Książki kucharskie. Część druga.
Część pierwsza TUTAJ.
Tę notkę miałam gotową już od dawna, brakowało tylko wrzucenia kilku szczegółów. Ponieważ jestem ostatnio ciągle głodna, to wydaje się znakomitym pomysłem dokończenie jej wreszcie.
Tym razem zestaw nieco bardziej wytrawny.
Na początek jedna z moich ulubionych książek. Korzystam z niej często, kiedy mam standardowy dylemat - "o rany, co dzisiaj zrobić na obiad". Przepisy są proste, udane i smaczne. Wypróbowałam (no dobra, mój mąż, bo on głównie gotuje rzeczy tego typu w naszym domu ;)) już całkiem sporo przepisów i wszystkie były dobre. Niektóre bym za drugim razem nieco zmodyfikowała (bo lubię pikantniej po prostu), ale generalnie - świetna książka.
"Mamuszka" to mój nowy nabytek i jeszcze zupełnie dziewiczy, bo nie zrobiłam ani jednego dania z tej książki. Mnóstwo w niej jednak przepisów prostych, z niewydumanych składników (to wschodnia kuchnia, więc z jednej strony "bieda placki" i ciasto topielec, a z drugiej bakłażany, feta i orzechy). Przepisy o różnym stopniu skomplikowania, ale mnie zawsze najbardziej ujmują te najprostsze (i desery, no ale). Sporo tu też rzeczy dobrze znanych - kiszona kapusta, proste dżemy, rosół z kluskami kładzionymi, wódka z porzeczkami. Kresy. Mnie się podoba. I ma śliczną, śliiiczną okładkę. :D
Na koniec dwie książki, które są konsekwencją mojej nowej pasji - żarcia trawnika. ;)
Zaczęło się niewinnie - ponieważ w ogrodzie w ubiegłym roku miałam nadmiar winogron, to pomyślałam, że muszę w kolejnym roku zrobić z nich wino. Ponieważ jednak najpierw chciałam na czymś wypróbować i zaobserwować procesy, które tym rządzą (działanie drożdży winnych i tak dalej), to nastawiałam w pękatym wazonie (tak, a co!) wino z mniszka lekarskiego.
A potem - potem pieląc wokół choinki pomyślałam, że przecież pokrzywy są jadalne, prawda? Wielu ludzi robi z nich np. zupę. Toż to prawie szpinak, a ja przecież żadnej chemii w ogrodzie nie używam, więc...
I tak, po nitce do kłębka, zaczęłam zgłębiać temat.
"Pyszne chwasty" to zdecydowanie dla mnie ciekawsza pozycja, niż "Jadalne kwiaty". Sporo tam prostoty i przepisów w zasadzie niekoniecznie nowatorskich, ale pokazujących, że do tego, co w sumie dobrze znamy w kuchni, można dodać nieco fantazji w postaci np. liści mniszka, albo babki lancetowatej. Do tego lista jadalnych RODZIMYCH chwastów, opis ich właściwości, sposobu zbierania i przechowywania. Pożyteczne (ale, uprzedzam, jak nie macie skąd wziąć czystego zielska, to pewnie dla Was będzie zupełnie bezużyteczna książka - obok drogi, czy na osiedlowym trawniku lepiej jedzenia nie zbierać).
"Jadalne kwiaty" z kolei traktuję jak encyklopedię łąkowych kwiatów jadalnych, bo przepisy są często dość wydumane (nie wszystkie, nie wszystkie), albo opierają się głównie na tym, że jakieś zwykłe danie się kwiatami po prostu dekoruje. Niemniej bardzo mi się ta książka przydaje jako kompendium roślin (kwitnących), które mogę zebrać i zjeść. Przepisy są dużo mniej inspirujące, niż w "Pysznych chwastach".
Obie pozycje polecam ludziom, którzy mają własne ogrody, działeczki, albo dostęp do łąk w pewnym oddaleniu od ruchliwych dróg i opryskiwanych trawników.
Tę notkę miałam gotową już od dawna, brakowało tylko wrzucenia kilku szczegółów. Ponieważ jestem ostatnio ciągle głodna, to wydaje się znakomitym pomysłem dokończenie jej wreszcie.
Tym razem zestaw nieco bardziej wytrawny.
Na początek jedna z moich ulubionych książek. Korzystam z niej często, kiedy mam standardowy dylemat - "o rany, co dzisiaj zrobić na obiad". Przepisy są proste, udane i smaczne. Wypróbowałam (no dobra, mój mąż, bo on głównie gotuje rzeczy tego typu w naszym domu ;)) już całkiem sporo przepisów i wszystkie były dobre. Niektóre bym za drugim razem nieco zmodyfikowała (bo lubię pikantniej po prostu), ale generalnie - świetna książka.
"Mamuszka" to mój nowy nabytek i jeszcze zupełnie dziewiczy, bo nie zrobiłam ani jednego dania z tej książki. Mnóstwo w niej jednak przepisów prostych, z niewydumanych składników (to wschodnia kuchnia, więc z jednej strony "bieda placki" i ciasto topielec, a z drugiej bakłażany, feta i orzechy). Przepisy o różnym stopniu skomplikowania, ale mnie zawsze najbardziej ujmują te najprostsze (i desery, no ale). Sporo tu też rzeczy dobrze znanych - kiszona kapusta, proste dżemy, rosół z kluskami kładzionymi, wódka z porzeczkami. Kresy. Mnie się podoba. I ma śliczną, śliiiczną okładkę. :D
Na koniec dwie książki, które są konsekwencją mojej nowej pasji - żarcia trawnika. ;)
Zaczęło się niewinnie - ponieważ w ogrodzie w ubiegłym roku miałam nadmiar winogron, to pomyślałam, że muszę w kolejnym roku zrobić z nich wino. Ponieważ jednak najpierw chciałam na czymś wypróbować i zaobserwować procesy, które tym rządzą (działanie drożdży winnych i tak dalej), to nastawiałam w pękatym wazonie (tak, a co!) wino z mniszka lekarskiego.
A potem - potem pieląc wokół choinki pomyślałam, że przecież pokrzywy są jadalne, prawda? Wielu ludzi robi z nich np. zupę. Toż to prawie szpinak, a ja przecież żadnej chemii w ogrodzie nie używam, więc...
I tak, po nitce do kłębka, zaczęłam zgłębiać temat.
"Pyszne chwasty" to zdecydowanie dla mnie ciekawsza pozycja, niż "Jadalne kwiaty". Sporo tam prostoty i przepisów w zasadzie niekoniecznie nowatorskich, ale pokazujących, że do tego, co w sumie dobrze znamy w kuchni, można dodać nieco fantazji w postaci np. liści mniszka, albo babki lancetowatej. Do tego lista jadalnych RODZIMYCH chwastów, opis ich właściwości, sposobu zbierania i przechowywania. Pożyteczne (ale, uprzedzam, jak nie macie skąd wziąć czystego zielska, to pewnie dla Was będzie zupełnie bezużyteczna książka - obok drogi, czy na osiedlowym trawniku lepiej jedzenia nie zbierać).
"Jadalne kwiaty" z kolei traktuję jak encyklopedię łąkowych kwiatów jadalnych, bo przepisy są często dość wydumane (nie wszystkie, nie wszystkie), albo opierają się głównie na tym, że jakieś zwykłe danie się kwiatami po prostu dekoruje. Niemniej bardzo mi się ta książka przydaje jako kompendium roślin (kwitnących), które mogę zebrać i zjeść. Przepisy są dużo mniej inspirujące, niż w "Pysznych chwastach".
Obie pozycje polecam ludziom, którzy mają własne ogrody, działeczki, albo dostęp do łąk w pewnym oddaleniu od ruchliwych dróg i opryskiwanych trawników.
Kucharskie do poczytania:) Uwielbiam:) A gdy jeszcze i czasem zainspirują... - pełnia szczęścia. Nie znam żadnej z tych pozycji. Pierwsza nieco "wizerunkowo" przypomina "Kuchnię Słowian" (też polecam;)).
OdpowiedzUsuń