Jesienny kącik nowości i zapowiedzi 2020.

Jesienny kącik nowości i zapowiedzi 2020.

 Jesień nam przyszła ponura, mimo wielu nowości wydawniczych, trudny to rok i trudno się cieszyć. Dlatego trochę się skupię dzisiaj na październikowych premierach dla dzieci, bo one są radośniejsze, niż zbliżająca się covidowa zima. :)


1. Ilustrowany "Quidditch" (od Media Rodzina, rzecz jasna) i kolejny tom klasycznych kaczek (Egmont) będziecie mogli sobie kupić w październiku. 



Z kolei Nasza Księgarnia wypuści książkę o dzikach, która wygląda ślicznie i wydaje się, że może być bardzo przyjemną pozycją dla maluchów.



2. Z rzeczy niekoniecznie książkowych, ale ilustrowanych przez znakomitych polskich ilustratorów, niedługo będzie można kupić grę Smoki (kolejną po grze Sen i Kruki, pięknie wyglądającą karciankę, która - mam nadzieję - będzie równie wciągająca, co poprzedniczki). 

Grę wydała Nasza Księgarnia, która wydaje także ostatnio serię puzzli dla dzieci, estetycznie wspaniałą, bo są to również obrazki narysowane przez cudownych polskich rysowników. 






Bardzo chętnie kupiłabym takie puzzle, gdyby miały z 1000 części, bo w domu już wszyscy wyrośli z "małych" układanek. Kto wie, może się doczekam. :) 

3. Dla dorosłych też coś mam w zapowiedziach, ale trochę sam smutek i żal. Oraz jedno cacko.

Na początek październikowa premiera Agory - książka napisana przez krewną Trumpa o świecie i warunkach, które go ukształtowały. W USA książka jest dość głośna, czytałam fragmenty, wydaje się być na swój pokręcony sposób fascynująca. Ja na pewno kupię.


Druga pozycja, którą już za kilka dni będzie można nabyć (Wyd. Insignis), to opowieść nieco z tej samej beczki, bo dokument o Cambridge Analytica i o manipulacjach wyborczych, o wpływaniu na opinię publiczną, etc. Podobno mrozi krew w żyłach. Aczkolwiek nie wiem, czy nie czytałam na ten temat już wystarczająco dużo... Niemniej - pewnie po nią sięgnę.


Kontynuując temat świata, który nam się rozpada i będzie tylko gorzej - Krastew i Holmes napisali książkę o procesach, które doprowadziły do tego, że w naszej części świata władzę objęły ultraprawicowe niekompetentne dranie. Książka jest już od wczoraj do kupienia, a wydała ją Krytyka Polityczna. 

Nagrodzona 2020 Lionel Gelber Prize. Jedna z najważniejszych książek 2020 roku według „Financial Times”.

Po upadku muru berlińskiego rozradowani obywatele Europy Środkowej z nadzieją spoglądali w przyszłość, licząc na to, że już wkrótce na równych prawach dołączą do Zachodu. Kraje takie jak Polska czy Węgry rozpoczęły proces demokratycznych i kapitalistycznych reform, które miały je do wyśnionego celu przybliżyć. Rzeczywistość okazała się jednak mniej kolorowa niż zakładano, a imitacyjna ścieżka rozwoju – pełna wybojów i ślepych zaułków.

Wciąż łatwiej wyjechać na Zachód niż sprowadzić zachodni dobrobyt do siebie. Obywatele pytają więc, dlaczego nie wszyscy na demokracji zyskali tak samo i kto jest temu winien. Politycy zaś sięgają po ksenofobiczny język, populistyczne rozwiązania, a nawet autokratyczne metody rządzenia.

Światło, które zgasło to błyskotliwa analiza przemian ostatnich trzydziestu lat, autorstwa wybitnych myślicieli z dwóch stron dawnej żelaznej kurtyny. Krastew i Holmes, Bułgar i Amerykanin przekonują, że kryzys liberalnej polityki to nie problem Wschodu, lecz proces globalny. A Węgry i Polska to jego awangarda, a nie bastion zacofania.




Na koniec reportaż Hanny Krall. Smutek i depresja. Koniecznie trzeba zajrzeć!

Druga wojna światowa, polskie małżeństwo zobowiązuje się zostać rodzicami chrzestnymi pewnej żydowskiej dziewczynki. Obietnicy nie dotrzymują, powołując się na przykazanie: Nie mów fałszywego świadectwa... Co faktycznie stoi za ich decyzją? Czy prawda jest więcej warta niż ludzkie życie?

Ponad trzydzieści lat po premierze ósmej części "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego Hanna Krall przypomina tę wstrząsającą historię, umieszczając ją pośród innych dramatycznych opowieści o ocalaniu zdradzonych.

Narracja rwie się, odmieniana przez rozmaite czasy, miejsca, przedmioty i zdjęcia. Tym, co łączy te skrawki opowieści, jest dotkliwa nieobecność: giną ci, którzy zostali wydani, stłamszeni, oskarżeni. Czy dotknie ich również zagłada niepamięci?


Żeby jednakowoż nie umrzeć z rozpaczy - jedno cacko do podziwiania. Książka do bycia ładną, czyli książka o niezwykłych książkach. Najpierw jednak przeczytajcie te, po których będziecie chcieli się zabić, bo "Biblioteka szaleńca" wyjdzie później - dopiero w listopadzie. ;)





Niektórzy lubią poezję i dlaczego antologie są najlepsze.

Niektórzy lubią poezję i dlaczego antologie są najlepsze.

Kiedy zapytałam na Facebooku, czy ktoś chce poczytać o poezji, było nawet kilka chętnych osób. Zdziwiłam się, bo - wiecie, poezja wydaje się być w odwrocie. Polski rynek wydawniczy promuje obecnie kilka "starych" nazwisk poetów, którzy albo są bardzo popularni (Szymborska - wspaniała, ale też noblistka i do tego pisząca bardzo przystępnie, więc wciąż jest czytana), albo po prostu wciąż żywi. ;) 

I tak wydaje się czasami nowe tomy wspaniałych, ale starzejących się poetów, które to tomy czasami robią im więcej złego, niż dobrego. Moim skromnym i nieistotnym zdaniem ostatnie tomy Kulmowej i Zagajewskiego to nie są wybitne pozycje. Chyba lepiej poczytać ich wcześniejsze wiersze, niż te najnowsze, żeby się nie zniechęcić do znakomitych poetów, którzy jednak - jak wielu przed nimi, z wiekiem (i wszystkich nas to niestety czeka) stracili nieco na ostrości krytycznego spojrzenia na swoje wiersze. Nie wszystkie powinny ujrzeć światło dzienne. 

Jeśli chodzi o młodych poetów, moje próby poczytania ich poezji nie były najbardziej udane - albo poezja była niemalże niedostępna, albo nie byłam w stanie jej czytać bez znużenia. Oczywiście trafiają się poeci zdolni, chwilowo nawet czytani nieco powszechniej, ale nadal - nie mają szansy na przebicie się do świadomości "ludu", bo "lud" poezję ma w poważaniu, wydawcy poezję mają w poważaniu, poezja się nie sprzedaje, nie reklamuje, nie trafia już do nikogo. Dla polskiej poezji złotym czasem był PRL, jakkolwiek ponuro by to nie brzmiało. Wydawało się wiele, debiutowało każdego roku poetów na pęczki, a ci dobrzy mieli szansę trafić do szerokiej publiczności. 

Oczywiście mamy też liczne prowincjonalne konkursy poetyckie, organizowane zwykle przez biblioteki i domy kultury, gdzie spływa masa grafomanii (głównie młodzieżowej), z której jury - mniej lub bardziej prestiżowe (zwykle jednak mniej) musi wybrać coś, co jako tako się obroni. Aczkolwiek uważam, że (mimo zwykle wątpliwej wartości artystycznej) to niezwykle ważne - to, że zachęca się w ten sposób ludzi do pochylenia się nad słowem. Pokłosiem tych konkursów nie są jednak nowi, wydawani i wysławiani poeci, ale zadowoleni młodzi ludzie, którzy zobaczą swój wiersz w regionalnej gazecie. Wspaniale, jednak potem nikt nie śledzi ich dalszych losów, a wydawcy nie biją się o ich tomiki. Poezja zostaje uwięziona w szufladach na zawsze. 

Są naturalnie bardziej prestiżowe konkursy poetyckie, ale można je policzyć na palcach jednej ręki i nawet po konkursie połączonym z Festiwalem Miłosza nie wysypują się na nas z mediów nowi poeci, otoczeni blaskiem jupiterów. I to się raczej prędko nie zmieni. 

---

Ja - co dałam wyraz w tytule posta - najbardziej lubię antologie. Jasne, zbiorcze tomiki jednego poety są świetne, jeśli już wiecie, że danego poetę lubicie wystarczająco mocno, by go przyjąć w dużych dawkach. Jednak czasami człowiek po prostu sam nie wie, czego chce, i potrzebuje, żeby los wybrał za niego. Dlatego dzisiaj, zamiast pochylać się nad pojedynczymi poetami, pochylę się głównie nad antologiami, w których każdy może odnaleźć coś, co trafi akurat do niego.


I tak na przykład ze znakomitych przekładów Barańczaka dowiedziałam się, że klasyczna anglosaska poezja do mnie w ogóle nie trafia. Nie dla mnie Hardy, Frost, Larkin czy Heaney. Wielcy mężczyźni, których nazwiska najpierw poznałam, słysząc je wypowiadane przez bohaterów amerykańskich i brytyjskich filmów, nie umieli się odnaleźć w moim sercu. Oczywiście przekłady Barańczaka są znakomite, a niektóre frazy błyskotliwe. Naturalnie - są pojedyncze wiersze, które układają się na zawsze w mojej głowie, ale większość mnie niezmiernie męczy. Także - mówcie mi profanie, bo Dylan Thomas nie umie mnie do siebie przekonać.

Nieco inaczej ma się sprawa z przekładami Miłosza, bo - chociaż samego Miłosza nie lubię (i tu znowu ujawniam moją ponurą tajemnicę), to przekładał on wiersze nie tylko z angielskiego, więc zbiór poezji, którą tłumaczył, jest o wiele bardziej różnorodny. I okazuje się także, że najbardziej trafiają do mnie poeci żydowscy (ale też arabscy i wschodnioeuropejscy - o czym później). To dzięki Miłoszowi poznałam np. Nuchima Bomse - a konkretnie dzięki temu wierszowi: 


W zbiorze przekładów Miłosza jest też spory dział na przekłady poetów chińskich. Miłosz jednak przekładał ich wiersze z angielskiego, więc odmawiam ich czytania, bo - wiedząc o wspaniałej wieloznaczności słów/znaków w języku chińskim - uważam, że efekt końcowy, będący tłumaczeniem tłumaczenia - nie ma już nic wspólnego z oryginałem. Lost in translation. Nie będę sobie tego robić. :P

Poza tym wśród wierszy tłumaczonych przez Miłosza są też wiersze kobiet, więc nawet anglosaska poezja nagle zaczyna się dla mnie bronić ustami poetek. 


Jeśli chodzi o poezję żydowską i poezję blisko i dalekowschodnią, mam dwie antologie, które otworzyły przede mną nowe światy. 



Antologia poetek jidysz jest pozycją WYBITNĄ. Nazwiska, których nigdy nie słyszeliście, tłumaczone głównie przez kobiety, których nazwisk też wcześniej pewnie nie słyszeliście (co jest cholernie smutne i jest nieprawdopodobnie niesprawiedliwe), a niektóre z wierszy są tak absolutnie znakomite, że skłaniają mnie do ponurych, historycznych konstatacji, pełnych systemowej mizoginii. 




Dużo tam jest ciała, cielesności, są wiersze kobiet kochających inne kobiety, jest mnóstwo wierszy o Holocauście, które rozrywają serce. Jest tam wielu okrutnych mężczyzn i wiele doświadczenia niewidzialności, spowodowanej byciem kobietą. I - co najważniejsze - w Polsce pewnie nigdzie indziej wielu z tych poetek nie przeczytacie. Jeśli jest tam poezja o wojnie, to nie jest to siedzenie z szabelką na barykadzie. Jest tam bohaterstwo, ale nie ubrane w słowa o honorze i szlachetności, ale w słowa o bezsensownie przelewanej krwi i o bezsensie cierpienia. To jest poezja, która może być odtrutką dla wielu "męskich" poematów, które znamy ze szkoły, które mają w sobie wiele słów o ojczyźnie i o obowiązku wzniosłego konania za nią. 

"Dywan wschodni" to z kolei ciekawostka - są tam wiersze, przypowieści, opowiadania, legendy, poematy i inne dziwności. Wszystko ze wschodniej, nieznanej szeroko w Polsce perspektywy. Teksty arabskie czy indyjskie, to jest coś bardzo odmiennego od naszego kręgu kulturowego. O ile twórczość żydowska jest nam kulturowo bliska, choć możemy sobie z tego w pełni nie zdawać sprawy (przez stulecia - do drugiej wojny światowej - kultura polska i żydowska przenikały się i łączyły bardzo ściśle), to kultura arabska czy dalekowschodnia są tak inne, że wkraczamy do świata niemal bajkowego, kiedy się z nią zderzamy. Ciekawe to wszystko i czasami mózg się przed tym broni, bo nie obejmujemy zapewne wielu podtekstów i kontekstów. Ale warto się z tym zderzyć.


---

Jeśli chodzi o poezję rozrywkową z kolei, to oczywiście mamy z czego wybierać. Mamy Tuwima, mamy Przyborę, mamy Szymborską i jej wszelkie moskaliki, limeryki czy lepieje. Jest kilka takich pozycji, które są dla mnie zabawne za każdym razem, kiedy do nich zaglądam. :)




Nie będę się rozpisywać na ten temat, bo nie ma tu za bardzo nad czym - poza tym, że jeśli chcecie sami lub ze starszymi dziećmi (i nastolatkami) pobawić się przednio, pośmiać, zachwycić błyskotliwością, to nie znajdziecie nic lepszego w poezji. :D





---

A  na koniec wpisu kilka słów o samych książkach - poezje rzadko są wydawane w szczególnie widowiskowy, miły dla oka sposób. "Z natury" jest to sztuka minimalistyczna, rzadko ktoś robi do nich nawet ilustracje (chyba że chodzi o wiersze dla dzieci). Dlatego tak cieszy oko (i uwiera, jeśli zna się trochę historię) wydanie tomów Baczyńskiego, które on sam zaprojektował (a raczej narysował), zanim zginął.

Reprint rękopisów, pisanych szkolnym pismem, kredkami, jest po prostu piękny. I przypomina o tym, jak wiele straciliśmy, kiedy Baczyński został zabity w Powstaniu Warszawskim, mając tak mało lat i tak olbrzymi talent. Jakie jeszcze wiersze mógłby napisać, gdyby nie pieprzona wojna i cholerne powstanie?




---

Na tym póki co zakończę. Nie będę się rozwodzić nad poezjami, które wszyscy znamy ze szkół, nad poetami i poetkami, których nazwiska i wiersze każdy kiedyś spotkał. Chciałam dzisiaj wspomnieć o tych rzeczach nieco mniej oczywistych i mniej szkolnych. Może kiedyś jeszcze rozwinę temat. Ale jak na posta na blogu, to i tak napisałam za wiele. Ciekawe, czy pokonam barierę kilkunastu odsłon, bo może i niektórzy lubią poezję, ale większość nie aż tak, żeby ją i o niej czytać. :D


Copyright © 2014 Na regale , Blogger