O podręcznikach po raz kolejny. Część druga.

O podręcznikach po raz kolejny. Część druga.

Dzisiaj napiszę trochę inaczej, bo podręcznik jest zdecydowanie mniej oburzający, niż ten, o którym pisałam poprzednio. Aczkolwiek tamten był tak zły, że trudno go przebić i wszystko przy nim wydaje się lepsze.

Dzisiaj zatem skupię się głównie na zestawie tekstów, jakie mają do omówienia siódmoklasiści, a bazować będę na podręczniku "Bliżej słowa" (wydanie z minionego roku szkolnego - tegoroczny podręcznik podobno minimalnie się różni).



Dobór tekstów w podstawie programowej, wydaje się być bardzo staroświecki, ale nie budzi wielkich kontrowersji. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, okazuje się, że wybór jest bardzo specyficzny i przemyślany tak, by z repertuaru niemal każdego autora, z którym ma się zetknąć młody człowiek, wybrać taki tekst, który jest nacechowany religijnie; choćby ten sam autor napisał tysiąc wierszy o ptakach, to dzieci i tak zapoznają się z tym jednym, który napisał o Jezusie.

Druga rzecz, która rzuca się w oczy w siódmej klasie, to ogromny nacisk na "miłość do ojczyzny", co nie byłoby w żaden sposób naganne, gdyby nie to, że znowu chodzi o tępy, ślepy, bezkrytyczny patriotyzm, oparty na "ojczyznę trzeba kochać i za nią umierać", zamiast nieco bardziej przystającego do współczesności: "dbajmy o kraj, troszczmy się o przyrodę, płaćmy podatki i chodźmy na wybory".

I tak na przykład w podręczniku między stroną 10 a 29 mamy w zasadzie ćwiczenia z analizy modlitw. Jest tam wiersz księdza Twardowskiego (sprawdziłam - każdego roku na polskim są co najmniej trzy wiersze Twardowskiego; nie, żebym uważała, że w ogóle nie należy o nim mówić, ale - CHOLERA JASNA - Szymborskiej prawie nie uświadczycie, a Twardowski był poetą dość przeciętnym i nie widzę powodu, żeby go aż tak eksploatować).

Do tego analiza i ćwiczenia jednego księżowskiego wierszydła zajmują aż CZTERY STRONY, w tym na przykład straszliwie zabawna anegdotka o imionach:



To jest anegdotka, której np. mój syn kompletnie nie zrozumiał, ponieważ - po pierwsze, nie rozumie, czemu jakieś imię miałoby być śmieszne, ani co złego jest w imionach "pogańskich" (WTF???), albowiem nauczony jest przez nas, że ludzie są różni, różnie się nazywają i nie można się śmiać z imion; a po drugie - jako dziecko nie chodzące do kościoła słowa "kyrie eleison" brzmią mu totalnie jak imię i nazwisko. I wcale się nie dziwię. No ale autorzy podręcznika uważają, że wszystkie dzieci chodzą do kościoła i śmieją się z imion innych, niż biblijne. Dobrze wiedzieć.

Dalej mamy wiersz Józefa Barana o rodzinie (jedynym słusznym jej modelu, rzecz jasna), do którego dopasowano cytaty z Tischnera, żeby już był komplet, a potem wiersz Kochanowskiego - oczywiście wybrano modlitwę. I to wszystko na pierwszych kilkunastu stronach podręcznika.

Potem mamy dużo patriotycznego mambo jambo - apoteoza orła, zachwalanie polskiej gościnności (jak wiemy, niezwykłej, nie przyjmującej wojennych uchodźców z Syrii) oraz w miarę neutralny wywiad o polskiej emigracji na Wyspy (jako zapoznanie z formą wywiadu), ale ponieważ wywiad w swej wymowie niekoniecznie mówił, że Polacy tam szaleńczo tęsknią za bigosem, to dorzucono wiersz Wierzyńskiego o cierpiącym emigrancie ("Kufer").

No i gramatyki też uczymy się na stosownych przykładach (wiem, nie ma w tym w sumie wielu kontrowersji - tylko ja prywatnie już tym rzygam, bo marzy mi się coś nowocześniejszego ;)):



Potem mamy rozdział pt. "Biblio, ojczyzno moja...". Tak, taki jest tytuł rozdziału.
O ile nie neguję roli Biblii jako ważnego tekstu kultury (ba, mój dwunastoletni syn z dużą przyjemnością przeczytał "Stary Testament"), o tyle fakt, że nie położono nacisku na przypowieści i fragmenty, z których wywodzą się np. powszechnie używane idiomy czy przysłowia (nie uświadczymy tego tutaj), a na ustęp z dekalogiem jako - i jest to wprost napisane - uniwersalnym zbiorem podstawowych wartości, jest jednak słabym pomysłem.

