Książka Tuska, czyli kronika nadciągającej katastrofy.

Książka Tuska, czyli kronika nadciągającej katastrofy.

Chciałabym, żebyście odłożyli na bok to, czy lubicie Donalda Tuska, czy też raczej nie. Zakładam jednak, że pisowska strona barykady jest Wam raczej ideowo odległa, bo pewnie Was by na moim blogu nie było. To tytułem wstępu, bo wiecie - nie chcę, żebyście się zawiesili na tym, czy interesuje Was życie naszego byłego premiera. Nie ma to bowiem żadnego większego znaczenia. Dajcie sobie szansę i przeczytajcie o tej książce, zanim ocenicie, że Was nie kręci.


Donald Tusk wydał dzienniki z czasów, kiedy był przewodniczącym Rady Europejskiej. Trudne pięć lat, naznaczone kryzysem migracyjnym, brexitem, zamachami w Europie i narastaniem nastrojów ultraprawicowych w tzw. świecie zachodnim. Czytając dziennik, startujemy tuż przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w Polsce, kiedy to Komorowski przegrał z Dudą, a kończymy na końcówce 2019 roku. Wiele się w tym czasie zmieniło, prawda?

W Polsce mamy pełzającą dyktaturę, Wielka Brytania wystąpiła z Unii, mamy Orbana, Erdogana, Trumpa i całą ferajnę niebezpiecznych mężczyzn, którzy ciągną za sobą tłumy sfrustrowanych miłośników zamordyzmu, nacjonalizmu i ucisku kobiet oraz wszelkich mniejszości. Nie jest wesoło. I narastanie tej niewesołości śledzimy niemal dzień po dniu. I, powiem Wam szczerze, to jest ciekawa lektura, która czasami bardzo boli, bo wiemy, co czeka nas na następnej stronie. Wszak to historia najnowsza, bliska i znana, a jednak widziana z zupełnie innej perspektywy, niż nasz polski grajdołek.

Przyznam się Wam, że nie miałam bladego pojęcia na temat tego, jak wygląda polityka unijna od środka. Jak działają układy, traktaty, żonglowanie interesami tak wielu różnych państw. Jak to w praktyce funkcjonuje. Wgląd w te mechanizmy, w charaktery przywódców europejskich (i nie tylko), to coś, co mnie w tym dzienniku najbardziej fascynuje. Bo nie jest to literacko ciekawe dzieło. To nie jest literatura, nie ma tu fraz, nad którymi będziemy trwać w zachwycie. To jest książka o polityce, którą można traktować jak reportaż z frontu. Warsztatu tu nie ma żadnego, ale to zupełnie nie szkodzi, bo kiedy czytam o atakach złości Erdogana, czy o kuluarowych rozmowach ze zrozpaczonym Poroszenką, którego kraj pogrąża się w wojnie, jestem poruszona. I to poruszenie jest czymś, dla czego uważam, że warto Tuska poczytać.


Wiele osób krytykowało (poniekąd słusznie) dzienniki Donalda za to, że są chwilami pretensjonalne, że tenże bywa zbyt wzniosły, że brandzluje się swoją zajebistością, ale wiecie co? Złapałam się dziś na tym (to taki mój prywatny, osobisty wtręt, wybaczcie mi go, ale jest mi potrzebny), że chociaż jest w tym sporo racji, chociaż uśmiechałam się pod nosem przy piątym z kolei wzniosłym cytacie z książki, którą akurat Tusk czyta, to jednak wolę tę (nieco śmiesznawą chwilami) manierę od miałkości i nijakości.

Kupuję te opisy zwiedzanych muzeów i czytanych książek, nawet jeśli są - nie ukrywajmy - nastawione na kreowanie wizji Tuska - wspaniałego intelektualisty. Tak, czas powiedzieć to na głos - też jestem czasami pretensjonalna w tym, co mówię i robię. Też kocham książki, muzea, teatr i operę. I lubię o tym mówić - pewnie nawet wtedy, kiedy innych to nie obchodzi. I w czasach, w których zamiast wykładu noblowskiego puszcza się w telewizji publicznej Zenka Martyniuka, chyba tego "napuszenia" potrzebujemy. I tak, wiem, że brzmię teraz jak nadęta bździągwa.

Smutno się czytało relacje rozmów z Cameronem, który jest pewien, że Brytyjczycy zagłosują za pozostaniem w Unii. Smutno się czytało o tej pewności, że Komorowski wygra z "jakimś pisowskim urzędnikiem". Smutno się czytało o zamachach w Paryżu i o migracji, której obraz z wewnątrz administracji unijnej nieco mi poprzestawiał poglądy (nie w kwestiach zasadniczych, ale raczej "organizacyjnych").

To nie jest pean na cześć Tuska, bo - mimo wszystko - to jest dziennik polityczny. I na szczęście nie ma tam w sumie za wiele o Tuskowej prywatności, bo ona mnie - prawdę mówiąc - nie interesuje. Za to polityka europejska jest teraz dla mnie o wiele mniejszą tajemnicą.

"Szczerze" nie jest wydarzeniem literackim, ale nie unikajcie tej pozycji tylko dlatego, że na okładce jest polityk.
Powiem Wam też, że audiobooka słucha się nieźle; puśćcie sobie darmową próbkę z Audioteki i zobaczcie, czy Was zainteresuje. Mnie zainteresowała. I nawet dowiedziałam się paru nowych rzeczy. Chyba warto, chociaż jest tam smutno, coraz smutniej z każdą stroną i z każdym kolejnym opisywanym tygodniem...


Copyright © 2014 Na regale , Blogger