Przecież ich nie zostawię

Ostatnio, mimo niesprzyjającej atmosfery politycznej, ukazuje się całkiem sporo publikacji o holocauście. Najważniejszą książką ostatnich miesięcy w tym temacie jest monumentalne dzieło (którego wciąż nie mam, kiedyś jednak na pewno kupię) "Dalej jest noc", skrupulatnie spisujące losy i nazwiska polskich Żydów z prowincjonalnych miasteczek i podsumowujące pogromy dokonane przez Polaków.

Dzisiaj napiszę o czymś drobniejszym. 200 stron o żydowskich opiekunkach w czasie wojny.
Wszyscy słyszeliśmy w Polsce o Korczaku, powstały o nim całe tomy opracowań, ale - nie umniejszając mu w niczym - takich Korczaków było więcej. I były to zazwyczaj kobiety pracujące w sierocińcach, sanatoriach i szpitalach. Szkoda by było, gdyby ich nazwiska przepadły w pomroce dziejów.



Autorki książki wybrały kilka takich postaci i postanowiły dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Zazwyczaj jednak są to jedynie strzępki informacji, okruszki, pojedyncze zdjęcie z podpisem, jakieś wspomnienie w Yad Vashem. Z rzadka tych danych jest więcej (zazwyczaj wtedy, kiedy kobieta była krewną jakiegoś bardziej znanego mężczyzny). Tak o tym pisze jedna z autorek:

"[...] orientuję się, że nawet w tych wybrakowanych świstkach mężczyźni mają imiona i nazwiska, a kobiety tylko imiona. Wyszukiwanie Bronisława Wackera, jednego z najdłużej pracujących wychowawców, zajęło mi tylko chwilę. Inni: pan Baruch, pan Wizental, pan Krakowski, choć przyszli do sierocińca [...] jako jedni z ostatnich i nie byli tam długo, też zostawili swoje nazwiska. A one, wychowawczynie pracujące tam przez lata, w archiwach i świadectwach zwykle nazwisk nie mają. Tylko imion. Pani Lunia, pani Wisia, pani Hela [...]."

Przyznaję, że to kolejna książka, przy której pęka serce. Wiem, że o wielu takich tutaj piszę, ale czuję, że w dzisiejszych czasach nie można zrobić za wiele, żeby przypominać, do czego prowadzi antysemityzm, rasizm i ksenofobia, więc wybieram te książki do opisania celowo. Tylko tyle mogę zrobić.

W "Przecież ich nie zostawię" są rozdzierające opisy cierpienia i poświęcenia, a książka jest skupiona na ofiarach. Oprawcy są w tle, są zbiorowiskiem złych ludzi, cała uwaga skupiona jest na tych ludziach, którzy zginęli. Na opiekunce sierocińca, która prowadzi dzieci nad rów, do którego mają zostać wrzucone. Poprawia im płaszczyki, do każdego podchodzi, głaszcze, przemawia, ustawia równiutko, jakby szły na akademię. A potem sama ustawia się z nimi.
Na dyrektorce szkoły pielęgniarskiej, której każą wybrać, które z uczennic ocalić od śmierci.
To jest uwaga skupiona na ludziach w sytuacji niemożliwej, na kobietach, które nie mają grobu, więc ich nieprawdopodobnie trudne losy szybko mogą zniknąć z pamięci, jeśli o nich nie przypomnimy.

Wspaniały jest rozdział o Zofii, córce Zamenhofa (tego od esperanto). To była bardzo interesująca, wspaniała rodzina, pełna nadzwyczajnych, humanistycznych ideałów. Sam Zamenhof był idealistą, wierzył, że podział na narody i plemiona to zmora ludzkości, prowadząca do wojen i nienawiści. Jego córka, lekarka pediatra, także wybrała pójście ze swoimi podopiecznymi na śmierć, choć pozwolono jej ocalić własne życie.

Zofia Zamenhof przed wojną. Źródło: Wikimedia Commons

Książka jest galerią pięknych postaci, które trzeba ocalić. Nie łudźmy się, że ktoś o nich nauczy Wasze dzieci w szkole. Sami musicie to zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger