Inferno

Książki Dana Browna były dla mnie zwykle czymś w rodzaju literackich odpowiedników filmów akcji. Takie książkowe Mission Impossible. Doskonale wiesz, że to bzdury, nie mające nawet szans wydarzyć się w realnym świecie, ale czerpiesz z tej głupoty radość. Jest suspens, jest akcja, nie ma długich opisów przyrody. Takie tam.

Kupiłam "Inferno", oczekując płytkiej rozrywki. Bo tak. Bo czasami lubię. Każdy ma jakieś wstydliwe tajemnice. Otworzyłam jeszcze w samochodzie (byłam pasażerem, bez obaw) i już po pierwszych dwóch stronach wiedziałam, że panu Brownowi coś się stało. Musiał chyba czytać za dużo Niezatapialnej Armady, albo Przyczajonej Logiki, bo przejął styl nastoletnich autorek fanfików.


Głównym bohaterem jest znowu profesor Langdon, który jest tutaj czymś w rodzaju męskiej Mary Sue. Napotyka on na swojej drodze panią doktor o imieniu Sienna, która jest jeszcze bardziej Mary Sue. Jest tak bardzo osom, że aż ło matko. Po wywodzie na temat jej zajebistości, zatrzasnęłam książkę na dobre pięć minut, żeby ochłonąć. Potem otworzyłam i przeczytałam ten fragment mężowi. Musiał zjechać na pobocze, żeby się uspokoić, bo nie mógł prowadzić spokojnie samochodu po czymś takim:
W artykule umieszczono zdjęcie Sienny, może dziesięcioletniej, stojącej obok jakiejś aparatury medycznej. Udzielający wywiadu lekarz wyjaśniał, że tomografia móżdżku Sienny wykazała, iż różni się on budową od móżdżków innych ludzi. W jej wypadku był to organ większy i doskonalszy, pozwalający na wykorzystanie niedostępne przeciętnemu człowiekowi. Lekarz ten wysunął przypuszczenie, że intelekt dziewczynki jest tak rozwinięty, ponieważ w jej mózgu dochodzi do przyśpieszonego namnażania komórek przypominającego nieco nowotwór, lecz w przeciwieństwie do raka dotyczącego przydatnej szarej substancji.
Poza tym Langdon oczywiście ratuje świat przed zagładą. Zły Człowiek, z którym współpracuje równie zły Agent Brüder (tak, tak), chce zdziesiątkować ludzkość dla dobra planety (kiedy mam złe dni też o tym myślę i nawet rozumiem potrzebę napisania na ten temat książki), a akcja toczy się we Florencji, wokół dantejskich wizji piekła i tego obrazu Botticellego:


Najgorsze jest jednak to, że wszędzie straszą opisy postaci w stylu (i tu prawdziwy cytat, ja tego nie zmyślam):
Miała surowe usta, uduchowione oczy i długie srebrzystoszare włosy spływające falistymi kaskadami na ramiona.
Pisałam takie rzeczy, kiedy miałam czternaście lat i wydawało mi się, że będę kiedyś słynną pisarką.

Ponadto Brown nawet nie stara się przemyśleć tego, co pisze, bo z co drugiej strony wyskakują kwiatki w stylu - ciemną nocą Langdon kuli się w ciemnym zaułku, ale i tak zauważa, że w wewnątrz czarnego vana, który obok przemknął, jest nieprzytomna kobieta z amuletem na szyi. Nie wiem, jak Wy, ale ja to bym pewnie nawet marki tego vana nie zauważyła.

I te cudowne, błyskotliwe rozwiązania zagadek!
Na odtwarzanym nagraniu Robert rozpoznał swój mocno zachrypnięty głos, którym powtarzał te same sowa: Ve... sorry. Ve... sorry. - Moim zdaniem - stwierdziła lekarka - mówi pan w kółko po angielsku: very sorry.
No shit, Sherlock.

Sama intryga jest zgrabna, pomysł na książkę nie jest zły, ale skupić na tym nie sposób, bo ciągle, ciągle trzeba przerywać lekturę, żeby nie dostać cholery.

Podsumowując - przeczytajcie koniecznie! Po czym zanalizujcie to na jakimś blogu, kpiąc bez litości.
A jeśli chcecie ponapawać się cytatami z Dantego, polecam raczej:


Miłego dnia. Idę teraz czytać nowego Gaimana. :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger