Prezent dla Cebulki
W ubiegłym roku w listopadzie wydawnictwo Zakamarki wydało książkowy kalendarz adwentowy. Książeczkę z 24. rozdziałami, uroczą i czarodziejską. W tym roku obwieściło, że wyda kolejną z tej serii. Co prawda do księgarń trafiła już po pierwszym grudnia, ale i tak kupiliśmy. Niech tam.
I teraz - żeby mieć to za sobą - napiszę od razu, co jest z tą książką nie tak, żeby móc przejść do zalet. Otóż - ta książka wcale nie jest świąteczna. Świąt tam prawie nie ma (chyba że na obrazkach), nie ma Mikołaja, przewija się tylko dzień świętej Łucji. Pada śnieg, i owszem, ale poza tym nic. Może jakieś wzmianki między wierszami. Nie wydaje mi się, żeby to była fajna pozycja wprowadzająca w nastrój świąteczny po prostu. Książka jest dobra, tylko traktuje o tematach bardzo poważnych. Będzie o tym poniżej.
Cebulka jest chłopcem, który nie ma taty. Mieszka z mamą, która mówi mu (oczywiście w oględnych słowach, ja tu skracam), że jego tatą był człowiek na jedną noc, którego nie chciała, po wspólnej nocy wyrzuciła jego numer telefonu. Nigdy się nie dowiedział o istnieniu Cebulki. Tutaj możemy sobie po polsku ponarzekać na to, że jak tak mogła, ale wyobraźmy sobie tę sytuację - młoda dziewczyna zalicza wpadkę na imprezie w wielkim mieście (Sztokholm). Kiedy dowiaduje się, że jest w ciąży, dawno ślad po sprawcy zaginął. Rodzi dziecko i - co widzimy w książeczce - żyje bardzo skromnie i nie stać jej nawet rower dla Cebulki, który - oprócz ojca - najbardziej pragnie mieć właśnie to.
Cebulka marzy o tacie. Wie, że mama spotkała go "na dużej ulicy w Sztokholmie". Wydaje mu się, że wystarczy tam pojechać i natychmiast go znajdzie. Że tata go rozpozna i rzucą się sobie w ramiona. Jest dzieckiem, które nie lubi być inne. Koledzy ze szkoły pytają go o tatę, a on nie może nic konkretnego odpowiedzieć. Czasami zmyśla, czasami się denerwuje. Ten temat nie daje mu spokoju. Dużo czasu zajmuje mu zrozumienie, że biologicznego taty nie da się odnaleźć.
Na szczęście ten mały, smutny chłopiec ma przyjaciela, który jest też przyjacielem mamy (przynajmniej tak możemy się domyślać; może jest w nim nawet zakochana?). Prowadzi warsztat samochodowy, hoduje kury i ma jedną nogę krótszą. Ma na imię Karl i lubi spędzać z Cebulką czas. Pozwala mu karmić kury i przesiadywać w warsztacie.
Nie zagłębiając się dalej w fabułę, pewnego dnia Cebulce udaje się wziąć na ręce koguta (co jest jednym z jego małych pragnień) i jest to jedna ze scen, które mnie wzruszyły niemal do łez. Dziecko, które wraca ze szkoły, po trudnym dniu, zrozpaczone i przybite, głaszcze nieszczęsne ptaszysko, które pozwala mu się przytulać. Scena opisana z taką delikatnością, że chwyciła mnie za serce.
Pod koniec Cebulka zaczyna rozumieć, że Karl go kocha i mama go kocha, i że prawdziwym tatą nie musi być tata biologiczny. Wszystko kończy się dobrze, ale to zakończenie po długiej, nieświątecznej, smutnej raczej bajce.
Bardzo dobra książka o rodzicielstwie (także zastępczym), ale nie wiem, czy akurat na święta? Poczytajcie, ale może nie zamiast "Opowieści wigilijnej"...
I teraz - żeby mieć to za sobą - napiszę od razu, co jest z tą książką nie tak, żeby móc przejść do zalet. Otóż - ta książka wcale nie jest świąteczna. Świąt tam prawie nie ma (chyba że na obrazkach), nie ma Mikołaja, przewija się tylko dzień świętej Łucji. Pada śnieg, i owszem, ale poza tym nic. Może jakieś wzmianki między wierszami. Nie wydaje mi się, żeby to była fajna pozycja wprowadzająca w nastrój świąteczny po prostu. Książka jest dobra, tylko traktuje o tematach bardzo poważnych. Będzie o tym poniżej.
Cebulka jest chłopcem, który nie ma taty. Mieszka z mamą, która mówi mu (oczywiście w oględnych słowach, ja tu skracam), że jego tatą był człowiek na jedną noc, którego nie chciała, po wspólnej nocy wyrzuciła jego numer telefonu. Nigdy się nie dowiedział o istnieniu Cebulki. Tutaj możemy sobie po polsku ponarzekać na to, że jak tak mogła, ale wyobraźmy sobie tę sytuację - młoda dziewczyna zalicza wpadkę na imprezie w wielkim mieście (Sztokholm). Kiedy dowiaduje się, że jest w ciąży, dawno ślad po sprawcy zaginął. Rodzi dziecko i - co widzimy w książeczce - żyje bardzo skromnie i nie stać jej nawet rower dla Cebulki, który - oprócz ojca - najbardziej pragnie mieć właśnie to.
Cebulka marzy o tacie. Wie, że mama spotkała go "na dużej ulicy w Sztokholmie". Wydaje mu się, że wystarczy tam pojechać i natychmiast go znajdzie. Że tata go rozpozna i rzucą się sobie w ramiona. Jest dzieckiem, które nie lubi być inne. Koledzy ze szkoły pytają go o tatę, a on nie może nic konkretnego odpowiedzieć. Czasami zmyśla, czasami się denerwuje. Ten temat nie daje mu spokoju. Dużo czasu zajmuje mu zrozumienie, że biologicznego taty nie da się odnaleźć.
Na szczęście ten mały, smutny chłopiec ma przyjaciela, który jest też przyjacielem mamy (przynajmniej tak możemy się domyślać; może jest w nim nawet zakochana?). Prowadzi warsztat samochodowy, hoduje kury i ma jedną nogę krótszą. Ma na imię Karl i lubi spędzać z Cebulką czas. Pozwala mu karmić kury i przesiadywać w warsztacie.
Nie zagłębiając się dalej w fabułę, pewnego dnia Cebulce udaje się wziąć na ręce koguta (co jest jednym z jego małych pragnień) i jest to jedna ze scen, które mnie wzruszyły niemal do łez. Dziecko, które wraca ze szkoły, po trudnym dniu, zrozpaczone i przybite, głaszcze nieszczęsne ptaszysko, które pozwala mu się przytulać. Scena opisana z taką delikatnością, że chwyciła mnie za serce.
Pod koniec Cebulka zaczyna rozumieć, że Karl go kocha i mama go kocha, i że prawdziwym tatą nie musi być tata biologiczny. Wszystko kończy się dobrze, ale to zakończenie po długiej, nieświątecznej, smutnej raczej bajce.
Bardzo dobra książka o rodzicielstwie (także zastępczym), ale nie wiem, czy akurat na święta? Poczytajcie, ale może nie zamiast "Opowieści wigilijnej"...
Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń