Skrzat nie śpi

Skrzat nie śpi

Dzisiaj chciałam napisać o książce, która wcale nie jest nowa (choć ostatnio ukazało się wznowienie i ono mnie zainspirowało do napisania posta). Nie jest też długa, nie ma w niej żadnej akcji, a na dodatek jest dla dzieci. I jest właściwie książką poetycką i nie mówię tu o tym, że są to rymowane, głupawe wierszyki. To jest poezja w najbardziej wzniosłym znaczeniu tego słowa.



"Skrzat nie śpi" to krótka książeczka o tym, że czas mija. Książka łagodna, zimowa, ciepła i z refrenem, który wybrzmiewa co drugą stronę. Na dodatek jest to książeczka Astrid Lindgren z nowymi ilustracjami Kitty Crowther, którą mogliście parę razy w różnych skandynawskich książkach dla dzieci już namierzyć.

Dawno nie pisałam o książkach dla dzieci, czy o książkach dobrze czytających się na głos, bo już z takimi pozycjami nie obcuję z braku małych dzieci w domu; tę wyciągnęłam, bo nagle przyszedł listopad. Ale to przyszedł tak na serio, nie tylko w kalendarzu.
Jest zimno, w Krakowie smog dusi tak, że zdrowiej jest pić wódkę, niż oddychać, a ja zaczęłam przegląd czapek. I zobaczyłam, że Zakamarki wznowiły "Skrzata", który chodzi po gospodarstwie, kiedy wszyscy śpią i szepcze do ucha zwierzętom, i opowiada im o upływie czasu, którego przeżył więcej, niż oni wszyscy razem wzięci. Chodzi i powtarza refren o mijaniu pór roku, chodzi i czuwa nad snem zagrody, głaszcze kota, żałuje, że dzieci go nie widzą. I nic się nie dzieje.



Nic się nie dzieje we wspaniały sposób. Usypiający w dobrym znaczeniu tego słowa, kojący, bezpieczny i liryczny. To jest niezwykła książeczka, idealna na prezent dla każdego dziecka, któremu jeszcze czytamy na głos. Zajrzałam do niej i poczułam spokój. To jest tego typu pozycja, którą polecam przed Mikołajkami na prezent, bo nie wyobrażam sobie nikogo, komu mogłaby się nie spodobać w zimny wieczór, kiedy za oknem wieje i pada, zbliża się noc, a my kładziemy dziecko spać i chcemy je przed snem wyciszyć.



Polecam z pewną nostalgią, bo nie mam jej już komu czytać. Ale wciąż mogę ją jeszcze komuś polecić. :)
Lud

Lud

Ilona Wiśniewska napisała trzecią książkę o zimnym miejscu. Tym razem książka jest o Grenlandii; nie o całej Grenlandii, rzecz jasna, ale głównie o Uummannaq, skalistej wysepce, na której jest dom dziecka, w którym przez trzy miesiące autorka pracuje. Rozmawia z ludźmi, łowi ryby i spisuje historie. I wyłania przed nami obraz straszliwie smutny.

Wydaje mi się, że jest to najsmutniejsza z książek autorki.
"Lud" jest głęboko ponury. Są w nim ludzie, którzy kochają swoje trudne życie w trudnym miejscu, ale często są to ludzie skrzywdzeni. Mamy tutaj dużo bardzo potrzebnych historycznych dygresji na temat stosunków między Grenlandią a Danią i nie jest to ładny obraz.
Jest tu ciekawy, zupełnie nieznany mi wątek przymusowego "cywilizowania" przez Danię grenlandzkich dzieci, który wyrył piętno na rzeszy ludzi; jest opowieść o alkoholizmie wśród Grenlandczyków; o uprzedzeniach i różnicach kulturowych, które kładą się cieniem na kontakty między narodami.



Są też oczywiście dzieci z domu dziecka. I trochę po przeczytaniu książki mamy wrażenie, że gdzieś tam, na końcu świata, na zimnej skale, jest grupa dzieci, przed którymi prawdopodobnie nie ma wielu otwartych drzwi. To są dzieci zupełnie zapomniane, choć pracownicy placówki oczywiście robią, co w ich mocy, dysponując bardzo ograniczonymi możliwościami.

To wszystko składa się na obraz głęboko depresyjny. Z jednej strony są wspaniali, dumni ze swojego pochodzenia ludzie na przepięknym, choć niegościnnym kawałku lodu/lądu. Z drugiej jest to świat surowy, ponury, w którym wiosną odmarza olbrzymie, paskudne wysypisko na krańcu wyspy, na którym gniją martwe psy z zaprzęgów, a plastikowe śmieci zanieczyszczają wszystko dookoła i wpadają do pięknego, turkusowego morza, które przy wysypisku zmienia się w żółtą zupę. I nie możemy winić za to miejscowych, bo sami nie są w stanie wywieźć tych śmieci, tak samo jak nie są wstanie zapobiec fali samobójstw wśród młodych mężczyzn, którzy - jak pisze Wiśniewska - są trochę jak szczeniaki rodzone na lodzie - jak przeżyją początek, to może coś z nich będzie.

Bardzo ładna to jest książka, po której widać, że autorka rozwinęła się od czasów "Białego", które było dobrą pozycją, ale chwilami z brakiem balansu między wtrętami encyklopedycznymi, a osobistą narracją. "Lud" to opowieść bardziej osobista, na pewno mniej wnikliwa, niż jej poprzednie książki o Norwegii, bo autorka spędziła w Uummannaq mało czasu, ale dojrzalsza literacko.

Nie można po tak krótkim czasie spędzonym w jakimś miejscu mówić o tym, że ktoś poznał dogłębnie temat, więc nie będę udawać nawet, że uważam, że to jakieś istotne kompendium wiedzy na temat Grenlandii, ale jest tam kilka nadzwyczajnie ciekawych wątków, zupełnie dla mnie nowych, które zachęcają do pogłębiania tematu po przeczytaniu "Ludu".

Książka czyta się znakomicie, więc bardzo polecam. Zwłaszcza komuś, kto o Grenlandii nic nie wie. Solidna pozycja i bardzo zimowa.
Copyright © 2014 Na regale , Blogger