Profil mordercy i Mindhunter

Profil mordercy i Mindhunter

Bardzo modny temat profilerów policyjnych wypłynął przy okazji realizacji serialu "Mindhunter" na podstawie wspomnieniowej książki Johna Douglasa. Wysypały się na rynku inne książki o zbrodniach i śledztwach, w tym także książka innego profilera - tym razem brytyjskiego - Paula Brittona. Postanowiłam przeczytać obie pozycje - amerykański, kultowy pierwowzór serialu (który, nota bene, niekoniecznie bardzo mi się podobał) i jego brytyjski odpowiednik. 



I wiecie, co Wam powiem? Jeśli już chcecie coś czytać o profilowaniu, a nie macie czasu na obie książki, to niech to będzie wyspiarski Britton, a nie gwiazdor Douglas. Poziom narcyzmu w "Mindhunterze" jest porażający. 

Po pierwszych stu stronach książki autor tego kultowego dzieła nadal nie dochodzi do tematu profilowania, bo wciąż opisuje całą swoją karierę, ze szczegółami, a także kobiety, z którymi się spotykał (choćby przez chwilę i bez znaczenia dla historii), które go podrywały, błyskotliwe anegdotki mające udowodnić, jakim jest zajebistym typem o olśniewającym umyśle (te opowiastki, nawiasem mówiąc, ujawniają często tylko to, jakim był bufonem), i tak dalej. Przy czym, oczywiście, książka jest płynnie napisana, czyta się wygodnie, niektóre historie są ciekawe i zajmujące, a jak dochodzimy w końcu do profilowania, niektóre sprawy są arcyciekawe, ALE, mimo wszystko, Brytyjczyk Paul Britton ma w sobie więcej pokory, choć nie jest pozbawiony słusznego poczucia własnej wartości, więc bardziej wierzymy w jego profesjonalizm.



W "Mindhunterze" trochę lepiej opisany jest proces myślowy, który doprowadza profilera do opisu sprawcy. To coś, czego odrobinę brakuje w książce Brittona, ale efekciarstwo i buta Douglasa są zwyczajnie irytujące. Nie znaczy to, że odradzam czytanie, ale z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że "Profil mordercy" jest zdecydowanie za mało znany w stosunku do absolutnie zapatrzonego w siebie i zbyt szeroko autobiograficznego Amerykanina, który teraz, kiedy już powstał serial, musiał pęknąć z powodu rozdmuchanego ego. ;) 

W "Profilu mordercy" nie widzimy unikatowego procesu wnioskowania, jakby autor pomijał najistotniejszy i najciekawszy element swojej pracy. Na przykład: na jakiej podstawie psychiatra domyśla się, że sprawca koszmarnej zbrodni jest kawalerem, który mieszka z matką? Nie wiemy tego wszystkiego, choć opisy spraw są bardzo poruszające. "Mindhunter" odsłania nieco więcej kart z tej kategorii, ale jest przy tym tak irytująco pewny siebie, że nie mamy ochoty mu w to wierzyć. ;) 

Moja sympatia jest po stronie Brittona, za to w "Mindhunterze" najchętniej wycięłabym pierwsze 150 stron, bo dopiero potem autor w ogóle zaczyna zbliżać się do tematu profilowania. ;) 

Jeśli temat Was zajmuje, czytajcie obie książki, dla porównania, ale jeśli tylko chcecie liznąć zagadnienie i nie macie ochoty na przydługie wywody autora o własnej zarąbistości, to weźcie skromniejszego Brittona, bo tam przejdziecie szybko do meritum. A potem już sami zdecydujecie, czy chcecie się zmierzyć z przereklamowaną legendą. :)

A jak przeczytacie, to powiedzcie mi, czy tak samo jak ja, patrzycie teraz podejrzliwie na każdego starego kawalera, który mieszka z rodzicami... ;)
Wakacyjny kącik zapowiedzi

Wakacyjny kącik zapowiedzi

Ostatnio na blogu recenzje pojawiają się nieco częściej, niż zwykle, bo mam wakacyjnie dużo czasu. W księgarniach natomiast tradycyjnie sezon ogórkowy, mało nowości, wszyscy czekają, aż świat wróci z plaży i siądzie przed kominkiem, kontemplując nadchodzące pół roku zimna. ;)

Niemniej udało mi się znaleźć kilka ciekawych pozycji w zapowiedziach wydawniczych (i nie tylko :)).

1. Wznowienia!

Po pierwsze wraca Marzi (1.08.), a po drugie - seria "Ta strrraszna historia!" (22.08.). Obie pozycje znakomite, bez obaw powiem, że kultowe. I znowu będą łatwo dostępne. (Zabijcie mnie, ale nie wiem, czemu te okładki wyświetlają się w takim dziwnym układzie. Jak bym nie walczyła, tak wariują. ;)).









2. Dla maluchów i odrobinę starszych nowa część serii "Rok w..." z Naszej Księgarni (1.08) oraz książka o dinozaurach (także ze znanej serii przyrodniczej) od wydawnictwa Dwie Siostry (we wrześniu).




3. Neil Patrick Harris popełnił książkę dla dzieci. Ma ona całkiem przyzwoite recenzje "na Zachodzie". U nas ukaże się w Znaku 27. sierpnia.



4. Dla dorosłych za to coś z dwóch różnych światów - reportaż o matkach niepełnosprawnych dzieci od Czarnego (18.08.) oraz nowa książka historyczna Anny Brzezińskiej (Wydawnictwo Literackie, 22.08.). Choć sama niekoniecznie zaczytuję się książkach pani Anny, to doceniam jej wkład w upowszechnianie historii w sposób miły i przyjemny. Wiem też, że ma ona wielu fanów, a jej nowa książka na pewno utrzyma przynajmniej przyzwoity poziom.



5. A na koniec coś z innej beczki - pierwszego sierpnia pojawią się nowe zestawy Lego z uniwersum Harrego Pottera i Fantastycznych zwierząt. :)




I tyle ode mnie na dzisiaj. :)
Dwie siostry

Dwie siostry

Och, jaka to jest dobra książka. Nagradzana wielokrotnie, napisana przez znakomitą reporterkę i to napisana wspaniale; mocna, mądra i poruszająca. Czytam wiele niezłych książek, ale to jest jedna z tych absolutnie topowych, które będę polecać po wsze czasy.
Reportaż o tym, jak niebezpieczna ideologia pochłonęła umysły Ayan i Leili.



Oto mamy reportaż o dwóch nastoletnich siostrach, które uciekają do Syrii, by pomagać ISIS. Wychowane w Norwegii w somalijskiej rodzinie, mądre, świetnie radzące sobie w szkole, mające przed sobą wszystkie szanse świata, nie pochodzące z domu radykałów, ale umiarkowanych muzułmanów, którzy marzyli o tym, by ich córki mogły mieć to, czego nie mogłyby mieć w Somalii.

Zrozpaczony ojciec, Sadiq, wyrusza na wojnę, by odnaleźć córki, a autorka książki śledzi jego drogę, odtwarza losy dziewczynek z ich maili, smsów, a potem relacji ich taty, który przeżywa piekło, gdy udaje mu się dotrzeć w strefę walk.

Najważniejszy dla mnie w tej książce jednak jest opis tego, co doprowadza do tak skrajnego, szalonego zachowania dziewcząt. Widzimy cały proces radykalizacji, opis działania grup przestępczych, wabiących młodych ludzi do niebezpiecznego świata ekstremistów. Widzimy, jak wiele młodych osób po drodze "odpada", zaczyna ich przerażać poziom zaangażowania, jakiego się od nich wymaga, ale też widzimy, że zostaje garstka, która pozwala się wciągnąć w rzeczywistość, w której służba bogu oznacza krzywdzenie ludzi. Także samych siebie.

