Ann Patchett - "Stan zdumienia" - podobno drugie "Jądro ciemności", ale...

Ann Patchett - "Stan zdumienia" - podobno drugie "Jądro ciemności", ale...

Zacznijmy od tego, że to jest dobra książka. Niektórzy powiedzą nawet, że wybitna i nie będę się kłócić, bo wiem, że dla wielu osób to w sposób uzasadniony może być książka wspaniała. I nikomu jej nie będę odradzać, ale dajcie mi o niej opowiedzieć przez chwilę z mojej perspektywy.

"Stan zdumienia" okrzyknięto drugim "Jądrem ciemności". Nie, przepraszam, gorzej - KOBIECYM "Jądrem ciemności". Nienawidzę przypinania płciowych łatek do literatury, a w tym przypadku tym bardziej, że nie widzę tam absolutnie niczego, co nie byłoby uniwersalne dla ogólnoludzkich doświadczeń. Zwłaszcza, że jest to książka, która ma głębię i opowiada o relatywizmie moralnym, który nijak nie jest przypisany do doświadczeń tylko jednej płci. 

Niestety - jeśli główna bohaterka jest kobietą - natychmiast przypina się książce łatkę "kobiecej", która to nie powinna brzmieć pejoratywnie, ale w patriarchalnym społeczeństwie łatka taka dodaje pewnej trywialności, a do tego zniechęca mężczyzn do sięgania po daną książkę. Nie róbmy tego. 

Wyrzućmy to beznadziejne porównanie. Wyrzućmy też porównanie do Conrada - Ann Patchett może być pisarką, która po prostu napisała dobrą książkę, nie trzeba jej wpychać w żadne ramki sławnych, martwych pisarzy, żeby ktoś ją przeczytał.

"Stan zdumienia" zaczyna się od tajemniczej śmierci naukowca, który pojechał odwiedzić badaczkę, zgłębiającą tajemnicę nadzwyczajnej płodności kobiet jednego z plemion w Amazonii. To plemię słynie z tego, że kobiety rodzą tam dzieci do późnej starości. Do śmierci są płodne. 

By zrobić przysługę rodzinie zmarłego, kolejna naukowczyni udaje się na miejsce śmierci kolegi, by wszystkiego się o tej sprawie dowiedzieć. I tu, w momencie jej przybycia na miejsce, zaczyna się najciekawsza część książki. 

Najciekawsza, najbardziej niepokojąca i najbardziej wciągająca. Jednocześnie jednak, choć opowieść jest bardzo ciekawa (nie chcę spoilerować, zostanę przy ogólnikach), to przez cały czas, ale to calutki, miałam wrażenie, że jest jedną wielką metaforą, którą trudno potraktować jak fabułę. Autorka chyba nawet chciała, byśmy wierzyli, że to wszystko mogło się wydarzyć, a jednak nie umiem się oprzeć wrażeniu, że nie mogło. 

Nadmiar monologów wewnętrznych (niestety jestem jednym z tych czytelników, którzy źle znoszą ciągłe grzebanie się bohaterów książek we własnych traumach i rozkładanie uczuć na czynniki pierwsze) szybko zaczął mnie irytować. Interesowała mnie historia bohaterów i bohaterek, dałam się uwieść dziwności świata, nierzeczywistości pewnych wydarzeń, ale kiedy po raz kolejny czytałam o koszmarach sennych głównej bohaterki, byłam znużona, zirytowana i - przyznaję - kompletnie mnie one nie obchodziły. Wiem, że miały tworzyć atmosferę, podkreślać narastającą duszność, ale jedyne, co wywoływały we mnie, to potrzebę omijania całych akapitów.

Powoli tocząca się akcja, długie monologi - wszystko to gra tam pięknie, stwarza świat zawieszony trochę poza czasem i poza rzeczywistością, ale część decyzji bohaterów jest jak z horrorów - wszystko mi mówi, że to zły pomysł, ale i tak to zrobię. 

Te wszystkie rzeczy, które mnie drażniły, bo jestem ostatnio bardzo niecierpliwą czytelniczką, nie sprawiły jednak, że ta książka była zła. Przeciwnie. To jest kawałek świetnej prozy, nie bez powodu wielokrotnie nagradzanej. 

Nie znajdziecie tam porywającej akcji, ale nie możecie się doczekać, aż główna bohaterka wreszcie zobaczy wszystko na własne oczy, dopłynie tym czółnem, dobije do brzegu, zajrzy do laboratorium, odkryje przyczynę śmierci kolegi. Bardzo to jest wciągające i godne polecenia. 

"Stan zdumienia" z jednej strony bardzo mnie zachęcił do zerknięcia na inne książki pani Patchett, a z drugiej - drżę, czy we wszystkich musimy się babrać w monologach wewnętrznych ludzi, którzy jeszcze nie odkryli psychotropów. 

Polecam miłośnikom spokojnej, powolnej, tajemniczej prozy. Inni też się nie zawiodą, ale niech się czują ostrzeżeni. Trzeba mieć większą wrażliwość, niż moja, na zagłębianie się w cudze emocje. Poza tym super. :)

Follet i jego "Nigdy" - łooo panie, czego tam nie ma!

Follet i jego "Nigdy" - łooo panie, czego tam nie ma!

Polityczne thrillery, political fiction, czy jak tam nazwać to, co napisał ostatnio Follett, znany przecież głównie z historycznych megapowieści, to specyficzny gatunek. Gatunek, na którym ostatnio potknął się Elsberg, wypuszczając niewiarygodnie wręcz nudną i o niczym "Sprawę prezydenta", w której literalnie nic się specjalnego nie dzieje. Ot, jedno aresztowanie, kryzysik polityczny, i parę rozpraw sądowych. Emocje jak na grzybach.

"Nigdy" jednak to inna para kaloszy. 

Jest to książka o niewiarygodnie wręcz złych dialogach, ekspozycji prowadzonej tak topornie, jakby ktoś rąbał drewno tępą siekierą, a na dodatek połowa postaci to typowe Mary Sue/Gary Stu, które są tak szlachetne, że mogłyby być bohaterami opków. Niemniej jest to także książka, w której SIĘ DZIEJE. Dzieje się cały czas, nieustannie, ze strony na stronę, więc potencjał rozrywkowy jest tu olbrzymi.

Oto mamy świat współczesny, postpandemiczny już, Korea Północna ma kolejnego Kima, a USA prezydentkę. I mamy tam także (delikatne spoilery, ale nie ujmujące emocji i nie zdradzające rozwoju wypadków przy czytaniu książki):

- kryzys klimatyczny

- konflikt między Chinami a USA

- konflikt między Koreą Północną a Południową

- kryzys atomowy

- terroryzm

- kryzys uchodźczy i przemytników ludzi

- przemyt narkotyków

- kilka małych romansów

- szpiedzy, dużo szpiegów

- niewolnicy, więźniowie, przejęcia władzy

- a nawet gwiazdy filmowe.


Słuchajcie - jeśli chcecie poczytać coś, co ma akcję, to jest temat dla Was. :D 

Musicie przymknąć oko na to, że Follett chyba nigdy nie spotkał żadnej kobiety, a ich życie wewnętrzne jest dla niego tajemnicą; a do tego ludzie zadają sobie absurdalnie nieadekwatne i głupie pytania, udzielając durnych odpowiedzi tylko po to, by wprowadzić czytelnika w różne zawiłości, ale poza tym - rozryweczka jest. :D


Z książki wynika trochę, że autor chciał przemycić głębokie refleksje na temat przyszłości świata, ale wszystko jest tak grubo ciosane, że nie wzruszyłabym się tym za żadne skarby (może też nie mam w ogóle serca). Za to przyznaję, że książka była wciągająca, nieźle się bawiłam, mimo irytacji bohaterami i autorem, i przynajmniej dostałam to, co chciałam - lekką książkę do odmóżdżenia się. Nic więcej nie potrzebowałam.

Jeśli lubicie tanie thrillery, czytane dla pościgów i zbrodni - to jest książka dla Was. Bawcie się dobrze i nie spodziewajcie za wiele. :) 

Książkowy poradnik prezentowy 2021.

Książkowy poradnik prezentowy 2021.

Jak co roku wybrałam nowości wydawnicze, które można już kupić, więc nawet na Mikołajki powinny być dostępne, a na Gwiazdkę to dotrą już na bank. :)

DLA MALUCHÓW - KSIĄŻECZKI O ŚWIĄTECZNEJ/ZIMOWEJ TEMATYCE

1. Obrazkowa opowieść o Mikołaju. :)


2. Opowieść o kocie Mikołaja. :)



3. Opowieść o magii świąt. I trochę o gadającym niedźwiedziu. ;)



4. Skandynawska bajka - zagadka. Opowieść na spostrzegawczość w zimowej tematyce dla dzieci trochę starszych, niż przedszkolaki, albo dla starszych maluchów do czytania z rodzicami. :)



KSIĄŻKI DLA NIECO STARSZYCH DZIECI

1. Dla dinozauromaniaków. Ślicznie wydana. :)

2. Opowieść zaangażowana. Wyjątkowe wydanie trylogii Deborah Ellis, zawierające wszystkie tomy.

"Jeszcze niedawno Parvana była zwyczajną dziewczynką, która co rano zakładała szkolny mundurek, martwiła się klasówką z matematyki, a po lekcjach spędzała czas z przyjaciółkami, przemierzając ulice tętniącego życiem Kabulu.

Ale teraz stolica Afganistanu została opanowana przez talibów. Rodzina jedenastoletniej Parvany musi zamieszkać w jednym pokoju w zrujnowanym bombami budynku.

Rodzina zostaje bez środków do życia. Matka i starsza siostra Parvany nie mogą wyjść z domu nawet po to, żeby kupić coś do jedzenia. Teraz to ona, przebrana za chłopca, musi wziąć na siebie utrzymanie rodziny.

Czy dziewczynka, która wciąż tęskni za szkołą i zabawą z koleżankami, znajdzie w sobie dość odwagi, aby udźwignąć obowiązki ponad siły dziecka? Jak potoczą się losy Parvany, jej rodziny i przyjaciół znalezionych w kraju ogarniętym życiową zawieruchą?

Boleśnie aktualna książka polecana przez laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla, Malalę Yousafzai."

Bardzo aktualna i uwrażliwiająca opowieść.



3. Książka dostępna dopiero od 8. grudnia, więc raczej pod choinkę, niż na Mikołajki, ale za to cudna rzecz z pięknej serii popularnonaukowej dla dzieci - tym razem o anatomii. :)


FANTASTYKA DLA STARSZYCH NASTOLATKÓW I DOROSŁYCH, KTÓRZY LUBIĄ LITERATURĘ YOUNG ADULT (czyli ładne okładki przede wszystkim, miałkie fabułki dla relaksu ;))

Nie będę opisywać każdej książki po kolei, wybrałam je spośród wielu obecnie dostępnych wg klucza popularności i uroczości okładek. :D Wybierajcie sami z wujkiem guglem. :D







KSIĄŻKI I GADŻETY DLA MNIEJ WIĘCEJ DOROSŁYCH - RÓŻNOŚCI Z WIELU BAJEK

1. Jeśli ktoś lubi gotować, to książki kucharskie Ottolenghiego są absolutnym hitem. Są ładne, praktyczne i oryginalne. A jeśli nie jesteście pewni, czy osoba, którą obdarujecie, ma już jego książki, to zawsze możecie kupić tę najnowszą - może zdążycie przed innymi. :) Ale reszta jego książek też jest super!


Jest też całkiem fajna nowość o kuchni hiszpańskiej. Oglądałam, jest to bardzo zacna pozycja. :)




2. Ktoś, kogo chcecie obdarować, zachwycił się filmową Diuną, ale jeszcze jej nie czytał? Super okazja do uzupełnienia mu biblioteczki. :D Akurat wydano ładny komplecik. :)



3. Tshirty literackie. Z kiksem. :D Najlepsze są od NadWyraz (ale niestety mnie tu nie sponsorują, reklamuję z własnej woli ;)).


Ale Medicine (również mnie nie sponsoruje :P) ma też fajoską serię z Szymborską:





POZA TYM PAMIĘTAJCIE - zawsze jest jeszcze Lego i Funko Pop. :D

Wesołych. Mimo wszystko, bo ten rok za wesoły to nie był...
Służące do wszystkiego.

Służące do wszystkiego.

To nie jest bardzo nowa książka, ani nawet książka, którą przeczytałam wczoraj, ale pozycja, do której ostatnio zaglądałam, przygotowując coś do mojego podcastu. I przypomniałam sobie, jaka to jest dobra i potrzebna książka, więc - ponieważ mało czytam ostatnio nowości i recenzje ukazują się tu rzadko, to wybrałam "Służące do wszystkiego", by były moją propozycją na kończący się październik. :)

Źródła historyczne mają to do siebie, że są szalenie dyskryminujące. Nawet, jeśli 90% społeczeństwa stanowiła warstwa chłopska, to w kronikach o żadnym człowieku "z ludu" z nazwiska nikt nie usłyszał, bo i kronikarz się z nimi nie stykał. Całe grupy społeczne zwyczajnie zniknęły z radaru kronikarzy i historyków i, mam wrażenie, dopiero od niedawna próbujemy tych ludzi niejako odzyskać. Nawet w czasach tak nieodległych, jak sto lat temu, większość ludzi po prostu była niewidzialna dla tzw. wielkiej historii, chociaż nieśli oni na plecach tych, o których pisano i opowiadano.

Nie inaczej jest z tą książką - "Służące" opowiadają o wąskiej grupie, głównie kobiet, które były służącymi w miejskich domach dwudziestolecia międzywojennego. 


Całe rzesze młodych kobiet wędrowały ze wsi do miasta, by pójść "na służbę", tym samym pragnąc odmienić swój los, wyrwać się z ciężkiej pracy w polu, często uznając, że nawet fatalni "państwo" będą lepsi, niż zaborczy ojciec pędzący do dojenia krów. I czasami tak było. Czasami.

Innym razem dziewczęta wpadały w sidła nieuczciwych i okrutnych pracodawców, którzy wykorzystywali je i porzucali, skazując na los gorszy, niż ręce pozdzierane przy zbieraniu owoców. 

Kobiety w książce pani Joanny odzyskują nazwiska, losy, czasami nawet twarze (jeśli były na tyle lubiane, że "państwo" zrobili sobie z nimi zdjęcie). Dostają swoją historię, choć często przekazaną jedynie z pamięci zamożnych chlebodawców, bo one same bardzo często pisać nie potrafiły. Nie jest to szalenie sprawiedliwe, ale jest to często jedyne źródło, jakie nam zostało, więc nie ma miejsca na wybrzydzanie. 

Innym źródłem pozostaje jak zwykle prasa, która donosiła głównie o tragediach - samobójstwach pokojówek, skandalach, dzieciobójstwach i dramatach, za którymi stał często wyzysk, okrucieństwo i wszelkie ludzkie potworności, które pokazują szalone rozwarstwienie klasowe tak często idealizowanego dwudziestolecia międzywojennego (czas je raz na zawsze odczarować!).

"Służące" są napisane znakomicie. Lekko, wartko, z czułością i zrozumieniem tematu. Tematu, którym jest - to też warto powiedzieć na głos - niewolnictwo. Tak jak niewolnictwem była pańszczyzna, tak prawie w ogóle nieuregulowana prawnie praca służących łatwo stawała się po prostu wyzyskiem absolutnym. Dziewczęta i kobiety (zazwyczaj) stawały się często własnością ludzi, którzy je zatrudniali. Nie mogły wyjść za mąż, nie mogły się z nikim spotykać, czasami w ogóle nie opuszczały domu państwa. 

Innym razem oczywiście stawały się członkiniami rodziny, której służyły, ale to, naturalnie, nie była żadna reguła.

Cudowna, dobrze opracowana, istotna książka. Na dodatek - nawet, jeśli temat Was nie porywa - jest napisana tak, że wciągniecie się w opowieści o tych kobietach od pierwszej strony. Obiecuję! :)

Odyseja Hakima i Arab Przyszłości - komiksy o Bliskim Wschodzie.

Odyseja Hakima i Arab Przyszłości - komiksy o Bliskim Wschodzie.

 Kiedy Afganistan i Syria to miejsca, o których słyszymy wyłącznie w kontekście wojny i uchodźców, kiedy świat próbuje nam powiedzieć, że uchodźcy to jedna, zwarta, jednorodna masa ludzi mówiących wyłącznie po arabsku, to warto pochylić się nad książkami, które pokazują mieszkańców np. Syrii jak osoby z krwi i kości.



Proponuję więc dzisiaj dwie serie komiksów - pierwsza z nich - "Odyseja Hakima" - to bardzo współczesna opowieść o ostatniej wojnie syryjskiej i kryzysie uchodźczym, widzianych z perspektywy tytułowego Hakima, Syryjczyka, który obecnie mieszka we Francji i opowiedział autorowi swoją historię. Olbrzymią zaletą tego komiksu jest nie tylko potoczystość akcji, ale też to, że przy okazji prostymi słowami wyjaśnia z grubsza historyczno-polityczne przyczyny wojny, więc łatwo potem się tym posiłkować, tłumacząc np. młodym ludziom, czemu w Syrii jest wojna. 

Hakim jest młodym mężczyzną, który po wolnościowych protestach w Syrii zostaje aresztowany i torturowany, a po wypuszczeniu z więzienia musi uciekać z kraju, bo dowiaduje się, że zamierzają go ponownie oskarżyć, co oznaczać będzie śmierć. Traci swój ukochany biznes, jakim była firma ogrodnicza, musi porzucić rodziców, by nie ściągać na nich niebezpieczeństwa, i udaje się w tułaczkę, która prowadzi przez kilka ościennych krajów, w których narastają antysyryjskie nastroje, spowodowane napływem ludzi, więc wynosi się coraz dalej i dalej, po drodze poznając swoją żonę i pracując gdzie popadnie, na czarno i za psie pieniądze, żeby przeżyć. 

Tak streszczona historia nie brzmi może fascynująco, ale prawda jest taka, że nie można się od niej oderwać. Kibicujemy Hakimowi, chociaż wiemy od początku, że udało mu się w końcu osiągnąć stabilizację. Nikt nie wybiera bycia uchodźcą bez powodu. W Syrii wciąż jest część rodziny Hakima, nie wszyscy uciekli, nie wszyscy mogli i nie wszyscy chcieli. Niektórzy jednak po prostu MUSIELI. 


Druga seria komiksów - "Arab Przyszłości" to autobiograficzny komiks Riada Sattoufa, którego przedziwne życie, naznaczone nie tylko Libijskimi dyktatorami, ale też toksycznym, rasistowskim ojcem, prowadzi nas przez lata 80. na Bliskim Wschodzie, aż do współczesności (w ostatnim tomie). Dziwny to miks tułaczek i politycznych rozgrywek, które są tu bardzo wyraźnym, mocno podkreślonym tłem. Ludzie są tu pionkami w grze watażków i próbują sobie radzić jak mogą w miejscu, w które rzucił ich los. 



Po raz kolejny mamy ludzi z krwi i kości - mądrych i głupich, dobrych i złych. Jak wszędzie. Z europejskiej perspektywy widzimy tylko masę brodaczy i kobiet w hidżabach, zapominając, że każda z tych osób ma swoją historię, domy, rodziny, pracę i pieniądze, z którymi będzie uciekać. Będzie też uciekać w najlepszych ciuchach, bo takie żal zostawić, w najdroższych butach, bo te są najodporniejsze. A jeśli nie stać kogoś na buty i telefon, to na pewno nie ucieknie, bo ucieczka kosztuje. 

W obliczu faktu, że na granicy naszego kraju koczują, niewidoczni obecnie dla nikogo, ludzie z krajów, których durni władcy doprowadzili do wojen, rozpalmy wrażliwość. Książki to droga do tego celu równie dobra, jak każda inna. 

Propozycja nowej listy lektur, czyli Czarnek zmusza do klękania.

Propozycja nowej listy lektur, czyli Czarnek zmusza do klękania.

Rok szkolny za 20 dni, więc jest to znakomity moment, by pochylić się nad zmianami na liście lektur obowiązkowych i sugerowanych przez miłościwie nam panującego ministranta Czarnka. 

Nie będę tu debatować nad tym, czy w ogóle jakakolwiek lista lektur obowiązkowych, narzuconych przez ministerstwo, jest w ogóle potrzebna, czy nie należałoby raczej dać nauczycielom więcej autonomii, ale to jest temat do cna już wyczerpany i wyobracany na wszystkie strony. Tutaj zajmę się tym, co mamy jednak zastane, czyli - mokre sny ministra o edukacji młodych ludzi, a konkretnie - o książkach, po których przeczytaniu podobno mają zmienić się w pobożnych patriotów. 

Najmniej kontrowersji mamy w lekturach dla maluchów, bo chociaż większość z nich to teksty przestarzałe i zbędne (np. "O psie, który jeździł koleją"), to jest tam parę fajnych, a nawet współczesnych pozycji (w mniejszości, ale w ogóle są). Poza tym są tam książki dość neutralne i niegroźne. Zwykle po prostu żadne. 

Wrąbano oczywiście jakieś dziełko Zofii Kossak-Szczuckiej, nowej ulubienicy władzy, bo piecze ona dwie pieczenie na jednym ogniu - była zarówno srogą antysemitką, jak i Sprawiedliwym Wśród Narodów (tak, i takie osoby się zdarzały), a na dodatek jej książki są mierne, jak cała nasza władza. Idealnie. 

Oczywiście nie zabrakło we wczesnej podstawówce papieża, nie martwcie się - umieszczono w kanonie książkę Piotra Korydasza pt. "Lolek. Opowiadania o dzieciństwie Karola Wojtyły", która jest tak niemożliwie przesłodzona, że nie bez powodu mówi się, że to dzieło jest niemalże bliźniacze do propagandówek Kononowa o Leninie. Mały Lolek tam jest dzieckiem bez skazy, które sprawia, że nawet żydowski chłopiec przychodzi o kościoła (sic!), a jak się rodzi, to oczywiście wszystkie znaki na ziemi i niebie...

„Lolek przyszedł na świat rumiany i zdrowy, co komunikował wszystkim sąsiadom donośnym krzykiem. Gdy rodził się, w kościele odbywało się właśnie nabożeństwo ku czci Matki Najświętszej. Słowa Litanii loretańskiej wpadały przez uchylone okno do domu Wojtyłów, towarzysząc misterium jego narodzin. Maryja, której od początku zawierzyli zagrożone życie nienarodzonego jeszcze Lolka, jakby naznaczyła go swoją obecnością, gdy przychodził na świat”

Do tego był tak święty jako młodzieniec, że będąc nastolatkiem nie bawił się z rówieśnikami wieczorami, tylko wracał wcześnie do domu. Klękajcie narody. 

„Jurek nie namawiał dłużej Karola na pozostanie. Za dobrze go znał. Wiedział, że z żelazną dyscypliną trzyma się wyznaczonych godzin. Choćby czytali najciekawszą książkę, słuchali najpiękniejszej muzyki, choćby Lolek rozgrywał najlepszy mecz, gdy minął czas przeznaczony na jego zabawę, przerywał, żegnał się i wracał do domu. Pozostali mogli dalej czytać książki, słuchać muzyki, czy kopać piłkę, nawet do godziny dwudziestej pierwszej, do której wolno było gimnazjaliście przebywać na dworze bez opieki dorosłego – ale już bez Lolka”.

Pan Kordyasz napisał też książkę o dzieciństwie Wyszyńskiego, więc pewnie będzie w kanonie w przyszłym roku.

No ale przejdźmy dalej, bo potem robi się zabawniej.

Klasy IV-VI nadal mają na liście te wszystkie szkodliwe i niepotrzebne kurioza w stylu "Chłopcy z Placu Broni", w których chłopak umiera, bo postąpił "honorowo" w trakcie zabawy, czy rasistowskie "W pustyni i w puszczy", w którym Staś morduje ludzi, przymusowo ich chrzci, słowo Murzyn pada na co drugiej stronie, a ludzie czarnoskórzy są głupsi i prymitywni. 

Na dodatek klasy IV-VI to ciągle dzieciaki, które wciąż nie mają umiejętności językowych na najwyższym poziomie, a muszą się mierzyć z takimi rzeczami jak fragmenty "Pana Tadeusza" czy "W pamiętniku Zofii Bobrówny" Słowackiego. Niemniej nie to jest największym problemem. Jest nim raczej to, że nie ma tu już żadnych lektur współczesnych. I to mówię serio. ŻADNYCH. Najnowszy tam jest uroczy "Mikołajek" Sempe i Gościnnego, ale to jest książka sprzed 60 lat! 

Usunięto z kanonu jedyną współczesną pozycję, jaką był, lubiany przez wiele dzieci, "Felix, Net i Nika", rzekomo z powodu niedopuszczalnego "potocznego języka". Nie można dopuścić, żeby dzieci cokolwiek w szkole lubiły, to by było niewychowawcze. A potoczny język przecież jest taki okropnie nieedukacyjny. Nie to, co dzięcielina, która pała, czy dziatki, które pójdą na wzgórek zmówić paciórek (tak, "Powrót taty" jest obowiązkowy ;)).

Bardzo zabawnie jest też na liście lektur uzupełniających dla tej grupy wiekowej. Nauczyciel szczęśliwie nie ma obowiązku zlecać czytania tych książek, choć szczęśliwie pojawili się na niech choćby "Zwiadowcy", których dzieci lubią. Lista jest jednak symptomatyczna. Mamy tam na przykład:

1) Janusz Korczak "Król Maciuś Pierwszy" - brzmi niewinnie, ale pewnie dawno tej książki nie czytaliście, prawda? Tutaj macie fragmenty.

2) Zofia Kossak-Szczucka, "Topsy i Lupus" - oczywiście, że nie może zabraknąć pani Zofii. Bardzo bym chciała wiedzieć, o co dokładnie chodzi z obsesją na punkcie tej autorki.

3) Longin Jan Okoń "Tecumseh" - oto kuriozum nad kurioza. Mierna, niewytrzymująca próby czasu książka, napisana w 1976 roku, która opowiada o Indianach (wiemy, jak wyglądało spojrzenia na rdzenną ludność Ameryki w tamtych czasach, prawda?) i dzielnym Polaku, który staje po ich stronie widząc, jak Amerykanie ich krzywdzą, co doprowadza do tego, że Indianie zakładają związek (serio!) i potem na wojnie stają przeciwko złym imperialistom z USA, po stronie Brytyjczyków. Nie żartuję.


4) Henryk Sienkiewicz "Janko Muzykant" - wiem, wiem, czemu się czepiam biedaka. Ano czepiam się, bo te wszystkie dołujące nowelki powinno się już dawno zakopać. Nie ma to jak bajeczka o umierającym chłopcu, pisana językiem w sam raz dla dziesięciolatka:

Przyszło to na świat wątłe, słabe. Kumy, co się były zebrały przy tapczanie położnicy, Narodziny kręciły głowami i nad matką, i nad dzieckiem. Kowalka Szymonowa, która była najmądrzejsza, poczęła chorą pocieszać:

— Dajta — powiada — to zapalę nad wami gromnicę, juże z was nic nie będzie, moja kumo; już wam na tamten świat się wybierać i po dobrodzieja by posłać, żeby wam grzechy wasze odpuścił.

— Ba! — powiada druga. — A chłopaka to zara trza ochrzcić; on i dobrodzieja nie doczeka, a — powiada — błogo będzie, co choć i strzygą się nie ostanie.

Tak mówiąc zapaliła gromnicę, a potem wziąwszy dziecko pokropiła je wodą, aż poczęło oczki mrużyć, i rzekła jeszcze:

— Ja ciebie „krzcę” w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego i daję ci na przezwisko Jan, a terazże, duszo „krześcijańska”, idź, skądeś przyszła. Amen!

Ale dusza chrześcijańska nie miała wcale ochoty iść, skąd przyszła, i opuszczać chuderlawego ciała, owszem, poczęła wierzgać nogami tego ciała, jako mogła, i płakać, chociaż tak słabo i żałośnie, że jak mówiły kumy: „Myślałby kto, kocię nie kocię albo co!”

Posłano po księdza; przyjechał, zrobił swoje, odjechał, chorej zrobiło się lepiej. W tydzień wyszła baba do roboty. Chłopak ledwo „zipał”, ale zipał; aż w czwartym roku okukała kukułka na wiosnę chorobę, więc się poprawił i w jakim takim zdrowiu doszedł do dziesiątego roku życia.

5) Louis de Wohl "Posłaniec króla" - jeśli uważacie, że jedno Quo Vadis w programie szkolnym wystarczy, jeśli chodzi o książki o prześladowaniu chrześcijan przez Nerona, to się mylicie. Oto książka wydana przez Wydawnictwo Diecezjalne, która opowiada mniej więcej o tym samym. I ma prawie 700 stron! Wszystkie dwunastolatki sikają po nogach, żeby to przeczytać. Wydawca opowiada, że jest to książka o "Egzekutorze Bożej Sprawiedliwości". Cokolwiek to znaczy.


***

Nie bez znaczenia jest też fakt, że na liście lektur nie ma prawie w ogóle nie tylko współczesnych książek, ale też książek, które opowiadają o kobiecych/dziewczęcych postaciach. Nawet "Ania z Zielonego Wzgórza" wyleciała na listę nieobowiązkową, co - podejrzewam, może nadmiernie wyolbrzymiając - miało coś wspólnego z tym, że bohaterką jest dziewczyna. 

Współczesne książki miały już żeńskie bohaterki, więc albo wyleciały całkiem, albo spadły do rzeczy nieobowiązkowych. W lekturach szkolnych przygody przeżywają tylko chłopcy, a dziewczęta są płaczliwym i pindrzącym się tłem. 

Sądzę też, że na liście lektur do klas IV-VI doszło do olbrzymiego przeoczenia, bo nie ma ani jednego papieża. Jednak nadrabiają w klasach późniejszych z nawiązką.

*** 

I powoli zbliżamy się do najciekawszych zmian. Czarnek wyraźnie uważa, że to nie małe dzieci, ale młodzież wymaga największego, najntensywniejszego formowania, bo się coś znarowiła ostatnimi czasy. Zerknijmy na lektury dla klas VII-VIII. 

Nie zaszło tu wiele zmian, raczej ugruntowano nudny kanon i znowu NIE MA ANI JEDNEJ WSPÓŁCZESNEJ KSIĄŻKI. Naprawdę uważam to za zbrodnię. Obowiązkowo znów czyta się "Zemstę" i "Redutę Ordona", "Pana Tadeusza" i "Dziady", ale i paskudną, mizoginistyczną "Żonę modną" czy nieszczęsne "Quo Vadis". Na tym etapie edukacji oczywiście uważam, że czytanie niektórych klasyków jest potrzebne i ważne, ale kiedy program składa się wyłącznie z napompowanych, trudnych językowo i niekoniecznie ciekawych fabularnie dzieł, to coś jest zdecydowanie nie tak. Zwłaszcza że lista lektur uzupełniających zawiera takie na przykład cuda jak:

1) Lloyd Cassel Douglas "Wielki Rybak" - wydana 70 lat temu powieść o uczniu Chrystusa zakończona, oczywiście, męczeńską śmiercią bohatera.

2) Miron Białoszewski "Pamiętnik z powstania warszawskiego" - nie mam nic do Mirona, może nawet powinien być obowiązkowy, zamiast np. Quo Vadis, ale martyrologii ciąg dalszy.

3) Arkady Fiedler "Dywizjon 303" - książka, która już parę dekad temu powinna odejść do lamusa. Oto opowieść o polskich pilotach, którzy łamią procedury i szczęśliwie udaje im się wylądować jak debeściaki. I can see the pattern.

4) Zofia Kossak-Szczucka "Bursztyny" - nie może jej nie być, prawda? ;) Czy jakiś wydawca autorki jest w PiSie?

5) André Frossard "Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II" - JEST PAPIEŻ! Już się martwiłam. 

6) Karolina Lanckorońska "Wspomnienia wojenne 22 IX 1939–5 IV 1945"  - bo brakowało literatury o wojnie i umieraniu. Oh, wait...

7) Bolesław Prus – "Placówka" - nic tak nie interesuje nastolatków, jak dziewiętnastowieczna wieś, która opowiada o tym, że konserwatyzm polskiego chłopa ratuje otoczenie przed zdziczeniem, które przychodzi z zachodu, od Niemca, którego sprowadzili - jak wszystkie nieszczęścia - Żydzi.

8) Melchior Wańkowicz – "Bitwa o Monte Cassino" - SIGH...

Na szczęście tu wszystko nadal zależy od nauczyciela. Mam nadzieję, że większość jednak nie będzie tym katować młodzieży, ale zestaw daje pewien obraz tego, jakiego człowieka chce ukształtować ministerstwo. Zwłaszcza, że z listy uzupełniającej usunięto znamiennie "Stowarzyszenie Umarłych Poetów"

***

Jeśli chodzi o szkoły średnie, to również usunięto pozycje znamienne - Konwickiego, Świetlickiego czy "Antygonę w Nowym Jorku" Głowackiego. Oczywiście współczesnych lektur już teraz w liceum w zasadzie w ogóle nie ma. Co jest? To samo, co zawsze, tylko bez współczesności, a na liście uzupełniającej są takie rzeczy jak:

1) Henryk Sienkiewicz "Listy z podróży do Ameryki" - pełne rasistowskich wjazdów wynurzenia frustrata. Znajdziemy tam smaczki o niemal każdej nacji, którą napotyka. Są tam takie rzeczy, jak np.

Propaganda chrześcijanizmu udaje się tam, gdzie trafia na narody młode, pierwotne, pełne uczuć i poezji; w Chińczyku nie znajduje ona ani jednego z tych przymiotów. Chińczyk niezdolny jest do uniesień, do poświęceń; jest to stary, rozsądny człowiek, który choćby chciał, nie może zrozumieć, że jest cnotą, a nie głupstwem zginąć za swe zasady, poświęcić się dla kogoś lub oddać bliźniemu to, co się zapracowało. O ile wiem, misje kalifornijskie nie nawróciły ani jednego Chińczyka. Każdy z nich woli pójść do świątyni swego Buddy, postukać drewienkami i uważać się potem za zwolnionego od wszelkich innych obowiązków tak względem nieba, jak i bliźnich.

Wiem, że z licealistami można już uprawiać czytanie krytyczne, więc nie będę się czepiać tak bardzo, jak w przypadku lektur dla młodszych ludzi, ale nadal - po co? Jest tyle lepszych i bardziej wartościowych książek, fajniejszej epistolografii, ciekawszych wspomnień. I tak muszą biedacy tego Sienkiewicza przez cały okres kształcenia czytać non stop. Dajmy już spokój.

2) Witold Pilecki "Raport Witolda" - czy muszę pisać coś więcej?

3) Zofia Kossak-Szczucka, "Pożoga. Wspomnienia z Wołynia 1917–1919" - o tej książce najlepiej napisało już OkoPress. Nadmienię tylko, że znowu ta pani...

4) Zofia Kossak-Szczucka "Błogosławiona wina" - kolejna pozycja ulubionej autorki, tym razem o cudownym uzdrowieniu przez obraz Matki Boskiej.


5) Krystyna Lubieniecka-Baraniak "Gdy brat staje się katem" - słabo napisana, beznadziejnie antyukraińska książczyna o Wołyniu, wydana przez niejaką Fundację Nasza Przyszłość, która głównie publikuje książki religijne, albo bogoojczyźniane. Ostatnio wydała książkę o tym, że Rydzyk jest biednym księdzem, a media go szczują, a także jest generalnie bardzo promowana w Radiu Maryja. Polecam zajrzeć na ich www.


6) Jan Paweł II "Przekroczyć próg nadziei" 

7) Jan Paweł II  "Tryptyk rzymski"

8) Jan Paweł II  "Pamięć i tożsamość"

9) Jan Paweł II  "Fides et ratio"

10) Karol Wojtyła "Przed sklepem jubilera"

YUP. Dobrze czytanie. Pięć papieży obok siebie. Nawet nie chce mi się o tym pisać.


11) Stefan Wyszyński "Zapiski więzienne" - gdyby komuś było mało księży i martyrologii.

12) Paweł Zuchniewicz "Ojciec wolnych ludzi. Opowieść o Prymasie Wyszyńskim" - na deserek. Żeby się nikt nie czepiał, że nie ma współczesnej literatury, bo autor nawet jeszcze żyje! 

Fajna będzie ta nowa szkoła. Taka nie za świecka. :)

(Podobno lista może jeszcze ulec zmianie. Na pewno na lepsze, prawda? :P)

Kącik nowości i zapowiedzi w połowie lata 2021.

Kącik nowości i zapowiedzi w połowie lata 2021.

 W połowie tego lata, które jest takie dziwne, przyszło późno i jakby za wcześnie odchodzi, ułożyłam subiektywny zestaw wydawniczych nowości i zapowiedzi. 

1.

Literatury obozowej jest mrowie i pewnie nigdy jej za wiele, ponieważ powinniśmy pamiętać, że.

Zatem kolejny pamiętnik, być może jeden z ostatnich, które się ukażą, bo tak się składa, że powoli odchodzi już pokolenie pamiętających obozy nazistowskie. Na dodatek o Zofii Posmysz pewnie nie raz słyszeliście. Wydawca tak opisuje książkę:

Trafiła do Auschwitz, mając niespełna dziewiętnaście lat. Ponad siedemdziesiąt lat po wojnie po raz pierwszy opowiada całą swoją historię. Zofia Posmysz, więźniarka o numerze 7566, mówi o nieludzkich warunkach pracy w kompanii karnej, a także opisuje swoją skomplikowaną relację z esesmanką Anneliese Franz, relację, która wykraczała poza schemat ofiary i kata.

Zofia Posmysz zdradza, skąd czerpała siłę, choć była świadkiem niewyobrażalnego. I jak to się stało, że ponownie zaufała życiu.

Już do kupienia.


2. Komiksy

Na początek komiks związany ze znakomitą grą na PS, więc może graczy nieco zachęcić do czytania. ;) Jako że u nas w domu są miłośnicy Horizona i komiksów, to na pewno przynajmniej zerkniemy. :) (Premiera 11. sierpnia, wydawca Egmont)

Drugi to Gaiman! Nie będę pisać nic więcej, bo Gaiman! :P (premiera i wydawca jak wyżej)



Poza tym ukaże się trzeci tom doskonałych muminkowych pasków komiksowych. Ach i och. (Premiera 29. września)


Czekamy też niecierpliwie na fajną rzecz - komiks o Myszce Miki napisany przez niezwykle utalentowanego twórcę komiksów - Trondheima. (Premiera 15.09., Egmont)



3. Dla dzieci

Oto książka, którą kupię, bo jest piękna i mądra. Zachwyciły mnie te kadry, które można obejrzeć online i sądzę, że ta pozycja stanie się kultowa. (Premiera 11. sierpnia, wydawnictwo Dwie Siostry)

Opis wydawcy:

Stworzona przez ojca i syna poetycko-malarska opowieść o tym, czym jest wojna.

Nie słyszy, nie widzi i nie czuje, ale zawsze wie, gdzie na nią czekają. Rozprzestrzenia się jak choroba. Sieje śmierć i cierpienie. Zostawia za sobą ruiny, pustkę i ogłuszającą ciszę. Wojna – najtrwalszy i najstraszniejszy ze wszystkich ludzkich wynalazków.

Lakoniczny tekst i przejmujące ilustracje składają się w tej książce na poruszającą opowieść adresowaną do wszystkich – bez względu na wiek.

Wojnę docenili krytycy i jurorzy nagród literackich na całym świecie. Została wpisana na listę Białych Kruków (White Ravens), znalazła się wśród prac pokazanych na wystawie na Międzynarodowych Targach Książki dla Dzieci w Bolonii i otrzymała takie nagrody jak Excellence Award w konkursie Communication Arts Illustration Annual, Best of the Best w konkursie Little Hakka, Grand Prix w Nami Concours oraz NY Rights Fair Talking Pictures Award.




Kolejna zapowiedź dla dzieci to książka o bardzo ciekawej bohaterce i koncept, który spotkałam w książeczkach dla dzieci po raz pierwszy - otóż jest to opowieść o dziewczynce, której pasją jest matematyka. Wbrew stereotypom i dla zachęty do nauki. Pomysł wydaje się świetny! (Premiera 11.08., wydawnictwo Zygzaki)






Na koniec nowość autorów znanych ze znakomitych książek dla dzieci o poważnych problemach. Tym razem dotkną kwestii przemocy.

Istnieją różne rodzaje przemocy: słowna, cielesna, psychiczna... Przemoc, którą stosujemy, i przemoc, której jesteśmy ofiarami. W każdym przypadku prowadzi ona do zła, sprawia, że życia staje się ciągłą walką. Ten miniporadnik uczy, jak sprzeciwiać się przemocy, pomaga zrozumieć jej źródła, pokazuje, jak nad nią zapanować, by życie było piękniejsze.

(Premiera 30.09., wydawnictwo Muchomor)



 

---

Tak jakoś wyszło, że ten kącik poświęcony głównie książkom z obrazkami. :)
Przyznaję, że czasem po prostu takie wolę. I to jest chyba taka chwila. :)

Czytajcie i bawcie się dobrze!

Wojenka, czyli o dzieciach wojny według Grzebałkowskiej.

Wojenka, czyli o dzieciach wojny według Grzebałkowskiej.

Na pewno wiele z Was już o tej książce słyszało - oto nowy reportaż fantastycznej Grzebałkowskiej. Tym razem o ludziach, którzy byli dziećmi, kiedy trwała jakaś wojna. Można by pomyśleć, że właściwie nihil novi, że przecież Swietłana Aleksijewicz już o tym pisała, że niezliczone są relacje potworności wojennych, które były widziane oczami dzieci, które to wszystko przeżyły. 

I macie rację, ale jednak nie do końca. Nie do końca dlatego, że - co było dla mnie bardzo interesującym zaskoczeniem - perspektywy są rozpisane na bardzo różne konflikty i miejsca działań wojennych. Znajdziecie tam znacznie więcej, niż Holocaust, o którym - co zrozumiałe - bardzo wiele osób boi się już czytać, bo jest to szalenie bolesne doświadczenie. 




Czy jednak wiedzieliście, że przesiedlano hiszpańskie dzieci do ZSRR? I że niektórym to się nawet podobało, bo u siebie cierpiały taką biedę, której nie umiemy sobie wyobrazić? Albo czy wiecie, jak właściwie po raz kolejny przewrócić ten koszmarny mit małego powstańca, który świadomie biegnie walczyć o kraj, podczas gdy dopiero po pierwszej bombie, która spada w pobliżu, zdaje sobie sprawę, że to się dzieje na serio? 

Książka jest zbiorem rozmów z ludźmi niesamowicie różnorodnymi. Pochodzącymi z różnych stron świata, będących dziećmi w bardzo różnych momentach i nieoczywistych miejscach. Myślę, że to jest olbrzymią siłą tej książki - nawet nie sam temat, który w obecnych czasach nie może już być niczym nowatorskim i świeżym, ale właśnie to, że w Polsce zwykle czytujemy tylko o doświadczeniach drugiej wojny z perspektywy europejskiej, albo wręcz polskiej i - ewentualnie - sowieckiej, ale jakoś mało myśli poświęcamy takiej na przykład właśnie Hiszpanii. 

Chociaż przeczytałam w swoim życiu na pewno dziesiątki książek o wojnie, to jednak ta zdołała wnieść w moje życie nowe treści, nowe perspektywy, nowe olśnienia i chęć zgłębiania zupełnie nowych historii i opowieści. Jest w "Wojence" jakaś przewrotna świeżość w tych krótkich rozdziałach, w tych niepozornych rozmówcach, którzy są głosami setek takich, jak oni sami, ale jednak są tak o siebie odmienni, że nie sposób się znużyć czytając.

Oczywiście jest to też książka bolesna, bo czytanie o wojnie nie może nie boleć. Ale - zwłaszcza u progu wielkich konfliktów spowodowanych zmianami klimatu i w kraju, którzy dąży do wykluczania innych, co zawsze prowadzi do przemocy, nie ma zbyt wielu książek, które by przypominały, czym ta przemoc faktycznie jest i do jakich potworności prowadzi.

Czytajcie "Wojenkę". Jest ważna i mądra.
Wrócę przed nocą - Jerzy Szperkowicz.

Wrócę przed nocą - Jerzy Szperkowicz.

Jerzy Szperkowicz to - podążając tropem ludzi, którzy określają innych poprzez ich współmałżonków, choć zwykle dotyczy to kobiet ;) - mąż Hanny Krall. Piszę o tym nie bez powodu, ale dlatego, że kiedy spędzi się z kimś taki kawał życia, to jest to element tożsamości. Urodzony w 1933 roku w Wilnie (Wikipedia podaje 1934, ale podobno się myli, bo Szperkowicz podaje datę wcześniejszą, a sam chyba wie, kiedy się urodził), publicysta i reporter, wydaje się być tutaj - niezamierzenie zapewne - bohaterem innej z książek, które niedawno się ukazały, a mianowicie "Wojenki" Grzebałkowskiej, która to opowiada o ludziach, których dzieciństwo naznaczyła wojna. 


O "Wrócę przed nocą" i o tym, o czym jest, sam Szperkowicz opowiedział w wywiadzie dla Wyborczej, więc ja ujmę to tylko skrótowo - oto podróż w czasie. Autor, wychowany na Kresach, opowiada nam o swoim dzieciństwie, tocząc w tle walec dziejów, szwadrony i partyzantów, przeczytane książki, ciotki, znajome dzieci i spalone budynki. I tak idziemy, czując trochę grozę, a bardziej nostalgię i zauroczenie, przez mniej więcej 70 pierwszych stron, kiedy to nagle wydarza się to, co jest osią opowieści - mord na rodzicach autora w 1943 roku, dokonany przez białoruskich sąsiadów, napędzonych propagandą i nienawiścią władz. 

I wtedy pęka nam serce, chociaż już z okładki i opisu wiemy, co się wydarzy. A potem, brodząc z dorosłym już, dojrzałym Szperkowiczem, po terenach, na których żył, na których wleczono ciało jego matki, nie możemy przestać czytać, chociaż bardzo, bardzo tego chcemy, bo świat - co żadna nowość i zdziwienie - jest paskudnym miejscem pełnym paskudnych ludzi. Dobrych też, ale ci paskudni trochę przesłaniają widok. 

W zasadzie nie czytamy tej książki dla żadnego suspensu, bo wszystko jest wiadome od początku. Czytamy, bo czasami wiemy, że historia musi zaboleć. Że nie jest żadną ujmą tarzanie się w tym, co złego wydarzyło się w dziejach, a także w tym, co złego zrobili "nasi", jak chciałaby obecna władza, marząca o tym, by propagandowo wymazać wszelkie polskie przewiny, wskazując wrogów wszędzie, napędzając jednych na drugich tak samo, jak kiedyś nagoniono Białorusinów na Polaków i vice versa. 

To książka szalenie osobista i szalenie uniwersalna jednocześnie. Jest przy tym zaledwie dwustustronicowa, a stronice są małe. Siadamy i już przeczytane. Nagle, a jednak jakbyśmy przez cały czas drapali cudze rany.

Dobra książka. Bez dwóch zdań.

Urodzona w 1982. Kim Jiyoung

Urodzona w 1982. Kim Jiyoung

O tym fenomenie południowokoreańskim dowiedziałam się od Pyry z Korei. Opisała ona burzę, jaką wywołała w Korei ta maleńka książeczka w której jest prosto i niezbyt wyszukanie opisane życie koreańskiej kobiety, ubrane w niekoniecznie porywającą fabułkę. Postanowiłam tę książkę przeczytać, żeby zorientować się w końcu, o co jest to wielkie halo i z czym mierzą się koreańskie feministki. I nie żałuję.


Nie żałuję nie dlatego, że to jest literatura wybitna. 

To jest książka do przeczytania w godzinę, ale wciąga swoją ponurą prostotą. Czekamy na każdą odmianę losu bohaterki, chociaż wiemy, jak się skończy, bo książka zaczyna się retrospekcją. Autorka stworzyła Jiyoung jako przeciętną kobietę swojego kraju i pokolenia. Kobietę, która mierzy się z patriarchalnym społeczeństwem, wypełniając kolejne "punkty" do odhaczenia w życiu zgodnie ze społecznymi oczekiwaniami. W tę opowieść wplecione są (sprawnie i bez poczucia, że są nie na miejscu) statystyki dotyczące sytuacji kobiet w Korei Południowej, by uwidocznić problem, z którym w danym momencie mierzy się bohaterka. 


Mamy tu typowe dla Korei Południowej elementy życia dziewczynki - bycie rozczarowaniem przy urodzeniu (syn jest uznawany za lepszą inwestycję), usuwanie ciąż z żeńskimi płodami, dziewczynki pracujące, by ich jedyny brat miał opłacone dobre studia, brak awansu w pracy, przymusowe porzucenie kariery zawodowej po urodzeniu dziecka, molestowanie w transporcie publicznym, itp..

Skala problemów Korei jest tu, w porównaniu nawet z Polską, o wiele większa, zwłaszcza na polu dostępu do edukacji i pracy. Oczywiście nie ma w Korei problemu z dostępem do aborcji, która jednak też - w patriarchalnym społeczeństwie - może być narzędziem ucisku. 


Książka - zjawisko społeczno-kulturowe. Problemy kobiet są tu bliższe raczej sytuacji kobiet w Chinach (polecam na ten temat książkę "Kwiaty w pudełku"), niż w Europie, bo też uwarunkowania kulturowe są bardziej podobne do chińskich. Warto jednak, w czysto poznawczym celu, poświęcić tę godzinkę na przeczytanie "Urodzonej w 1982", żeby po prostu rozszerzyć swoją wiedzę o świecie. W Polsce o Korei Południowej mówi się niewiele lub wcale, więc tym bardziej warto. To jak kolejny klocek do zbioru informacji o świecie, do którego nie mamy dostępu w naszym grajdołku. 

Polecam także dla starszej młodzieży, zwłaszcza zajwionej k-popem. Ot, w ramach dorzucenia informacji na temat kraju, który często - widzę to w internecie - jest idealizowany przez nastolatków, którzy oglądają go z perspektywy gwiazd i gwiazdek sceny muzycznej. 

Copyright © 2014 Na regale , Blogger