Droga królów

Brandona Sandersona większość osób zna jako autora "Z mgły zrodzonego". Książki skomplikowanej i specyficznej, którą albo się uwielbia, albo się przez nią w ogóle nie przebrnie. Wiem, że specyficzna natura niezwykłych mocy (spalanie metali) dla niektórych była nie do przeskoczenia. Ja osobiście byłam pod wrażeniem nietuzinkowości, świeżości świata, który Sanderson stworzył w "Z mgły zrodzonym", więc z wielką ciekawością zasiadłam do nowej książki (a nawet księgi - wersja papierowa to format B5, prawie tysiąc stron, drobny druk) Sandersona.


"Droga Królów" rozkręca się bardzo powoli. Bohaterów jest bardzo dużo, a świat przedstawiony jest rozległy, złożony, z własną fauną, florą i z dziwnymi prawami natury. Moce niektórych bohaterów opierają się na specyficznym, trudnym na początku do ogarnięcia, władaniu światłem (a natura tych mocy nieco przypomina to, co znamy ze "Z mgły zrodzonego"). Przyroda pełna jest zadziwiających stworzeń. Sporo czasu zajmuje pojęcie natury sprenów, które pojawiają się w okolicy różnych wydarzeń - zgniłospreny na polu bitwy, wiatrospreny, strachospreny...
Do tego dopiero w okolicach dwusetnej strony poszczególne rozdziały zaczynają się łączyć w jedną całość, zaczynamy zauważać, co jest wspólnym mianownikiem postaci, o których czytaliśmy wcześniej; a intryga zaczyna się klarować dopiero ze sto stron później. :)

Piszę to wszystko nie dlatego, żeby zniechęcić, ale żeby podkreślić specyfikę tej książki. Książki pełnej przepastnych bestii, zadziwiających armii z drużynami mostowych, niosących ogromne konstrukcje przerzucane nad rozpadlinami, żeby mogło nad nimi szybko przebiec wojsko. No i arcyburze - to dopiero coś!
Trawa wyrastała na kamienistych zboczach, na które padało najwięcej słońca, a w cieniu wyrastało mnóstwo innych roślin. Czas tuż po arcyburzy był okresem, kiedy kraina najbardziej się ożywiała. Polipy skałopąków pękały i wypuszczały pędy. Inne rodzaje pnączy wysuwały się z rozpadlin, zlizując wodę. Krzewy i drzewa rozwijały liście. Kremliki wszelkiego rodzaju pełzły przez kałuże, korzystając z bankietu. 
Nie jest to lektura lekka (i dosłownie, i w przenośni) i do łyknięcia w tramwaju (nie wiem nawet, czy wolno wnosić takie cegły do tramwaju, bo przy mocnym hamowaniu ta książka może zabić - polecam raczej wersję ebookową, jeśli ktoś chce to czytać poza domem). Wymaga skupienia, wgryzienia się w przemyślany, zamotany, złożony świat, pełen ludzi o dziwnych imionach, burzowego światła i złożonych intryg.

Osobiście nie pokochałam żadnego z bohaterów. Wydaje mi się też, że żadnego z nich dobrze nie poznałam (no ale to pierwszy tom serii, trzeba liczyć na więcej). Przeszkadzała mi też pewna sztywność dialogów (na siłę można uznać, że tak ma być, taki świat) i niewielka ilość humoru.

Tak więc - chociaż nie zachwyciłam się może tą książką ponad miarę, to z wielkim zadowoleniem stwierdzam, że rzadko czyta się fantastykę, która byłaby tak dobrze przemyślana i nie mogę się doczekać kolejnych części. Jestem po prostu ciekawa. I biję pokłony przed autorem, który stworzył niesamowity, dopracowany świat, bo doceniam dobrą robotę.

Dla fanów Sandersona - lektura obowiązkowa.
Całą resztę ostrzegam, że wciągnięcie się w świat Kaladina, Jasnah i Dalinara wymaga czasu, cierpliwości i skupienia, ale warto dać mu szansę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger