The Radium Girls, Kate Moore

The Radium Girls, Kate Moore

Znowu mam dla Was dobry reportaż. Niestety znowu przerażająco ponury. To jedna ze smutniejszych książek, jakie czytałam.

W latach 20. ubiegłego wieku trwał boom na produkty z radem. Tym radem, który został odkryty przez Skłodowską. Nie znane były jeszcze jego długofalowe skutki uboczne (choć naukowcy - w tym Piotr Curie - przebąkiwali, że należy z nim zachować ostrożność), za to rad był bardzo efektowny, bo świecił. Opatentowano więc farbę, którą malowano na przykład cyferblaty wojskowych zegarków, żeby po ciemku było łatwo je odczytać. Cyferblaty były malowane przez dziewczęta z fabryki zegarków. Malowały małymi, precyzyjnymi pędzelkami, które musiały być cały czas "naostrzone". A najłatwiej robiło się to, oblizując włosie, przy okazji zlizując też drobiny farby z radem. Dziewczęta były młodziutkie, nastolatki, dwudziestolatki. I zarabiały, jak na ówczesne standardy, całkiem dobre pieniądze. I budziły podziw, kiedy wychodziły wieczorem z fabryki i lśniły w ciemności, całe opryskane radową farbą. Jak duchy.

Dziewczyna malująca cyferblat radioaktywną farbą. Źródło: https://www.thevintagenews.com/2018/01/01/radium-girls-2/

Niestety rad kumulował się w kościach młodych kobiet, które po wielu miesiącach, a czasami latach pracy z radioaktywną farbą, zaczynały chorować. I była to droga w jedną stronę, bo pierwiastek czynił postępujące spustoszenia w ich ciałach. Wypadały im wszystkie zęby, kruszyły się kości, gniło ciało. Agonia trwała latami i nie dało się jej zatrzymać, bo nie było sposobu, by wydostać rad z kości. Rad, który cały czas promieniował - nawet po śmierci dziewcząt ich kości zostawały radioaktywne. A była to śmierć w męczarniach - młode kobiety umierały ropiejąc i gnijąc, podczas gdy w fabrykach wciąż pracowały inne, bo firma, która robiła biznes na radowej farbie, nie chciała przyznać, że pierwiastek, którego używa, może być niebezpieczny.



Książka jest historią procesu ujawniania straszliwej prawdy o radzie. To historia kobiet, które - umierając - toczą wielkie sądowe batalie z bogatą firmą. Umierają na oczach ludzi śledzących procesy w gazetach, wiedzą, że każdy ich dzień jest policzony i że tych dni nie zostało wiele, ale mimo tego próbują walczyć o prawdę. I to jest walka, na którą trudno się patrzy. Nierówna, usiana trupami kobiet.

Oglądaliście czasami thrillery sądowe? Takie, w których cała akcja dzieje się na sali sądowej, a my obgryzamy paznokcie, patrząc na słowne przepychanki prawników? To jest tego typu książka. Nie możemy przestać patrzeć na tego ping ponga - przerzucanie się dowodami i argumentami. Wielka korporacja kontra niezłomne dziewczęta świecące w ciemności. I strasznie dużo śmierci.

Bardzo ciekawą decyzją wydawcy (Poradnia K) było nie tłumaczenie tytułu na polski. Długo się zastanawiałam, czy to była dobra decyzja, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej się przekonuję, że tak. Nie mogłam znaleźć dobrego tłumaczenia "The Radium Girls". Takiego, które nie brzmiałoby zbyt lekko, zbyt frywolnie, zbyt niepoważnie. I do tego było wystarczająco znamienne.

Świetna to książka, ale ma olbrzymi ładunek smutku. Trudno się myśli o ogromie cierpienia, jakiego doświadczyły te kobiety. I trudno nie oburzać się, kiedy widzimy, że pracownice radowego imperium nie były długo traktowane poważnie, bo były kobietami (pojedyncza śmierć jednego z męskich pracowników firmy natychmiast wzbudziła o wiele więcej zainteresowania, niż padające jak muchy dziewczyny).

Do tego wszystkiego książka jest porządnie udokumentowana, napisana z wielką pasją i znawstwem,  a autorka poświęca zapomnianym, krótkim życiom pracownic dużo uwagi i troski. Cholernie dobra robota i fascynująca, choć niezaprzeczalnie przykra, historia. Przeczytajcie.
Spacer z psem, czyli co z tego, że nie mam już małych dzieci.

Spacer z psem, czyli co z tego, że nie mam już małych dzieci.

Kupiłam sobie książkę dla dzieci.
I tak bardzo, bardzo się z niej cieszę. :)
To jest jedna z tych książek, które się kupuje, żeby na nie patrzeć.

Kocham Svena Nordvista, a mój syn wychowywał się na Pettsonie i Findusie, o którym pisałam TUTAJ. Znamy te książki na pamięć, stoją u nas na półce i czasami wciąż do nich zaglądam - z nostalgią, zachwytem, czasem ze ściśniętym sercem, bo wciąż mnie wzruszają, a ilustracje mnie cieszą i sprawiają przyjemność.



Jak dowiedziałam się, że Media Rodzina wypuści kolejną książkę Nordqvista, tym razem będącą typowym picture bookiem, bez tekstu, będącym baśnią do oglądania, ucieszyłam się niezmiernie i zdziwiłam, że o niej jeszcze nie słyszałam, bo pewnie dawno już bym ją miała (w końcu tłumaczenie nie jest potrzebne ;)).



Kiedy dostałam "Spacer z psem" w swoje ręce, to - słowo daję - trzęsłam się z ekscytacji. :) Oglądałam zachłannie i w pełni szczęścia. Książka bardzo przypomina inną tego autora - cudowną, poetycką opowieść "Gdzie jest moja siostra?". Kraina jest tak samo oniryczna, a dziecięcy bohater także wyrusza tam w podróż po świecie szalonym, lekko niebezpiecznym, acz ogólnie jednak przyjaznym. Tam poszukiwał siostry (i towarzyszył temu krótki tekst), a tutaj chłopiec wyrusza na spacer ze swoim wielkim, białym psem. Dla małego dziecka, które by dostało tę książkę, pewnie radością byłoby szukanie tegoż psa na wielkich stronach pełnych szczegółów. Przypomina to wtedy trochę książki w stylu "Miasteczko Mamoko" czy "Ulica Czereśniowa", ale dla starszych dzieci jest tam cała historia. Jest miasto, jest wieś, jest morze, są potwory, przygody, szalone kolejki, olbrzymie stwory, a także znane ze świata Pettsona mukle.



Czegóż tam nie ma! Jest baśń i groza. Zabawa, pościg, ucieczka, lekko ponure zoo i zupełnie zwyczajna babcia, która czeka na wnuka w drzwiach domu. Czy on to wszystko na kartach książki przeżył, czy sobie wyobraził, nie ma to znaczenia. Jest cudownie, jest pięknie, jest szczegółowo. Jest tak, jak we wszystkich książkach Nordqvista - przy każdym kolejnym oglądaniu zauważamy coś nowego, coś, czego nie widzieliśmy wcześniej.



Matko, jakie to jest piękne. I tak bardzo kojarzy mi się z czasami, kiedy mój duży syn był przedszkolakiem, któremu po raz osiemdziesiąty czytałam "Minutę koguta". Cacko. "Do mania". :)


Copyright © 2014 Na regale , Blogger