Zapiski z wielkiego kraju.
Lubię felietony. Ciekawią mnie Stany Zjednoczone, zwłaszcza Stany prowincjonalne, z dala od dużych miast. Na dodatek lubię Billa Brysona. Kolejnym pozytywem jest to, że była to zdobycz z "taniej książki".
Bill Bryson jako młody człowiek przeprowadził się z USA do Wielkiej Brytanii. Po dwudziestu latach wrócił do Stanów, do Nowej Anglii, i zaczął się dziwić. A zdziwienie opisywał na łamach "Mail on Sunday's Night & Day".
Znam i lubię Brysona z jego książek o historii wynalazków i wynalazców, więc po zbiór felietonów sięgnęłam w ciemno i z radością.
I - nie zrozumcie mnie źle, bo felietony nie są słabe - nie mogłam zrozumieć, czemu ktoś to wydał w roku 2010. w Polsce. Okazało się, że teksty z tej książki były pisane w latach 90., co sprawia, że połowa z nich ma wartość jedynie historyczną (nie, żebym nie lubiła historii, ale w tym przypadku to akurat po prostu nie ma sensu).
Tak, felietony są zabawne, tak, bywają błyskotliwe, ale kiedy czytam o absurdach na lotniskach (czasy przed atakiem na WTC), automatach telefonicznych na monety, czy o programach telewizyjnych, to czuję się oszukana. Na okładce napisano bowiem: Przekomiczne, przenikliwe i celne strzały w kulturę Stanów Zjednoczonych. Zapomniano dodać, że "lat 90. XX wieku". :]
Gdyby książkę odchudzić o połowę, zostawiając tylko te teksty, które zachowały aktualność (np. o byłych prezydentach USA), byłabym zachwycona, a tak - mogę tylko (ale tego nie zrobię, bo mi się nie chce) wysłać zjadliwego maila do wydawnictwa Zysk i Spółka, w którym to mailu napisałabym, że zrozumiałam, dlaczego nazywają się tak, jak się nazywają.
Po inne książki Brysona możecie sięgnąć. Tę pozycję jednak raczej zostawcie w spokoju, chyba że ktoś Wam wcześniej wyrwie połowę kartek, żebyście nie tracili czasu.
Bill Bryson jako młody człowiek przeprowadził się z USA do Wielkiej Brytanii. Po dwudziestu latach wrócił do Stanów, do Nowej Anglii, i zaczął się dziwić. A zdziwienie opisywał na łamach "Mail on Sunday's Night & Day".
Znam i lubię Brysona z jego książek o historii wynalazków i wynalazców, więc po zbiór felietonów sięgnęłam w ciemno i z radością.
I - nie zrozumcie mnie źle, bo felietony nie są słabe - nie mogłam zrozumieć, czemu ktoś to wydał w roku 2010. w Polsce. Okazało się, że teksty z tej książki były pisane w latach 90., co sprawia, że połowa z nich ma wartość jedynie historyczną (nie, żebym nie lubiła historii, ale w tym przypadku to akurat po prostu nie ma sensu).
Tak, felietony są zabawne, tak, bywają błyskotliwe, ale kiedy czytam o absurdach na lotniskach (czasy przed atakiem na WTC), automatach telefonicznych na monety, czy o programach telewizyjnych, to czuję się oszukana. Na okładce napisano bowiem: Przekomiczne, przenikliwe i celne strzały w kulturę Stanów Zjednoczonych. Zapomniano dodać, że "lat 90. XX wieku". :]
Gdyby książkę odchudzić o połowę, zostawiając tylko te teksty, które zachowały aktualność (np. o byłych prezydentach USA), byłabym zachwycona, a tak - mogę tylko (ale tego nie zrobię, bo mi się nie chce) wysłać zjadliwego maila do wydawnictwa Zysk i Spółka, w którym to mailu napisałabym, że zrozumiałam, dlaczego nazywają się tak, jak się nazywają.
Rozważcie ten intrygujący fakt: niemal 50 000 Amerykanów co roku doznaje obrażeń z powodu ołówków, piór i innych materiałów piśmienniczych. Jak oni to robią? Spędziłem przy biurku wiele długich godzin, podczas których jakikolwiek wypadek powitałbym jako miły przerywnik, ale nigdy nie udało mi się nawet zbliżyć do osiągnięcia urazu cielesnego. [...]Czy ktoś może wie, ilu wydawców książek zostało uszkodzonych przez niezadowolonych czytelników?
Więcej osób doznało obrażeń za sprawą sprzętu nagrywającego (46 022) niż na deskorolkach (44 068) [...]. Naprawdę chciałbym też poznać te 142 000 poszkodowanych, którzy wylądowali na pogotowiu z okaleczeniami zadanymi im przez własne ubrania.
Po inne książki Brysona możecie sięgnąć. Tę pozycję jednak raczej zostawcie w spokoju, chyba że ktoś Wam wcześniej wyrwie połowę kartek, żebyście nie tracili czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz