Boskie przyrodzenie. Historia penisa.

Boskie przyrodzenie. Historia penisa.

A u mnie znowu wydawnictwo Czarne.
Scott Fitzgerald przeszedł ekstremalny napad takiego lęku [o wielkość swojego penisa] w Paryżu w latach dwudziestych. Poprosił wtedy innego pisarza, Ernesta Hemingwaya, by poszedł z nim na lunch, bo musi go zapytać o coś ważnego. [...] pod koniec posiłku wyrzucił z siebie, że "chodzi o rozmiary". Jego żona Zelda ponoć powiedziała, że Scott nigdy nie uszczęśliwi żadnej kobiety z powodu "swojej budowy". Fitzgerald, który był tylko z jedną kobietą, nie wiedział, czy jego żona mówi prawdę. Jak pisał Hemingway w "Ruchomym święcie", opublikowanym pośmiertnie paryskim dzienniku, zabrał przyjaciela do toalety, obejrzał go, zapewnił, że wszystko jest w porządku, i kazał pooglądać rzeźby stojące w Luwrze.

Przyznaję, że sięgając po książkę Hickmana spodziewałam się czegoś bardziej z kategorii "antropologia ciała", ale też nie robiłam sobie wielkich nadziei na książkę naukową, bo jej autor jednak antropologiem ani socjologiem nie jest. Ograniczył się więc do zgrabnego (tu i ówdzie) zebrania do kupy statystyk i anegdot, po czym okrasił je dość pobieżną analizą - ani specjalnie odkrywczą, ani specjalnie mądrą.
W XIII wieku pewnego księdza ze szkockiego miasta Inverkeithing zaprowadzono przed oblicze biskupa za odprawianie tańca płodności wokół rzeźby fallicznej ustawionej na dziedzińcu kościoła z okazji Wielkanocy.
Książka jest bardzo nierówna. Z gracją i wyczuciem autor opisuje ewolucję mieszka na genitalia, ale kiedy musi się wypowiedzieć na temat jakiejkolwiek symboliki, brakuje mu wiedzy tak bardzo, że rozdział jest nieprzekonujący, nieudokumentowany i najlepiej, jakby go w ogóle nie było (po tym rozdziale zaczęłam się zastanawiać, czemu Wydawnictwo Czarne posunęło się do wydania czegoś tak niemerytorycznego). Na szczęście kilka rozdziałów się obroniło, sprawiając, że nie miałam poczucia całkowicie zmarnowanego na czytanie czasu.
Bez względu na nazwę genitalne znaczenie sporrana zostało wzmocnione, kiedy kilt zaadaptowano na mundur szkockiej armii i nie pozwolono nosić pod nim bielizny. W 1815 roku, podczas okupacji Paryża po zwycięstwie nad Napoleonem pod Waterloo, car Rosji zażądał, by członkowie szkockich regimentów szli przed nim w paradzie przed Pałacem Elizejskim. Kiedy przystanęli do salutowania, cesarz dotykał ich kiltów i sporranów, ale zrobił się bardziej ciekawski, gdy doszedł do potężnie zbudowanego sierżanta Thomasa Campbella i, jak pisał sam Szkot: "podniósł kilt aż do pępka, więc sprawdził, że nikt go nie zwodzi". Nienoszenie bielizny równało się w szkockiej armii męskości i nawet na zachodnim froncie I wojny światowej, gdy oficerowie i starsi stopniem prowadzili inspekcję swoich oddziałów, robili to, używając lusterka przywiązanego do końca kija golfowego lub laski, sprawdzając, czy żołnierze wypełniają rozkazy. Jeszcze w latach 60. XX wieku sprawdzanie lusterkiem było powszechne.
Mamy tutaj - z jednej strony - zgrabne opisy walki chrześcijaństwa z pogańskimi kultami fallusa, okraszone wyimkami z kościelnych ksiąg kar za występki, a także wyjątkowo udane rozdziały o strojach; a z drugiej strony - mamy autora, który słowo "feminizm" wymawia jak obelgę, a o kobietach (o których trudno nie wspomnieć przy okazji opisywania historii zaradzania problemom natury seksualnej) wypisuje czasami takie farmazony, że nie wiadomo, czy czytać dalej, czekając na opamiętanie, czy może od razu wysłać żonie autora wyrazy współczucia.

Niestety od razu widać, że autor jest dziennikarzem. Ucieka w sensację, a tam, gdzie brakuje mu wiedzy, zamiast się do tego przyznać i ominąć zagadnienie, wpycha okropne ogólniki, które mnie okropnie rażą. Brakuje też bibliografii, która w moich oczach całkowicie dyskwalifikuje to "dzieło" jako książkę z choćby minimalnym rysem naukowości. Przypisy do cytatów nie wystarczą; własne, nieszczególnie błyskotliwe, wnioski, także. Przydałoby się zajrzeć do większej ilości książek, na dodatek nie traktować czytelnika jak pacana.

Zdarzają się Tomowi Hickmanowi teksty w stylu "pewien słynny antropolog na Triobriandach", żeby - jak mniemam - nie przytłoczyć biednego, nierozgarniętego czytelnika nadmiarem informacji i nazwisk, których - biduś - na pewno nie skojarzy i jeszcze się zniechęci.

A kysz! Drogie Czarne, żółta kartka dla Was.
88/89

88/89

Niedawno minęło 25 lat od pierwszych wolnych wyborów w powojennej Polsce. To rocznica dla mnie radosna i wolę skupić się na pozytywach, niż na aferze taśmowej, więc dzisiaj będzie o komiksie dla dzieci - komiksie na temat roku przemian ustrojowych.


Książka Rzecznika i Surmy opowiada o moim dzieciństwie, więc odczuwałam przy czytaniu sporą nostalgię. Nie należy zapominać jednak, że ten komiks jest dla dzieci. Dzieci - jak podaje wydawca - w wieku 10-12 lat (IMO dla dwunastolatka może być już zbyt infantylny), ale poleca go też dzieciom wczesnoszkolnym. Dzieci, które nie rozpoznają na obrazku na przykład planszy z wykrojami (pamiętacie gazety z wykrojami do szycia? takie duże plansze poprzecinane różnymi liniami - kreskami przerywanymi, prostymi, falistymi, z gwiazdkami, żeby było wiadomo, czego to wykrój i żeby można go było przenieść na kalkę, a potem na materiał?), ani sensu stania w kolejce godzinami.

I nie ma w tym komiksie wystarczającego wyjaśnienia pewnych spraw (powiecie, że nie wszystko musi być wyjaśnione, prawda? ale moje dziecko jest z tych, które MUSZĄ wiedzieć, a tutaj całkiem dużo było pytań o rzeczy niezrozumiałe). Sporo zachowań bohaterów ma rys wręcz fantastyczny dla współczesnego małego czytelnika (kto wie, może to i dobrze akurat ;)).


Z drugiej strony, komiks ukazujący historię w tle dziecięcych zabaw w Wałęsę i Jaruzelskiego, komiks, który ma na końcu krótki słowniczek, opisujący pokrótce niezrozumiałe wydarzenia, to komiks, który mógłby być znakomitą lekturą uzupełniającą na lekcjach historii. Lekturą do czytania z dorosłym, który mógłby trochę tu i ówdzie wyjaśnić, doprecyzować, powspominać pospołu.

Autorzy trochę zapomnieli, że dzieci pewnych rzeczy nie zrozumieją bez objaśnień. Ja łapię wszystkie aluzje od razu, bo to był mój świat, ale mój syn nie rozumie nawet, jak działa telefon z tarczą (o tempora! o mores!). Owszem, mamy za sobą już opowieści o "dawnych czasach, kiedy na półkach był tylko ocet", ale mimo wszystko - taki siedmiolatek nie potrafi się wielu rzeczy domyślić (nie sądzę, żeby z dziesięciolatkiem było dużo lepiej ;)).


Biorąc to wszystko pod uwagę i tak uważam, że "88/89" jest komiksem potrzebnym i bardzo dobrym, chociaż trudno mi uciec od porównań ze wspaniałą "Marzi", która chyba bardziej zapada w pamięć (aczkolwiek jest w niej o wiele więcej tekstu, więc pewnie nie trafi do dzieci, które dopiero uczą się czytać).


Komiks jako narzędzie edukacyjne jest zdecydowanie niedoceniany. Widzę tu pole do popisu dla nauczycieli z polotem i dla rodziców, którzy chcą przybliżyć dziecku swoje dzieciństwo. Ale jako komiks do czytania bez odpowiedniego wprowadzenia - nie sprawdzi się raczej; ale może sprawdzać się wcale nie musi?
Dla mnie to komiks "specjalnego przeznaczenia", a takie też są potrzebne.




Czerwcowy kącik zapowiedzi.

Czerwcowy kącik zapowiedzi.

Kącik zapowiedzi (tym razem wyłącznie dla dzieci - z okazji Dnia Dziecka) zainspirowany wywiadem z założycielką wydawnictwa Zakamarki. Wywiadem, w którym zapowiada m.in. nową Mamę Mu w tym roku! Link wrzucałam już na G+ i FB, ale tutaj też się nim podzielę z radości. :)

1. No to zaczynamy od Szwedów.
Rodzice, którzy znają książeczki o Maksie, na pewno znają też Barbro Lindgren - świetną autorkę książek dla najmłodszych czytelników. Kiedy mój syn był całkiem tyci i zaczynał przygodę w książkami, Maks był jedną z niewielu dostępnych na rynku ładnych pozycji dla takich, powiedzmy, dwulatków. Zakamarki wydały więc kolejną serię dla dzieci zupełnie malutkich - serię o Bolusiu. Ukaże się jeszcze w czerwcu.





















2.  Wydawnictwo Austeria specjalizuje się w tzw. judaicach. Nie wydaje zbyt wiele i zbyt często, ale tym razem, na wakacje, ma do zaproponowania dwie ciekawostki dla dzieci - w sam raz do zapoznania się z żydowską kulturą. Pierwsza z nich to kolorowanka pomocna przy nauce alfabetu hebrajskiego, a druga - zbiór żydowskich bajek. Do kupienia w lipcu.



3. Dla miłośników specyficznego Janosha (my sami mamy uczucia bardzo mieszane w stosunku do tego pana - czasem się zachwycaliśmy, a czasem wręcz przeciwnie) - zbiór z nowymi opowiadaniami i nowe wydanie kilku starych, ale w zbiorczym ujęciu. Od wydawnictwa Znak, do kupienia dopiero w sierpniu. 


4. Wydawnictwo Znak ma też propozycję dla dzieci, które lubiły Koszmarnego Karolka, ale już z niego wyrosły - nowa książka tej samej autorki. Rekomendowana jako lektura uzupełniająca w klasach IV-VI (ale nie skreślajcie jej z tego powodu - kto wie, może nie będzie zła ;)). Z ilustracjami Tony'ego Rossa.
Do kupienia pod koniec czerwca.


5. Dwie Siostry też nie próżnują. Mają dla nas książkę norweskiej autorki dla dzieci od lat trzech. Potencjalnie fajna rzecz o dziecięcym zbieractwie. :) Premiera jeszcze w tym miesiącu.


6. A od Kultury Gniewu - nowy Shaun Tan!!! Także do dostania w czerwcu.


7. A na koniec - nie tyle zapowiedź, co zwrócenie uwagi na ciekawą nowość, która nie jest nowością. :) Zbiorcze, ładne wydanie Mary Poppins od wydawnictwa Jaguar. Gdyby ktoś jeszcze nie miał - warto rozważyć. Już w sklepach.



Uczta u królowej.

Uczta u królowej.

Rutu Modan (TU wywiad z nią - o innym komiksie) to jedno z bardziej znanych nazwisk w świecie współczesnego komiksu. Dlatego ucieszyłam się, że - po "Zaduszkach" dla dorosłych - przetłumaczono na język polski jej komiks dla dzieci.


Nina je obiad z rodzicami. Huśta się na krześle, dopycha jedzenie ręką, karmi psa, garbi się i generalnie - jest koszmarem rodzica. ;) Po licznych upomnieniach z ust jej taty pada pytanie, od którego zaczyna się "historia właściwa" - A co byś zrobiła, gdybyś została zaproszona przez królową Anglii na ucztę w Pałacu Buckingham?


I wtedy dowiadujemy się, co zrobiłaby Nina, bo przyjeżdża po nią sługa królowej i zabiera ją na uroczystą kolację.
Przede wszystkim Nina nie zakładałaby odświętnej sukienki, nie chciałaby jeść kawioru i wymyślnych sałatek; poprosiłaby o makaron z keczupem, a potem jadłaby tak, jak lubi. Rękami, głośno i bez skrępowania, a potem pokazałaby oburzonej królowej, że tak o wiele lepiej smakuje.

Tutaj pojawia się przepiękny kadr, duży, dwustronicowy rysunek pokazujący totalne rozpasanie, na którym królowa angielska je keczup prosto z butelki, księżniczki ogryzają kurczaka, dystyngowani panowie rzucają jedzeniem, damy plują pestkami. Zmysłowa przyjemność i pokaz wyczekiwanego przez dziecko rozluźnienia zasad, zakończony ogromnym deserem.


Książka nie moralizuje na temat dobrych manier. Nie zachęca też do zerwania z etykietą raz na zawsze (królowa pod koniec przyznaje, że to było wspaniałe i będą jadać w ten sposób, ale tylko od święta). Raczej mamy tu pochwałę okazjonalnego odpuszczenia.

Komiks zrozumie już czterolatek - jest krótki, prosty, nie ma zbyt wiele tekstu. Przyjemność sprawi za to każdemu. :)


Copyright © 2014 Na regale , Blogger