Ayan i Leila, źródło: https://www.dailyscandinavian.com/two-sisters-from-norway/

Bezcenna jest też relacja Sadiqa, który - aby dotrzeć do córek - zaczyna mimowolnie odkrywać świat przemytników ludzi, przestępców, sposoby działania islamistów, metody przedzierania się w niedostępne rejony Syrii.

Brakuje mi słów, żeby opisać, jak wstrząsające jest dla mnie to, co się stało z umysłem mądrej dziewczyny, która była przecież zwykłą nastolatką, chodzącą w dżinsach i kolorowych chustach, plotkującą o chłopakach i słuchającą muzyki. Jak potworne jest pranie mózgu, które zmieniło ją w kogoś, kto życzy śmierci własnym koleżankom, zaczyna agresywnie walczyć ze szkołą o prawo do noszenia nikabu, marzy o męczeństwie i aktywnie szuka bojownika, którego mogłaby poślubić. Proces, który przechodzi, jest opisany dość dokładnie - są zapisy jej rozmów z koleżankami, są jej szkolne wypracowania i relacje przyjaciół.

Między wierszami widzimy też zbrodnię zaniedbania - rodzice często nie odpowiadają na wezwania szkoły na spotkanie (mają piątkę dzieci, a matka wciąż nie mówi po norwesku), nauczyciele pozwalają, by pewne sprawy "same się uciszyły" (zwalając to chyba na nastoletni bunt), i tak dalej. A Ayan aktywnie w tym czasie działa w kręgach coraz bardziej radykalnych oszołomów.

Książkę czyta się jak najlepszy thriller, ale ponieważ wszystko wydarzyło się naprawdę, to też naprawdę boli nas serce, kiedy Sadiq stacza się w szaleństwo z rozpaczy.

Nie możecie tego nie przeczytać. To jest coś, co trzeba poznać. I zobaczyć, jak ważne jest, by nie pozwalać na działanie ludziom głoszącym nienawiść. Jak ważne jest, by nie klepać po pleckach nacjonalistów, jak istotne jest, by ludzie, którzy nawołują do nienawiści, kaznodzieje (dowolnego wyznania) głoszący agresję w imię boga, byli eliminowani z życia publicznego (myślicie, że bez powodu UK nie chce wpuszczać do siebie Międlara?). To oni hodują bojowników, nazioli, agresorów.

Książka poszerzająca wiedzę o konflikcie w Syrii i książka ku przestrodze. Znakomita. Koniecznie.
Mazel tow

Mazel tow

Margot Vanderstraeten (tutaj jako J. S. Margot) to belgijska dziennikarka i pisarka, a "Mazel tow" to książka wspomnieniowa, w której opisuje ona długie lata pracy (a potem po prostu nietypowej przyjaźni) w rodzinie ortodoksyjnych Żydów, których dzieci pilnowała przy odrabianiu lekcji, powoli "wchodząc" w rodzinę, choć nigdy do niej do końca nie mogła należeć.



Historia zaczyna się na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, a kończy już po roku 2000. Na początku Margot jest lewicującą studentką, niepokorną, niezbyt czasami odpowiedzialną, mieszkającą ze swoim chłopakiem - uchodźcą z Iranu. Te dwa światy - perski chłopak i żydowskie podejście do świata, zderzają się ze sobą bardzo w rozważaniach na temat bieżących wydarzeń historycznych, zwłaszcza tego, co się wówczas działo w Strefie Gazy.
Autorka ma też bardzo jednoznaczny pogląd na Izrael, kwestię Jerozolimy i tarć na linii Żydzi - muzułmanie. Pisze o tym co jakiś czas z wyczuwalnymi emocjami i jest to trochę irytujące o tyle, że brakuje nawet chwili namysłu nad argumentami drugiej strony (jakiekolwiek by one nie były) - tej, którą Margot uważa za "winną".

To jednak jest oczywiście marginalny "problem", bo głównym tematem są relacje korepetytorki z rodziną Schneiderów (nazwisko zmienione) i ich zamknięty świat, naznaczony lękiem minionego Holocaustu, o którym właściwie nie chcą rozmawiać, ale naznacza on ich świat na każdym kroku, w każdym zachowaniu i w niektórych tradycjach.

"Wie pani, dlaczego tak wielu Żydów antwerpskich mówi po francusku? [...] Nie tylko dlatego, że część z nich wywodzi się z burżuazji. To na wypadek, gdyby pani tak uważała. Kiedy ci, co przeżyli Holocaust, wrócili do miasta i zaczynali życie od nowa, nie chcieli mówić małym językiem. Chcieli być w każdym momencie gotowi do wyjazdu, ucieczki do dalekiego kraju, jeśli takie okrucieństwa miałyby się powtórzyć. Dlatego wybierali francuski. Chociaż angielski bardziej by im się przydał. Dlatego w każdym domu leżą zawsze ważne paszporty. Nasze paszporty w tym domu również. Jesteśmy w każdej chwili gotowi do wyjazdu."

Margot jest często oburzona, zbuntowana i prowokująca. Zadziwiające, z jaką cierpliwością znoszą jej niektóre wyskoki rodzice dzieci, którymi się opiekuje, ale robią to, bo widzą, jaki dziewczyna ma dobry wpływ na ich potomstwo (zwłaszcza na córkę z dyspraksją). Poza tym chyba ufają, że ich wychowanie jest jednak silniejsze, niż wpływ jednej wywrotowej studentki.

Nie rozumiem odcinania dzieci od kultury kraju, w którym żyją, co ma miejsce u ortodoksów różnych wyznań, ale obraz rodziny Schneiderów był dla mnie kojący, mimo wszystko; widać jak bardzo się kochali, co pomogło ich dzieciom wyrosnąć na ludzi, umiejących - jednak - odnaleźć się w każdej rzeczywistości i każdym kraju.

"Mazel tow" to historia wieloletniej przyjaźni, dająca wgląd w świat, który bardzo strzeże swojej prywatności. Nie jest to żadne arcydzieło, ale temat jest unikatowy, więc warto zajrzeć i się zapoznać. Czyta się szybko i gładko, a zderzenie świata autorki z rzeczywistością zamkniętej enklawy ortodoksów jest bardzo interesujące i zdecydowanie jest tematem na książkę.

Generalnie - kolejna przyzwoita pozycja z wydawnictwa Czarnego. :)
Hedwiga i Mała Nina

Hedwiga i Mała Nina

"Mała Nina" to książka, która wzbudziła w pewnych kręgach w Polsce olbrzymie kontrowersje. Jestem jednak przekonana, że jeden fragment, który tak wszystkich poruszył, został wyrwany z kontekstu, a oburzeni książki w ogóle nie czytali. 

Zarówno "Mała Nina", jak i "Hedwiga", o których będę tutaj pisać, to książki o dziewczynkach w wieku wczesnoszkolnym, które zachowują się dokładnie tak, jak dzieci w ich wieku. Są prawdziwe, działają pod wpływem emocji, robią rzeczy niemądre i zabawne. Są impulsywne, rozrabiają, powodują kłopoty i zmartwienia, bo dzieci takie po prostu są. 



W Polsce, która staje coraz gorszym krajem dla ludzi innych, niż zdrowi, dorośli katolicy, książeczki przypominające o tym, że dzieci są dziećmi, że poszukują, że zadają niewygodne pytania, że czasem żyją w rodzinach patchworkowych i wpadają w tarapaty z powodu nieprzemyślanych działań, jest bardzo potrzebne. 

Hedwiga gubi się w lesie, zapomina wypuścić koleżankę z szopy, w której ją zamknęła w czasie zabawy, robi innym niezbyt bezpieczne kawały i wywołuje duchy. Rodzice są też nieco podzieleni, kiedy postanawia, że pójdzie na zajęcia w kościele, ale jej tego nie zabraniają (jak to się kończy, przeczytajcie sami ;)). 

Nina jest podobna - bez pytania kupuje świnkę morską i chrzci ją przy pomocy szampana. A do tego jej rodzice są rozwiedzeni i - wbrew temu, co chciałyby widzieć w tej książce obrażone media ultraprawicowe - nie jest to książka o bezczeszczeniu hostii, ale o tym, jak się odnaleźć w rodzinie, która funkcjonuje nieco inaczej, niż zwykło się przypuszczać. Tata mieszka osobno i chce związać się z nową kobietą, która też ma córkę. Dziewczynki nie mogą się dogadać, więc sytuacja robi się nerwowa. W życiu i tak bywa. Do tego dochodzi kwestia komunii, do której chce pójść Nina, choć nie jest ochrzczona, ale nęcą ją prezenty i chce się też dowiedzieć, o co chodzi z religią.

W "Małej Ninie" w ogóle poruszone jest o wiele więcej trudnych tematów, niż w "Hedwidze", więc jej ciężar jest trochę większy. Co do szokującego niektórych fragmentu - nie wiem, o co było to wielkie halo, naprawdę. Książka odnosi się z szacunkiem do każdej religii, nikt z premedytacją nikomu nie chce zrobić na złość, a opisane zachowania dzieci są w swojej istocie niewinne i dziecinne. Nikt tam nie wiruje pod sufitem, mówiąc językami, jak w "Egzorcyście". Scena pierwszej komunii przypomina za to standardowe sceny z Mikołajka. :) Na dodatek ta książka jest o dziecku, które ostatecznie jakąś siłę wyższą przyjmuje za istniejącą (na dodatek w obrządku katolickim), a nie ją odrzuca. 

Niektórzy nazywają Go Bogiem, inni - Allahem, Buddą albo Manitu, w zależności od tego, w jakim języku mówią. I wszystko jedno, czy jest się katolikiem, ewangelikiem czy wegetarianinem - najważniejsze, żeby być dobrym człowiekiem.

"Hedwiga" jest bardziej świecka. W "Małej Ninie" brakuje mi jednak dosadniejszego zauważenia, że nie trzeba w ogóle w jakiegoś boga wierzyć, ale nadal to bardzo miła, równościowa i traktująca dzieci poważnie książka.

Bohaterki obu książek są uroczymi dziećmi z krwi i kości. Łobuzującymi i zadającymi niewygodne dla dorosłych pytania. Uprzedzam jednak tych, którzy uważają, że książki powinny pokazywać jedynie wzorcowe zachowania, kochające się rodziny, rozwiązane konflikty, ukarane zbrodnie i tak dalej - nie, tutaj tego nie znajdziecie. Tutaj dzieci są prawdziwe, a świat nie składa się z samych miłych sąsiadów i serdecznych dorosłych, którzy każdemu dziecku dają cukierka. :) 

Moim zdaniem książki są idealne dla dzieci w wieku od sześciu do dziesięciu lat, ale ja też je przeczytałam z przyjemnością, a i mój jedenastolatek, który jest w fazie czytania "Więźnia labiryntu" i "Ready Player One" - również nie pogardził. :) Dobrze napisane książki mają to do siebie, że można je docenić nawet, jeśli nie jest się ich głównym targetem. 

Kupcie dzieciom na wakacje. :)


Neuroerotyka

Neuroerotyka

Kiedy w ubiegłym roku zmarł profesor Jerzy Vetulani, potrącony na przejściu dla pieszych, było mi niezmiernie przykro. Profesor był postacią nadzwyczajną, erudytą, człowiekiem życzliwym, mądrym i fascynującym. Był jedną z tych krakowskich postaci, o których się pisze książki. Postać w typie doktora Szczeklika. Czapki z głów i na kolana. Bez ironii.



Ostatnia książka doktora ukazała się niedawno w Znaku i jest nią wywiad rzeka o seksualności.
Można się spodziewać, znając nadzwyczajne poczucie humoru Vetulaniego, że rozmowa będzie inspirująca, zabawna i niezwykła. I taka jest, ale niestety - nie jest to zasługa Marii Mazurek, młodej dziennikarki, która najwyraźniej cieszyła się zaufaniem profesora (cztery rozmowy-książki zostały napisane w składzie Mazurek-Vetulani), więc powinnam jej dać większe poważanie. Niestety nie potrafię. Być może problem polega na tym, że po nowoczesnej, wykształconej kobiecie (na dodatek młodszej ode mnie, więc powinna tym bardziej rozumieć dylematy współczesnego świata) spodziewałam się nie tylko większej wiedzy, ale też większego wyczucia i wrażliwości. O feminizmie nie wspominając.

Vetulani - będący w Neuroerotyce czasami trochę starym satyrem, nieco sprośnym staruszkiem, wygłaszającym czasem opinie dość nieprzystojne - w chwilach, kiedy pani Mazurek zaczyna odpływać w swój naiwny, dziecięcy świat, pięknie sprowadza ją na ziemię. Zarówno w kwestii prezerwatyw i Jana Pawła II (którego najwyraźniej Maria Mazurek wielbi bezkrytycznie), jak i w kwestii praw kobiet (co bardzo ujmujące). Proszę sobie wyobrazić, że dorosła kobieta w wieku rozrodczym, we współczesnej Polsce, wypowiada takie zdanie o ellaOne:

"Nie widzę powodu, dla którego gówniarzom, którzy się zapomną w łóżku, należałoby odpuszczać wizytę u lekarza i wydanie tej stówy za wypisanie recepty. To nie jest problem znaleźć w 24 godziny ginekologa."

Szczęśliwie w takich wypadkach profesor Jerzy jest już zupełnie serio i sprowadza na ziemię oderwaną od rzeczywistości rozmówczynię. Nawet jeśli sam chwilami popełnia pewne niezręczności obyczajowe, to obrzydliwe najeżdżanie na kobiety, na feminizm, na "te głupie baby" w wykonaniu Marii Mazurek jest PASKUDNE.
Vetulani nadmienia (po kolejnej antykobiecej wypowiedzi Mazurek), że gdyby nie feminizm, to ona sana nie rozmawiała by z nim teraz, bo nie mogłaby pracować jako dziennikarka, ale nie sądzę, żeby to dotarło tam, gdzie powinno dotrzeć.

Profesor Jerzy Vetulani. Źródło: Wikimedia Commons (By Lech Polcyn - Autor, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=17156080)

Przyznaję, że mam masę wątpliwości, skąd wzięła się sympatia profesora dla Marii Mazurek. Czy znalazł w niej coś, czego czytelnik nie widzi? Czy było to przyzwyczajenie starego człowieka do tego, co znane. Nie wiem, ale jestem szczerze zniesmaczona współautorką "Neuroerotyki".

Poza tymi kwestiami jednak nadal jest to książka pełna ciekawostek, sparklącej ;) błyskotliwości profesora i radosnych ciekawostek ze świata ludzkiego i zwierzęcego życia płciowego.

Można przeczytać "Neuroerotykę", żeby poobcować po raz ostatni z geniuszem Vetulaniego (choć widać, że już sie trochę starzejącego, no ale wszystkich nas to czeka, więc czytałam jego wywody z pewną czułością, mimo ich erotomańsko-gawędziarskiego tonu :)), ale trzeba się uodpornić na cielęcą naiwność pani Mazurek (która przyznaje na przykład, że nie mogła obejrzeć wykładu profesora o określeniach męskiego członka, bo ją ten wykład zawstydzał; wyraźnie też pisze, że opisy pierwszych doświadczeń seksualnych swojego rozmówcy wycięła z książki, bo są nieskromne).

Bardzo jestem ciekawa, jak wyglądałaby ta rozmowa, gdyby profesor Vetulani nie rozmawiał z kimś o mentalności podlotka. Nigdy się już nie dowiemy. Czytajcie lub nie, ale płaczcie po profesorze, bo drugiego takiego nie będzie...


Przecież ich nie zostawię

Przecież ich nie zostawię

Ostatnio, mimo niesprzyjającej atmosfery politycznej, ukazuje się całkiem sporo publikacji o holocauście. Najważniejszą książką ostatnich miesięcy w tym temacie jest monumentalne dzieło (którego wciąż nie mam, kiedyś jednak na pewno kupię) "Dalej jest noc", skrupulatnie spisujące losy i nazwiska polskich Żydów z prowincjonalnych miasteczek i podsumowujące pogromy dokonane przez Polaków.

Dzisiaj napiszę o czymś drobniejszym. 200 stron o żydowskich opiekunkach w czasie wojny.
Wszyscy słyszeliśmy w Polsce o Korczaku, powstały o nim całe tomy opracowań, ale - nie umniejszając mu w niczym - takich Korczaków było więcej. I były to zazwyczaj kobiety pracujące w sierocińcach, sanatoriach i szpitalach. Szkoda by było, gdyby ich nazwiska przepadły w pomroce dziejów.



Autorki książki wybrały kilka takich postaci i postanowiły dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Zazwyczaj jednak są to jedynie strzępki informacji, okruszki, pojedyncze zdjęcie z podpisem, jakieś wspomnienie w Yad Vashem. Z rzadka tych danych jest więcej (zazwyczaj wtedy, kiedy kobieta była krewną jakiegoś bardziej znanego mężczyzny). Tak o tym pisze jedna z autorek:

"[...] orientuję się, że nawet w tych wybrakowanych świstkach mężczyźni mają imiona i nazwiska, a kobiety tylko imiona. Wyszukiwanie Bronisława Wackera, jednego z najdłużej pracujących wychowawców, zajęło mi tylko chwilę. Inni: pan Baruch, pan Wizental, pan Krakowski, choć przyszli do sierocińca [...] jako jedni z ostatnich i nie byli tam długo, też zostawili swoje nazwiska. A one, wychowawczynie pracujące tam przez lata, w archiwach i świadectwach zwykle nazwisk nie mają. Tylko imion. Pani Lunia, pani Wisia, pani Hela [...]."

Przyznaję, że to kolejna książka, przy której pęka serce. Wiem, że o wielu takich tutaj piszę, ale czuję, że w dzisiejszych czasach nie można zrobić za wiele, żeby przypominać, do czego prowadzi antysemityzm, rasizm i ksenofobia, więc wybieram te książki do opisania celowo. Tylko tyle mogę zrobić.

W "Przecież ich nie zostawię" są rozdzierające opisy cierpienia i poświęcenia, a książka jest skupiona na ofiarach. Oprawcy są w tle, są zbiorowiskiem złych ludzi, cała uwaga skupiona jest na tych ludziach, którzy zginęli. Na opiekunce sierocińca, która prowadzi dzieci nad rów, do którego mają zostać wrzucone. Poprawia im płaszczyki, do każdego podchodzi, głaszcze, przemawia, ustawia równiutko, jakby szły na akademię. A potem sama ustawia się z nimi.
Na dyrektorce szkoły pielęgniarskiej, której każą wybrać, które z uczennic ocalić od śmierci.
To jest uwaga skupiona na ludziach w sytuacji niemożliwej, na kobietach, które nie mają grobu, więc ich nieprawdopodobnie trudne losy szybko mogą zniknąć z pamięci, jeśli o nich nie przypomnimy.

Wspaniały jest rozdział o Zofii, córce Zamenhofa (tego od esperanto). To była bardzo interesująca, wspaniała rodzina, pełna nadzwyczajnych, humanistycznych ideałów. Sam Zamenhof był idealistą, wierzył, że podział na narody i plemiona to zmora ludzkości, prowadząca do wojen i nienawiści. Jego córka, lekarka pediatra, także wybrała pójście ze swoimi podopiecznymi na śmierć, choć pozwolono jej ocalić własne życie.

Zofia Zamenhof przed wojną. Źródło: Wikimedia Commons

Książka jest galerią pięknych postaci, które trzeba ocalić. Nie łudźmy się, że ktoś o nich nauczy Wasze dzieci w szkole. Sami musicie to zrobić.
Copyright © 2014 Na regale , Blogger