Mazel tow
Margot Vanderstraeten (tutaj jako J. S. Margot) to belgijska dziennikarka i pisarka, a "Mazel tow" to książka wspomnieniowa, w której opisuje ona długie lata pracy (a potem po prostu nietypowej przyjaźni) w rodzinie ortodoksyjnych Żydów, których dzieci pilnowała przy odrabianiu lekcji, powoli "wchodząc" w rodzinę, choć nigdy do niej do końca nie mogła należeć.
Historia zaczyna się na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, a kończy już po roku 2000. Na początku Margot jest lewicującą studentką, niepokorną, niezbyt czasami odpowiedzialną, mieszkającą ze swoim chłopakiem - uchodźcą z Iranu. Te dwa światy - perski chłopak i żydowskie podejście do świata, zderzają się ze sobą bardzo w rozważaniach na temat bieżących wydarzeń historycznych, zwłaszcza tego, co się wówczas działo w Strefie Gazy.
Autorka ma też bardzo jednoznaczny pogląd na Izrael, kwestię Jerozolimy i tarć na linii Żydzi - muzułmanie. Pisze o tym co jakiś czas z wyczuwalnymi emocjami i jest to trochę irytujące o tyle, że brakuje nawet chwili namysłu nad argumentami drugiej strony (jakiekolwiek by one nie były) - tej, którą Margot uważa za "winną".
To jednak jest oczywiście marginalny "problem", bo głównym tematem są relacje korepetytorki z rodziną Schneiderów (nazwisko zmienione) i ich zamknięty świat, naznaczony lękiem minionego Holocaustu, o którym właściwie nie chcą rozmawiać, ale naznacza on ich świat na każdym kroku, w każdym zachowaniu i w niektórych tradycjach.
Margot jest często oburzona, zbuntowana i prowokująca. Zadziwiające, z jaką cierpliwością znoszą jej niektóre wyskoki rodzice dzieci, którymi się opiekuje, ale robią to, bo widzą, jaki dziewczyna ma dobry wpływ na ich potomstwo (zwłaszcza na córkę z dyspraksją). Poza tym chyba ufają, że ich wychowanie jest jednak silniejsze, niż wpływ jednej wywrotowej studentki.
Nie rozumiem odcinania dzieci od kultury kraju, w którym żyją, co ma miejsce u ortodoksów różnych wyznań, ale obraz rodziny Schneiderów był dla mnie kojący, mimo wszystko; widać jak bardzo się kochali, co pomogło ich dzieciom wyrosnąć na ludzi, umiejących - jednak - odnaleźć się w każdej rzeczywistości i każdym kraju.
"Mazel tow" to historia wieloletniej przyjaźni, dająca wgląd w świat, który bardzo strzeże swojej prywatności. Nie jest to żadne arcydzieło, ale temat jest unikatowy, więc warto zajrzeć i się zapoznać. Czyta się szybko i gładko, a zderzenie świata autorki z rzeczywistością zamkniętej enklawy ortodoksów jest bardzo interesujące i zdecydowanie jest tematem na książkę.
Generalnie - kolejna przyzwoita pozycja z wydawnictwa Czarnego. :)
Historia zaczyna się na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, a kończy już po roku 2000. Na początku Margot jest lewicującą studentką, niepokorną, niezbyt czasami odpowiedzialną, mieszkającą ze swoim chłopakiem - uchodźcą z Iranu. Te dwa światy - perski chłopak i żydowskie podejście do świata, zderzają się ze sobą bardzo w rozważaniach na temat bieżących wydarzeń historycznych, zwłaszcza tego, co się wówczas działo w Strefie Gazy.
Autorka ma też bardzo jednoznaczny pogląd na Izrael, kwestię Jerozolimy i tarć na linii Żydzi - muzułmanie. Pisze o tym co jakiś czas z wyczuwalnymi emocjami i jest to trochę irytujące o tyle, że brakuje nawet chwili namysłu nad argumentami drugiej strony (jakiekolwiek by one nie były) - tej, którą Margot uważa za "winną".
To jednak jest oczywiście marginalny "problem", bo głównym tematem są relacje korepetytorki z rodziną Schneiderów (nazwisko zmienione) i ich zamknięty świat, naznaczony lękiem minionego Holocaustu, o którym właściwie nie chcą rozmawiać, ale naznacza on ich świat na każdym kroku, w każdym zachowaniu i w niektórych tradycjach.
"Wie pani, dlaczego tak wielu Żydów antwerpskich mówi po francusku? [...] Nie tylko dlatego, że część z nich wywodzi się z burżuazji. To na wypadek, gdyby pani tak uważała. Kiedy ci, co przeżyli Holocaust, wrócili do miasta i zaczynali życie od nowa, nie chcieli mówić małym językiem. Chcieli być w każdym momencie gotowi do wyjazdu, ucieczki do dalekiego kraju, jeśli takie okrucieństwa miałyby się powtórzyć. Dlatego wybierali francuski. Chociaż angielski bardziej by im się przydał. Dlatego w każdym domu leżą zawsze ważne paszporty. Nasze paszporty w tym domu również. Jesteśmy w każdej chwili gotowi do wyjazdu."
Margot jest często oburzona, zbuntowana i prowokująca. Zadziwiające, z jaką cierpliwością znoszą jej niektóre wyskoki rodzice dzieci, którymi się opiekuje, ale robią to, bo widzą, jaki dziewczyna ma dobry wpływ na ich potomstwo (zwłaszcza na córkę z dyspraksją). Poza tym chyba ufają, że ich wychowanie jest jednak silniejsze, niż wpływ jednej wywrotowej studentki.
Nie rozumiem odcinania dzieci od kultury kraju, w którym żyją, co ma miejsce u ortodoksów różnych wyznań, ale obraz rodziny Schneiderów był dla mnie kojący, mimo wszystko; widać jak bardzo się kochali, co pomogło ich dzieciom wyrosnąć na ludzi, umiejących - jednak - odnaleźć się w każdej rzeczywistości i każdym kraju.
"Mazel tow" to historia wieloletniej przyjaźni, dająca wgląd w świat, który bardzo strzeże swojej prywatności. Nie jest to żadne arcydzieło, ale temat jest unikatowy, więc warto zajrzeć i się zapoznać. Czyta się szybko i gładko, a zderzenie świata autorki z rzeczywistością zamkniętej enklawy ortodoksów jest bardzo interesujące i zdecydowanie jest tematem na książkę.
Generalnie - kolejna przyzwoita pozycja z wydawnictwa Czarnego. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz