozkładać nóg" - oto co mieli do powiedzenia internauci, którzy swego czasu komentowali na forach protesty "alimenciar" [...]. Podobne reakcje towarzyszyły głodowym protestom zdesperowanych kobiet z wałbrzyskiej dzielnicy Biały Kamień, które w 2008 roku próbowały przeciwstawić się brutalnym eksmisjom. Były wśród nich matki małych dzieci i kobiety w ciąży. Tymczasem na forach [...] chwalono decyzję władz, by odciąć głodującym wodę, prąd i gaz. [...] W mniemaniu komentatorów społeczeństwo nie ma żadnych zobowiązań wobec pozbawionych środków do życia samotnych matek i ich dzieci. Co ciekawe, uciekający przed odpowiedzialnością ojcowie nie zajmowali wcale uwagi forumowiczów.
Mam cytować dalej?
Może lepiej nie. Przeczytajcie sami. To książka, która odpowiada na pytanie: dlaczego w Polsce rodzi się za mało dzieci? Ale też książka, która trochę podpowiada, sugeruje (choć wiadomo, że nie daje gotowych i idealnych rozwiązań), jak to choć trochę zmienić. Świadczenia społeczne dużo kosztują, ale przynoszą - w długofalowej perspektywie - ogromne zyski. Tylko że zyski niemierzalne podczas jednej kadencji.
Inna sprawa, że - żeby zmienić prawo - trzeba zmienić nastawienie społeczne, a to się może prędko nie udać.
Pewnie więc nadal nic się nie zmieni, a Polki będą, owszem, rodzić na potęgę, ale za granicą. I nie bez powodu.

A w kraju nad Wisłą nadal panowie w sejmie będą się zajmować głównie podsłuchami.
Copyright © 2014 Na regale , Blogger