Shaun Tan

Książki Shauna Tana mają unikalny, oniryczny klimat. Unoszą się czasami w oparach absurdu, a czasami - wydawało by się - w oparach czegoś znacznie mocniejszego. Nie są to tak do końca książki dla dzieci. A czasami wydaje mi się, że wręcz nie są w ogóle dla dzieci - bo dzieci nie zauważą pewnych subtelnych niuansów, które książkę "robią". Bez których to tylko kolejna historyjka z obrazkami.



W "Regulaminie na lato", utrzymanym w upalnych, soczystych kolorach, mamy na kilku obrazkach, w kilku zdaniach, przekazaną całą słodycz i całą grozę wakacji na podwórku. Ja przypomniałam sobie wiarę w to, że jeśli rozdepcze się pająka korsarza, to będzie padał deszcz. Samotność, która była przejmująco smutna, kiedy akurat nie było się z kim bawić i snułam się sama po rozgrzanym placu zabaw. I mnóstwo niezrozumiałych przestróg babci, u której spędzałam lato.




Teraz nagle dobrze pamiętam, że z dziećmi dzieliliśmy się na obozy i kluby, budowaliśmy bazy (to samo robi teraz mój syn) i wymyślaliśmy tajne hasła i tajne języki (i to też robi teraz moje dziecko - jakby istniał gdzieś - no właśnie - regulamin bycia dzieckiem, zapisany w genach).




Mój syn widzi w tej książce tylko ładne obrazki. Nie odczuwa tej nostalgii, która mnie porywa przy oglądaniu ilustracji. Tęsknoty za beztroską i ulgi, że - mimo wszystko - te czasy już za mną.

"Opowieści z najdalszych przedmieść" mają nieco podobną tematykę (tylko znacznie więcej tekstu). Mamy tutaj szereg krótkich opowieści, które wyglądają tak, jakby ktoś wziął różne wspomnienia z dzieciństwa, pamięć o opowieścich dziadka na temat tego, jak poznał babcię, marzenia o niewidzialnym przyjacielu, wyobrażenia o niezwykłych zwierzętach, których się nigdy w życiu nie zobaczy, i zmiksował je w kompletnie szalone, zupełnie nieprawdopodobne historie, mające pozory reportażu. Zapewniam Was, że nigdy czegoś podobnego nie czytaliście.




Mamy tutaj bawoła, który udziela rad, znikąd pojawiającego się na podwórku wielorybopodobnego stwora, a nawet opowieść, która wygląda jak fantazja kilkulatka, który dorastał w Ameryce w czasie zimnej wojny.



To zabawne, że obecnie, kiedy każde gospodarstwo domowe ma własny międzykontynentalny pocisk balistyczny, rzadko kiedy się o tym myśli.
Na początku przydzielano je losowo. Wtedy to było ekscytujące: ktoś ze znajomych mógł dostać od rządu list, a w następnym tygodniu przywożono mu pocisk ciężarówką. Najpierw musiały być we wszystkich narożnych domach, potem już w co drugim domu, a teraz wyglądałoby dziwnie, gdybyś nie miał swojego pocisku obok altany ogrodowej albo sznurów do suszenia bielizny.
Opowieści nie mają puenty, nie próbują udawać, że chcą nas czegoś nauczyć, albo że chcą nas bawić. Są jak osobne byty. Czuję, że snują się gdzieś po książce, po prostu tam są, a ja im przeszkadzam, czytając je. Przeszkadzam dwóm chłopcom, którzy wybierają się na kraniec miasta, żeby odkryć, co jest dalej, bo mapa tego nie pokazuje. Oni dochodzą do tego miejsca, bo sami są ciekawi. Jestem pewna, że nie robią tego dla mnie, nie próbują mi nic pokazać.

To zadziwiająca książka. Tak bardzo dziwna, że tylko dzieciom wydaje się zupełnie normalna. One przecież nadal tam żyją. Ja nie mam już wstępu do świata, w którym patyczaki są wielkości człowieka. Ale i tak - jestem zachwycona. Mimo że przy czytaniu odczuwałam niejasny niepokój; jakby to, że ta książka jest tak bardzo inna, niż cokolwiek, co do tej pory czytałam, było niebezpieczne.




1 komentarz:

  1. ale cudowne książki, piękne ilustracje, od razu bym czytała, dziękuję za napisanie o nich, to dobrze, że mogłam je poznać i odnotować w notesiku "do przeczytania" :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Na regale , Blogger