Post o tym, jak nie robić patriotycznej książki.

Post o tym, jak nie robić patriotycznej książki.

Trafiła w moje ręce bardzo szczególna książka (uprzedzając pytania - nikogo, kto ją kupił mojemu dziecku, nie posądzam o złą wolę ;)), której nikomu nie polecam z całego serca.

Wydana została przez fundację “Kocham Polskę”, która to fundacja na pierwszy rzut oka nie budzi szczególnych zastrzeżeń. Cieszy współpraca fundacji z WOŚP i nienajgorszy, nowoczesny design gadżetów w sklepiku (że niby taki miły, hipsterski patriotyzm, z dala od kibolstwa), co może uśpić czujność. Niestety ludzie z tej fundacji popełnili publikację tak merytorycznie wątpliwą i tak pełną klisz i bzdur, że nie mogłam się powstrzymać, żeby o niej nie napisać.



Książka “Symbole Polski” to album z rzeczami/postaciami/zjawiskami, z których Polacy mają czuć się dumni.
Jednym z pierwszych haseł, które sprawiają, że skóra cierpnie, jest “Aukcja Arabów”. Jak można chwalić się czymś, co zostało w tak niewiarygodnie barbarzyński sposób zniszczone? To przecież jedna z tych rzeczy, które zostały już zaorane do samego gruntu i posypane niegaszonym wapnem, żeby czasem nic tam nie odrosło.


Są w albumie (dwujęzycznym) hasła neutralne znaczeniowo, dziwne i całkiem chybione. Niektóre są zwyczajnie megalomańskie, jak np. “Niebieski laser”, którego jeden wariant (na podłożu azotku galu) został wynaleziony w Polsce, to prawda, 17 lat temu, ale choć wszyscy podniecali się tym odkryciem, dzieląc skórę na niedźwiedziu, to świat nie czekał, aż Polacy zdołają przeprowadzić odpowiednie badania i wdrożyć pomysł. Szybko (i sprawnie) nad takim laserem rozwinęli pracę Azjaci i wielkie firmy takie jak np. Sony. W Polsce prace były prowadzone chaotycznie, ze znacznymi opóźnieniami i błędami. Konkurencja w tym czasie pomysły skomercjalizowała, a my zostaliśmy z ręką w nocniku. Nie wiem, czy jest się czym chwalić.

Najbardziej jednak szokującym hasłem albumu jest hasło “Kobiety”. Tak, tak, kobiety są dobrem narodowym obok bocianów, pisarzy i wódki. Ale może przesadzam, co? Nie, chyba jednak nie, bo wcale nie chodzi o to, że mamy jedne z najlepiej wykształconych kobiet w Europie i że dbamy o równość płci.



Zacznijmy od tego, że kobiety nie są czymś w rodzaju inwentarza naszego kraju (mimo że tak są traktowane przez wielu, zwłaszcza z prawej strony barykady), ale ponieważ twórcy tego arcydzieła polskiej myśli patriotycznej mają zgoła odmienne zdanie, popłyńmy z nimi tą wzburzoną, testosteronową falą i poddajmy się ich wizji świata. ZDANIE PO ZDANIU.

“Polki są rozchwytywane przez kreatorów mody. Uchodzą też za najlepsze w Europie kandydatki na żonę.”

Pierwsze zdanie, choć niekoniecznie prawdziwe (przeanalizowałam rankingi models.com i mi wyszło, że Polki nie są nadreprezentowane; wątpię także, czy projektantów obchodzi narodowość modelek), nie jest obraźliwe. Za to druga sentencja jest czystym złotem. Implikuje tak wiele, że trudno od czegoś zacząć. Czy polskie kobiety mogą zostać towarem eksportowym? Czy są takie posłuszne/uległe/dobre w łóżku/dobre w kuchni/płodne? Co czyni z nich rasę szczególnie polecaną chłopom na całym kontynencie? Zaraz się dowiecie.

“Na ulicach polskich miast nie trudno o piękną kobietę. W większości są blondynkami o jasnej karnacji i nierzadko niebieskich oczach oraz naturalnej, nietkniętej skalpelem urodzie.”

Jak wiadomo w pewnych kręgach, o wartości kobiety świadczy jej wygląd. Wiemy to nie od dziś. Nawet w czasie Mundialu interesują wszystkich dwie rzeczy - czy chłopaki mogą strzelać gole i czy ich kobiety (inwentarz, pamiętajmy) są ładne. Nie, KIM są, ale czy są reprezentacyjne. No i nie zapominajmy, że trzeba podkreślać na każdym kroku, każdym memem, że baby nie rozumieją, co to spalony i mają donosić piwo. To tak na marginesie.

Wracając do książki: o nadzwyczajnej wartości Polek świadczy ich aryjska uroda, której nikt nie operował plastycznie. Polki o innej urodzie (choć o istnieniu takich na wszelki wypadek się nie wspomina) są wybrakowane, nie tak cenne i nie tak bardzo eksportowe. Te korzystające z klinik medycyny estetycznej to już w ogóle są bez sensu.

Wystarczy zajrzeć pod dowolny artykuł ze zdjęciem kobiety, by przekonać się, czytając komentarze, że liczni polscy mężczyźni, kwiat świata, spędzają długie godziny w internecie uświadamiając obcym przedstawicielkom płci niewieściej, że mają za małe cycki, że są za sztuczne, za grube, za chude, za brzydkie i że nie tknęliby ich nawet kijem (bo bycie tkniętą przez polskiego chłopa nobilituje i jest obiektem marzeń każdej niewiasty, pamiętajmy). Proszę, komentarze znalezione w dwie minuty pod artykułami o aktorkach i modelkach:





Ale hej, nadal publikujmy książki, w których kobiety są wartościowe tylko, kiedy są ładne.

Honor kraju ratuje jednak ta grupka rasowych klaczy, tfu, kobiet, które są niebieskookimi blondynkami bez chirurgicznej przeszłości. Ufff…

“Do tego uchodzą za pracowite, wytrwałe, zaradne i silne, a równocześnie romantyczne i uczuciowe.”

O matko, no niezła kombinacja. Dajecie radę, dziewczyny?
Pracowita kobita obrobi w obejściu, krowy wydoi, kury nakarmi, siano przerzuci, obiad ugotuje, dzieci do szkoły wyprawi, podłogi pomyje i jeszcze męża, excuzes-le-mot, wyrucha. Z uśmiechem na naturalnie karminowych ustach.



Zaradna dziołcha wyżyje cały miesiąc z tego, czego jej stary nie przepije, a że jest silną blondyną, to pociągnie pług, jak koń padnie z głodu. Po tym wszystkim, jako romantyczna i uczuciowa, naturalnej urody, błękitnooka słowianka, przyjdzie do męża w koronkach i będzie zbierać kwiaty po dziesięciu miedzach. Polki to cyborgi.

“To zestaw cech bardzo poszukiwany przez płeć przeciwną niemal pod każdą szerokością geograficzną.”

No mówiłam, towar eksportowy. Tylko trochę się to kłóci z naszymi tuzami patriotyzmu. Ci bowiem plują na Polki, które wyszły za niewystarczająco białych cudzoziemców.

“Nawet James Bond, słynny koneser kobiecych wdzięków, docenił słowiańską urodę Polek, a konkretnie Izabelli Scorupco, która zagrała odważną, inteligentną i piękną programistkę w filmie Golden Eye.”

Nasze baby (Scorupco to też blondynka, chociaż w Bondzie włosy miała jakby ciemniejsze) są kochane nawet przez fikcyjnych bohaterów literackich/filmowych.

“W 1989 roku Aneta Kręglicka została Miss Świata, a 2001 roku tytuł Miss International przypadł Małgorzacie Rożnieckiej.”

I przez 30 lat konkursów Miss tylko dwa tytuły? Nie pogrążacie się teraz? :P

Potem są wzmianki o słynnych polskich modelkach, co można uznać za względnie neutralne (przynajmniej biorąc pod uwagę całą resztę tekstu).



Książka w ogóle pokazuje wizję kraju, który ma głównie mężczyzn. Wśród haseł tytułowych są tylko dwie kobiety (Skłodowska i Pola Negri), a trzynastu mężczyzn. Do tego nie istnieją żeńskie końcówki, więc mamy tylko “reżyserów”, “odkrywców”, “naukowców”, itd. Kobiet NIE MA.
Świat kultury i nauki tworzą mężczyźni. Jasne, są w tekstach wzmianki o Szymborskiej, Radwańskiej, Abakanowicz i paru innych kobietach, ale jako zbiorowość nie istnieją.
Przy haśle o polskiej archeologii mówi się tylko o polskich “archeologach”, a nie o archeologach i archeolożkach. Niezależnie od tego, co czujecie do żeńskich końcówek, ich permanentny brak bije po oczach i buduje męską wizję kraju, w którym tworzą tylko mężczyźni, a kobiety są głównie ładne.



Cała publikacja jest dość kuriozalna, choć widać, że autorzy myśleli, że to będzie album bardzo nowoczesny i pozytywny. Tylko że nie jest.

Nie dajcie się naciąć, szukając neutralnej światopoglądowo publikacji o Polsce. Może publikacje fundacji "Kocham Polskę" wyglądają elegancko, współcześnie i miło, ale niekoniecznie takie są. I, śmiem twierdzić, trudno chyba obecnie takie książki znaleźć. Być może wkrótce zgłębię temat patriotycznych publikacji dla dzieci i napiszę o nich post. Choć obawiam się, że nie znajdę takiej, w której będzie napisane, że patriotyzm to dbanie o przyrodę, niepalenie w piecu kaloszami i płacenie podatków oraz troska o uczciwy przebieg wyborów. ;) Ale kto wie, może gdzieś cuda się zdarzają...
Jutro przypłynie królowa

Jutro przypłynie królowa

Pitcairn to wysepka, wygasły wulkan, terytorium zamorskie Wielkiej Brytanii. Cztery i pół kilometra kwadratowego.



W 1790 roku zawinął tam okręt Bounty z dziewięcioma dezerterami i osiemnaściorgiem porwanych Tahitańczyków, głównie kobiet i dzieci. 
W 2012 roku mieszkało tam 48 osób, głównie potomków dawnej załogi statku z XVII wieku. Do niedawna na wyspę nie wpuszczano nikogo, kto nie dostał zgody decydentów na wysepce. Nie było mowy o dziennikarzach, reporterach, ludziach, którzy zadają pytania. 

Jeszcze parę lat temu na wyspę statek z transportem zawijał sześć razy do roku, obecnie jest to 12 razy i pozwala się także na turystykę, jeśli ktoś ma tyle samozaparcia, żeby spędzić kilka dni w podróży. Odwilż przyszła, kiedy ujawniono (w 2004 roku), że wyspa od lat była piekłem kobiet (gwałty, także na dzieciach, były na porządku dziennym) i przeprowadzono procesy sądowe. Ale lata miną, zanim to piętno zostanie zmazane, a atmosfera się oczyści.



Wasielewski, by dostać się na Pitcairn, musiał odpowiedzieć na wiele pytań (ukrył swoje reporterskie zamiary, ale i tak po paru dniach zaczęto na niego patrzeć podejrzliwie i wydalono), zanim przyszła zgoda z wyspy, by się tam zjawił.

Wyobrażacie sobie żyć w miejscu, z którego tak trudno się wydostać?

Wyspiarze dostają od rządu Wielkiej Brytanii ropę, by zasilać generator, ale i tak prąd włączają tylko na kilka godzin na dobę. Nie można ropy marnować, bo statek płynie długo. Kiedy ropa się skończy, nowej nie można po prostu kupić. Trzeba czekać na transport. Wyspa nie ma lotniska ani lądowiska.

Poza tym wszyscy są podejrzliwi - względem siebie, względem obcych, względem wszystkiego. Żyją odcięci od świata, więc łatwo tam zostać zbrodniarzem, który nie zostanie ukarany. Nikt nie wie, jakie tajemnice skrywają milczący starzy mieszkańcy.

Klimat jest tam tropikalny, mandarynki rosną wielkie jak pomarańcze, ale nie ma naturalnego rezerwuaru słodkiej wody, więc trzeba polegać na deszczówce i trzech niewielkich potokach. Jeśli ktoś zachoruje, to dzieli go od szpitala kilka dni.

W tych warunkach ludzie dziczeją. Książka opowiada o wyspie, ale też o procesie sprawców gwałtów. Ojcowie pozwalali tam gwałcić córki, bo sami gwałcili inne kobiety. Bo mieli dług wdzięczności względem innych osób na wyspie. Wszyscy tam są uwikłani w sieć zależności, której nie mogą zerwać, bo mają tylko siebie. Ci, którzy zeznawali przeciw sprawcom, na wyspie nie są teraz bohaterami, ale spotykają się z ostracyzmem. 

To jest świetny reportaż o największym zadupiu świata. I nie jest to raj na ziemi, choć niewątpliwie musi tam być pięknie, a nocą nigdzie indziej nie zobaczycie takich gwiazd.

Przeczytajcie wywiad za autorem i przeczytajcie książkę. Jeśli marzyliście kiedyś o życiu w uroczej komunie odciętej od tej paskudnej cywilizacji, to pewnie szybko zaczniecie rewidować swoje pragnienia.  

ZNAKOMITA książka. 
Copyright © 2014 Na regale , Blogger