Uwolniona Tary Westover, czyli jak Obama polecił mi książkę.

Czasami czytam rekomendacje czytelnicze Baracka Obamy. :) To jest ciekawy wgląd w to, co akurat w USA ukazuje się w księgarniach i jest to na dodatek wybór wyselekcjonowany przez inteligentnego człowieka. Niekoniecznie się z nim we wszystkim politycznie zawsze zgadzałam, ale nie mogłam mu nigdy odmówić tego, że miał całkiem niezły gust literacki.

"Uwolniona" wydała mi się wyborem dziwnym. Okładkowe peany o tym, jak to dziewczę z fundamentalistycznej rodziny zdobywa wybitne wykształcenie, wydawały mi się raczej odstręczające. Spodziewałam się łzawej opowieści w stylu "od pucybuta do milionera", american dream i te sprawy. I bardzo, bardzo się zdziwiłam, że w tej książce jest o wiele więcej. I że porwała mnie całkowicie.



Tara Westover wychowała się w ultrasowym środowisku mormońskim, ale jej rodzice, zwłaszcza ojciec, nie byli typowymi ortodoksyjnymi mormonami, jakich znamy z różnych dokumentów i opowieści, ubranych w zgrzebne szaty poligamistów, uczących gromadkę dzieci w domu. Jej rodzina nie uczyła swoich dzieci w ogóle. Mieszkali w domu, który przygotowywał się na walkę z rządem, na potyczkę na śmierć i życie ze światem, który zaraz się skończy. Nigdy nie rejestrowali swoich dzieci, nie uczyli, dzieci nigdy nie były u lekarza, niezależnie od tego, jak poważna choroba czy wypadek wydarzyły się w ich życiu. Nawet mycie rąk po skorzystaniu z toalety było uważane za śmieszne i zbyt postępowe. To było ekstremum tak wielkie, że trudno je ogarnąć rozumem.

I to jest punkt wyjściowy opowieści, która jednak nie jest tym, czego możecie się spodziewać. Nie ma tam nagłego zwrotu akcji, w którym dziecko żądne wiedzy odkrywa świat i wywraca swoje życie do góry nogami. Nie. To jest gorzka opowieść o tym, że tak się zwykle nie da. Że życie, które wiedziecie w dzieciństwie, będzie w Was tkwić przez dekady i nigdy całkiem od Was nie ucieknie.

To nie jest książka, w której ktoś się nad sobą użala. To nie jest książka, w której odkrywacie czyjś samozachwyt. To jest raczej surowa, szczera relacja z tego, jak było się ślepym przez większość życia, mimo tego, że miało się już aparat myślowy, żeby dostrzec, że coś jest nie tak. Literacko jest to zupełnie przyzwoite, nie ma bólu przy czytaniu, tłumaczenie wydaje się bardzo sprawne i nie musicie się obawiać żadnej naiwności, żadnych żenujących zabiegów literackich, mających na celu wzbudzenie współczucia.

(Poniżej rozmowa z autorką u Ellen.)



"Uwolnioną" przeczytałam niemal na raz. Nie mogłam się oderwać, chociaż czasami miałam ochotę wrzeszczeć na autorkę/bohaterkę, bo z mojego bezpiecznego dystansu widziałam, jak bardzo dysfunkcyjne są jej relacje z rodziną, zwłaszcza z jednym z braci, klasycznym przemocowcem.
Tara wydaje się przy pomocy książki układać sobie w głowie to, co wydarzyło się w jej życiu. Sięga do swoich pamiętników z dzieciństwa, do wspomnień rodzeństwa, by odtworzyć najważniejsze momenty. Wydaje się, że jej to pomaga zamknąć jakiś rozdział i przestać do niego wracać.

To jest porywająca opowieść o dorastaniu, o współczesnej Ameryce, o chorobach psychicznych i niebezpieczeństwach radykalizmu. Wygląda niepozornie, może nie sięgnęlibyście po nią w księgarni, ale ja uważam, że powinniście. Bardzo polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger