Książki kucharskie

Wiem, dawno nie było nowej recenzji. Na fejsbuku i gieplusie wrzucam różne cudze treści dość regularnie, bo na prasówkę zawsze znajdę czas, ale żeby sklecić coś własnego - brakuje mi doby.

Paradoksalnie czytam teraz więcej, ale nie mam czasu o tym pisać, bo każdą wolną chwilę spędzam w ogrodzie. Sezon na warzywa i owoce jest w pełni i trzeba dopilnować wszystkiego jak należy, żeby potem móc objadać się do nieprzytomności. :) A skoro przy jedzeniu jesteśmy i nie chcę, żeby wiatr tu hulał zbyt długo, dzisiaj kilka słów o moich ulubionych książkach kucharskich.

Wiem, że teraz to wszystko jest w internecie. Blogów kulinarnych jest więcej, niż książkowych. Do tego youtube z tutorialami. Po co komu książki kucharskie, prawda?

Problem polega na tym, że ja bardzo, bardzo lubię papierowe książki kucharskie.
Drugi problem polega na tym, że ja kupuję niemal wyłącznie książki poświęcone wypiekom, bo uwielbiam piec ciasta, za to gotować wolę rzeczy wymagające jak najmniej zachodu. A już najbardziej lubię, kiedy ktoś gotuje dla mnie, bo dobre jedzenie to jedna z tych rzeczy, dla których jestem w stanie polecieć na drugi koniec świata.

No ale do rzeczy.



Na początek lajcik - wszyscy, którzy pieką ciasta, znają bloga Moje Wypieki. Osobiście uważam, że jego autorka jest prawdziwą artystką i ma nadzwyczajny talent, a jej przepisy są niezawodne. Jej książki kucharskie zawierają wybrane przepisy z bloga i część przepisów w internecie nie umieszczanych, ale dla mnie nie ma znaczenia to, czy mogę je znaleźć w trzy sekundy na telefonie. Ważniejsze jest dla mnie obcowanie z książkami, które są piękne, inspirujące, znakomicie wydane i grupujące w jednym miejscu mnóstwo genialnych przepisów. Pozycja obowiązkowa dla każdego, kto piecze nałogowo, tak jak ja.







Kolejna książka też wywodzi się z blogowego światka.


Blog White Plate to dzieło kolejnej polskiej, cudownie uzdolnionej kobiety. Tym razem nie tylko słodkości mamy na tapecie, ale dania z różnych kategorii.
Zaleta książki o "O jabłkach" (właśnie ukazała się także nowa, "O chlebie", ale JESZCZE jej nie mam, a chleb piekę i wychodzi mi całkiem niezły, nie chwaląc się ;)) jest taka, że przepisy tam umieszczone są bardzo dobrze przystosowane do polskich warunków; proste, ale wykwintne.
Sama książka to dzieło sztuki - jest nadzwyczajnie piękna i ma mnóstwo klimatycznych zdjęć z polskiej wsi. Polecam tak gorąco, jak tylko mogę.





Jeśli chodzi o jabłka z konfiturą z płatków róży, to powiem Wam, że taką konfiturę zrobiłam w tym roku sama, z własnych róż cukrowych. Ucieram od dwóch tygodni, dzień w dzień, nowe kwiaty. Takie to jest pyszne, że. :)


No dobra, wracam do tematu.

Kolejne dwie książki nie są z polskiego podwórka.

Nie lubię Nigelli, jeśli się nad tym dobrze zastanowię. Nie lubię jej, bo ciągle używa półproduktów, na dodatek często niedostępnych w Polsce. :) Nie lubię jej przepisów na wielkie przyjęcia, bo nie urządzam przyjęć. Nie lubię amerykańskich przepisów nieprzystosowanych do polskich piekarników (jak pieczenie ogromnego indyka w całości). Ale lubię jedną jej książkę za klimat.


"Nigella świątecznie" jest po prostu świetna, kiedy siadam na początku grudnia na mojej wielkiej sofie, w kominku płonie drewno, w Trójce grają Karpia, a ja planuję zakupy na Wigilię. Wiem, że nie użyję większości przepisów z tej książki, chociażby dlatego, że wielu składników nie dostanę. Nie znaczy to jednak, że ta książka jest bezużyteczna. Uwielbiam przepis Nigelli na sernik z syropem klonowym, lubię jej proste przepisy na pieczone ziemniaki, cydry, marynowany schab, takie polskie klimaty, znalezione w amerykańskiej kuchni. Perły wśród kamieni. No i - co ważne - miło się tę książkę czyta. Uwagi o przyjęciach, rodzinie, drobiazgowe opisy przygotowania potraw. Świąteczny nastrój jak się patrzy.








Ostatnią z dzisiaj opisywanych książek kupiłam dlatego, że kocham "Anię z Zielonego Wzgórza". Przyjaciele rodziny Montogomerów mieli dostęp do notatnika kulinarnego Lucy, który to notatnik prowadziła latami, spisując przepisy swoje, sąsiadów i rodziny (a część przepisów umieszczała w pamiętnikach, których fragmenty tu i ówdzie możemy w tej książce przeczytać). Cała, obszerna historia powstania książki kucharskiej z Zielonego Wzgórza jest w niej zresztą umieszczona.



Opowieści o życiu Lucy Maud Montgomery przeplatają się tutaj z obszernie komentowanymi przepisami. Najlepsze jest jednak to, że są to przepisy proste, często wręcz banalne, a na dodatek - choć wypróbowałam zaledwie kilka z nich - smaczne (choć niewyszukane). Kuchnia z Wyspy Księcia Edwarda pełna jest jabłek, ziemniaków, brązowego cukru, jagnięciny, a także ziół (mniszek), warzyw (groszek, marchew, rzepa) i rodzynek. Mało tu trudno dostępnych składników, a przepisy nie mają po piętnaście składników. To jest kuchnia codzienna i bardzo, bardzo przyjazna. A pudding ryżowy pani Barraclough... Zresztą - sami spróbujcie.





4 komentarze:

  1. Nie lubię gotować, piec, pichcić, smażyć, ba, ja grillować nawet nie lubię.
    Ale "Kuchnia z Zielonego Wzgórza"... to brzmi ciekawie. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No niebywałe! Nie sądziłam, że to nastąpi w tym wcieleniu: zainteresowałam się książką kucharską: O jabłkach wygląda całkiem apetycznie i praktycznie.
    A Nigella to chyba jednak tylko do oglądania. Swoją drogą - czy nie jest zadaniem redaktora dostosować listy półproduktów czy składników z przepisu do realiów kraju, w którym książka jest wydawana? Retoryczne chyba.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, pewnie redaktor powinien się nad tym pochylić, ale obawiam się, że tutaj możemy tylko westchnąć nad tym "powinien". ;)

      Usuń
  3. Fajnie też sobie swoją własną książkę kucharską stworzyć :) To dopiero jest pozycja na półce, przepisy własne czy takie z których się najczęściej korzysta. Fajna sprawa.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Na regale , Blogger