Moje Bronowice, mój Kraków.

Książeczka Rydlowej o Bronowicach z jej dzieciństwa i młodości, ma w sobie wiele uroku i zawiera masę miłych anegdot, ale - niestety - autorkę trudno polubić. Nie lubię narzekania i pokazywania rzeczywistości tak, jakby była czarno-biała. Nie lubię utyskiwań i nadmiernych idealizacji. Cenię dobrą anegdotę i dlatego przebrnęłam przez te wspominki - licząc na takowe i po to, żeby popodziwiać bardzo ciekawe stare fotografie.


Dla pani Marii dawniej było niezaprzeczalnie wszystko lepsze i piękniejsze, co jest w miarę zrozumiałe, bo zwykle dobrze wspomina się czasy, kiedy było się młodym, zdrowym i szczęśliwym, ale nazywanie każdego, kto wybudował sobie w ostatnich dwudziestu latach domek na Bronowicach, "nowobogackim", i utyskiwanie, że dzisiejsi ludzie to idioci przyklejeni do telewizorów (choćby i w tym było sporo prawdy), słabo mi się komponuje z tą pełną uroku, mimo wszystko, opowieścią o wsi wesołej (powiedzmy - bo - niezamierzenie chyba - obraz wsi gdzieś między wierszami taki wesoły nie jest). Do tego mamy tu ciągłe generalizacje i opowieści, które nie mogą być ciekawe, bo mówią o tym, że ktoś gdzieś pojechał, ale ona nie wie, gdzie i po co. Aha.
W ogóle bronowianie mali to "ludek" bardzo ciekawy, tym ciekawszy, że bronowian coraz mniej. Czasem mam uczucie, że Bronowice to obca okolica, że widzę obcych ludzi... Bronowianie zawsze interesowali się polityką...
Uhm. Wszyscy. Jak jeden mąż. Zawsze. Jasne.

Tak, wiem, że autorka ma 90 lat, wybaczam jej szkolny styl i utyskiwania. Cieszy mnie etnograficzny koloryt opowieści i ciekawią mnie obrazy Krakowa pod okupacją.
Matka babci umarła młodo, ojciec babci kazał kilkuletniej dziewczynce pilnować domu, młodszego brata i świec przy trumnie, a sam poszedł i długo nie wracał. [...] w nocy dziewczynka, ułożywszy brata do snu, sama czuwała przy świecach. W pewnej chwili pies zaczął głośno ujadać i dziewczynka usłyszała zbliżające się kroki. Bała się ruszyć, uchylić firanki, czekała, drętwiejąc ze strachu. Szukając pomocy, spojrzała na obraz Marki Boskiej [...]. Wtedy obraz spadł ze ściany z głośnym stukotem. Przymknęła oczy, a gdy je otwarła i spojrzała, obraz wisiał na ścianie. Usłyszała oddalające się kroki, pies ucichł, w izbie zapanowała cisza.
Cenne to są czasami wspomnienia, ale to, co pomiędzy tym, co interesujące, bywa nudne i infantylne nie do zniesienia. Na przykład mamy długi wstęp do opowieści o szkole podstawowej, wstęp o tym, jaka straszna przygoda i lekcja życiowa spotkała autorkę, gdy do niej chodziła. A opowieść jest o tym, że dzieci się śmiały, że pomyliła prawy but z lewym. Po czym mamy morał - to ją nauczyło nigdy nie mylić butów przy zakładaniu.
Jasne, ja rozumiem, dla dziecka to przykre, kiedy inne dzieci się z niego śmieją, ale serio, to wymaga długich wstępów i musi być umieszczone w książce pomiędzy opowieścią o Żydach w czasie niemieckiej okupacji, a opowieścią o umierającej matce? Z równym namaszczeniem?


Przyznaję, że mam bardzo mieszane uczucia.
Z jednej strony - literacko nie jest to dzieło wybitne, ale Rydlowa operuje ładną polszczyzną. Jest lekko i poprawnie; czasem zbyt poprawnie i jak ze szkolnego wypracowania, ale niewątpliwie czyta się to bez oporów (chociaż znam kogoś, komu cierpnie skóra na samą myśl o książkach, które "łatwo się czyta" ;)). Pamiętajmy jednak, że autorka, redaktorka (chyba już była) Wydawnictwa Literackiego, ma już 90 wiosen i trudno od niej wymagać elastyczności i świeżości pióra.

Jest to autobiografia z Bronowicami i Krakowem w tle. Kilka ciekawych opowieści, ale chyba więcej tych nijakich. W sumie nie wiem, czemu ma ta książka służyć, ale też nie wiem, czy w ogóle czemuś służyć powinna.
Miła to książeczka, ale tylko miła. I pewnie szybko o niej zapomnę.

2 komentarze:

  1. O! To chyba książka dla mnie... ;-) Od jakiegoś czasu "łykam" głównie wspomnienia i pamiętniki. (Nie wiem, czy to oznaka starości...?), a na równi z anegdotkami interesuje mnie codzienność sprzed lat opisana w takich książkach. Z zainteresowaniem przyglądam się też idealizowaniu czasów swojego dzieciństwa i młodości przez autorów. ;-)

    OdpowiedzUsuń

  2. To jest dobra książka. Widziałam uśmiechnięte oczy mojej mamy, kiedy ją przeczytała. Za to dziękuję Pani Marii Rydlowej.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Na regale , Blogger