Po pierwsze dlatego, że "Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną" nie jest wartością uniwersalną, podobnie jak biblijne ujęcie kobiety jako własności, której się nie pożąda na równi z cudzym wołem i domem. Pewne rzeczy powinny zostać na religii, a na polskim trzymajmy się miłosiernego Samarytanina, bo - doprawdy - znowu dzieci niewierzące mają mindfuck.

Jakby tego było mało, kolejny rozdział - tak, cały rozdział - jest poświęcony Janowi Pawłowi II. Myślicie, że może uznano, że skoro Karol Wojtyła pisywał wiersze, to dostanie się dzieciakom np. neutralny dość fragment opisu dzieła sztuki, jakim był "Tryptyk rzymski"? BUAHAHA, no pewnie, że nie.
W tym rozdziale jest zacytowane przemówienie papieża do młodzieży o tym, że rozbita rodzina jest zła i nie uczy dobrych zachowań i że tylko "zdrowa rodzina" jest ideałem, który nie krzywdzi młodych. Cóż, dzieci z rozbitych rodzin mogą tę lekcję znieść ciężko.

Celem rozdziału było zapoznanie młodzieży z taką formą wypowiedzi, jaką jest przemówienie. Widać nie dało się wrzucić np. noblowskiego przemówienia Szymborskiej, albo - nie wiem - słynnego przemówienia Wałęsy ze słynnym "My, Naród", skoro już tak lubimy patriotyzm. Nie, lepiej pognębmy dzieci z rodzicami po rozwodach.

A gdzie jest miejsce na wielką polską literaturę? Bo do tego momentu jeszcze takiej tutaj nie było. Same sparciałe ramoty i indoktrynacyjne popierdółki.

Na szczęście przychodzi sensowne kilka rozdziałów - trochę antyku (głównie Sokrates), fragmenty "Stowarzyszenia umarłych poetów" i "Mały książę" (nie znoszę, jest pretensjonalny, ale nieszkodliwy).

Po tym przerywniku od tematyki bogoojczyźnianej wracamy do - TADAM - Biblii. A konkretnie - fragment o wygnaniu z raju. Jeśli chodzi o Stary Testament, to jest to ten kawałek, który uważam za jeden z najgorszych, bo on w europejskiej kulturze zrobił wiele złego, wmawiając wszystkim, że kobiety są winne wszelkiemu złu na świecie. No i nie wiem - nie wystarczy już biblijnych wtrętów jak na jeden rok? Pojawia się też znowu oczywiście Twardowski, gdyby czasem dzieciaki już zdążyły o nim zapomnieć.

Jest tyyyylu lepszych poetów, którzy pisali wiersze, używając motywów biblijnych, ale nieee, po co, lepiej po raz kolejny sięgnąć po księdza T.


Potem jest już nieco lżej, choć nadal prawie nic współczesnego - mamy "Świteziankę" i smrodek dydaktyczny w tekście Onichmowskiej o uzależnieniach. O kulturze popularnej mamy całe cztery strony na przykładzie fragmentu komiksu ze Spidermanem. Dobre i to w tym zalewie trupów.

Potem "Dziady", mity. Władca pierścieni. Gatunki filmowe. "Zemsta", Różewicz, Szymborska, "Pan Tadeusz". Da się z tym żyć, choć ledwie. Gorzej, że nie zabrakło ckliwego i infantylnego fragmentu Terakowskiej o aniołach.

Rozdział poświęcony literaturze wojennej jest - o dziwo - dość sensownie poprowadzony, nie ma tam wiele o wojence jako przygodzie (wyłączając OKROPNY "Dywizjon 303"), ale skupia się na wojnie jako cierpieniu zwykłych ludzi, co się zdecydowanie chwali, bo apoteozy umierania za ojczyznę nie spotkamy tu w dużym natężeniu.

Zestaw tekstów, z jakimi męczy się młodzież klasy siódmej, jest wyjątkowo niezgrabny, nastawiony na nieznośną wzniosłość, modlitwę i nie ma tam żadnej głębszej refleksji nad WSPÓŁCZESNYM światem.

CDN.... Następny będzie podręcznik do historii. :>

Copyright © 2014 Na regale , Blogger