Hedwiga i Mała Nina
"Mała Nina" to książka, która wzbudziła w pewnych kręgach w Polsce olbrzymie kontrowersje. Jestem jednak przekonana, że jeden fragment, który tak wszystkich poruszył, został wyrwany z kontekstu, a oburzeni książki w ogóle nie czytali.
Zarówno "Mała Nina", jak i "Hedwiga", o których będę tutaj pisać, to książki o dziewczynkach w wieku wczesnoszkolnym, które zachowują się dokładnie tak, jak dzieci w ich wieku. Są prawdziwe, działają pod wpływem emocji, robią rzeczy niemądre i zabawne. Są impulsywne, rozrabiają, powodują kłopoty i zmartwienia, bo dzieci takie po prostu są.
W Polsce, która staje coraz gorszym krajem dla ludzi innych, niż zdrowi, dorośli katolicy, książeczki przypominające o tym, że dzieci są dziećmi, że poszukują, że zadają niewygodne pytania, że czasem żyją w rodzinach patchworkowych i wpadają w tarapaty z powodu nieprzemyślanych działań, jest bardzo potrzebne.
Hedwiga gubi się w lesie, zapomina wypuścić koleżankę z szopy, w której ją zamknęła w czasie zabawy, robi innym niezbyt bezpieczne kawały i wywołuje duchy. Rodzice są też nieco podzieleni, kiedy postanawia, że pójdzie na zajęcia w kościele, ale jej tego nie zabraniają (jak to się kończy, przeczytajcie sami ;)).
Nina jest podobna - bez pytania kupuje świnkę morską i chrzci ją przy pomocy szampana. A do tego jej rodzice są rozwiedzeni i - wbrew temu, co chciałyby widzieć w tej książce obrażone media ultraprawicowe - nie jest to książka o bezczeszczeniu hostii, ale o tym, jak się odnaleźć w rodzinie, która funkcjonuje nieco inaczej, niż zwykło się przypuszczać. Tata mieszka osobno i chce związać się z nową kobietą, która też ma córkę. Dziewczynki nie mogą się dogadać, więc sytuacja robi się nerwowa. W życiu i tak bywa. Do tego dochodzi kwestia komunii, do której chce pójść Nina, choć nie jest ochrzczona, ale nęcą ją prezenty i chce się też dowiedzieć, o co chodzi z religią.
W "Małej Ninie" w ogóle poruszone jest o wiele więcej trudnych tematów, niż w "Hedwidze", więc jej ciężar jest trochę większy. Co do szokującego niektórych fragmentu - nie wiem, o co było to wielkie halo, naprawdę. Książka odnosi się z szacunkiem do każdej religii, nikt z premedytacją nikomu nie chce zrobić na złość, a opisane zachowania dzieci są w swojej istocie niewinne i dziecinne. Nikt tam nie wiruje pod sufitem, mówiąc językami, jak w "Egzorcyście". Scena pierwszej komunii przypomina za to standardowe sceny z Mikołajka. :) Na dodatek ta książka jest o dziecku, które ostatecznie jakąś siłę wyższą przyjmuje za istniejącą (na dodatek w obrządku katolickim), a nie ją odrzuca.
Niektórzy nazywają Go Bogiem, inni - Allahem, Buddą albo Manitu, w zależności od tego, w jakim języku mówią. I wszystko jedno, czy jest się katolikiem, ewangelikiem czy wegetarianinem - najważniejsze, żeby być dobrym człowiekiem.
"Hedwiga" jest bardziej świecka. W "Małej Ninie" brakuje mi jednak dosadniejszego zauważenia, że nie trzeba w ogóle w jakiegoś boga wierzyć, ale nadal to bardzo miła, równościowa i traktująca dzieci poważnie książka.
Bohaterki obu książek są uroczymi dziećmi z krwi i kości. Łobuzującymi i zadającymi niewygodne dla dorosłych pytania. Uprzedzam jednak tych, którzy uważają, że książki powinny pokazywać jedynie wzorcowe zachowania, kochające się rodziny, rozwiązane konflikty, ukarane zbrodnie i tak dalej - nie, tutaj tego nie znajdziecie. Tutaj dzieci są prawdziwe, a świat nie składa się z samych miłych sąsiadów i serdecznych dorosłych, którzy każdemu dziecku dają cukierka. :)
Moim zdaniem książki są idealne dla dzieci w wieku od sześciu do dziesięciu lat, ale ja też je przeczytałam z przyjemnością, a i mój jedenastolatek, który jest w fazie czytania "Więźnia labiryntu" i "Ready Player One" - również nie pogardził. :) Dobrze napisane książki mają to do siebie, że można je docenić nawet, jeśli nie jest się ich głównym targetem.
Kupcie dzieciom na wakacje. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz