Britfield - mogło być tak dobrze, ale...

Britfield - mogło być tak dobrze, ale...

Rzadko już czytuję książki dla dzieci, a tym razem po prostu mogłam ją przeczytać za darmo, opis był bardzo zachęcający, a książka miała doskonałe recenzje i zapowiedź ekranizacji (i sądzę - tak w ogóle - że jako scenariusz filmu dla dzieci może sprawdzić się lepiej, niż jako literatura). 

Podam teraz niewielkie spoilery, ostrzegam. 

Britfield to typowa literatura gatunkowa - przygodówka, ale dla młodego czytelnika (moim zdaniem 7-12 lat), więc z oczywistych względów musi być nieco "łagodniejsza", niż gdyby była przeznaczona dla starszych dzieci czy dorosłych. Tyle że ta "łagodność" została tu posunięta do poziomu dzikiego absurdu.

Oto mamy dwie sieroty - chłopca i dziewczynkę - które uciekają z Bardzo Złego Sierocińca. Cała ucieczka, bardzo emocjonująca, sensacyjna i pełna zwrotów akcji, jest znakomitym, wciągającym początkiem książki. Oczywiście dorosły czytelnik wie, że niemożliwością jest, by wszystkie dzieci w sierocińcu były miłe i kochały się jak rodzeństwo, a także bezsprzecznie się wspierały w najbardziej głupich i niebezpiecznych rzeczach, ale to jest prawo literatury dziecięcej, więc możemy na to przymknąć oko. 

Potem jednak okazuje się, że autor, pan Stewart, tak bardzo lubi swoich bohaterów, że nie pozwoli im on nawet przespać jednej nocy w chłodzie. 

Dzieci uciekają balonem (nie jest to żaden spoiler, balon jest na okładce ;)), który szybko uczą się obsługiwać, bo są oczywiście genialne, ale też ZAWSZE trafiają na pomoc dorosłych. ZAWSZE. Zawsze ktoś je zabierze na noc w ciepłe miejsce, podwiezie za darmo taksówką w Londynie, nakarmi, odzieje i chociaż potem muszą parę godzin uciekać, to przynajmniej z pełnymi brzuchami i wyspane. Nie sposób się w tej książce zestresować na dłużej, niż dwie strony, więc jest ona idealna dla dzieci, które chcą książki przygodowej, ale nie są w stanie długo znieść napięcia.

I to można tej książce darować. Nie jestem targetem, dzieciom może takie ujęcie sprawy bardzo odpowiadać. Nie ma tam też żadnych niuansów co do tego, kto jest dobry, a kto zły, żadnego Snape'a, czy innych niedopowiedzeń. No ale znowu - nie szkodzi, to książka dla dzieci. To może się sprawdzić. 

Niestety jest w tej książce jeszcze coś - DYDAKTYZM. Wielka zbrodnia na literaturze dziecięcej, w Polsce popełniona przez Pana Samochodzika na dzieciach z epoki, w której jeszcze to mogło ujść, ale teraz to po prostu nie wypada. Na dodatek jest to smrodek w większości bardzo nakierowany na dzieci brytyjskie, bo wprowadza wątki historii brytyjskiej monarchii, które są zupełnie obce czytelnikom spoza Wysp i - tak sądzę - często zupełnie niezrozumiałe. 

Oprócz tego są tam też wrypane w książkę, pisaną banalnym językiem, przeznaczoną dla dzieci, które czytają samodzielnie od niedawna, wtręty ze słowami trudnymi, niezrozumiałymi i zupełnie BEZ PRZYPISÓW. 


Z jakiegoś powodu wydawca (Dwukropek) uznał, że przypisy w książce dla dzieci nie powinny się pojawiać. A szkoda, bo skoro autor założył, że musi nauczyć czegoś swoich odbiorców, to wydawcy nie zaszkodziłoby jednak pomóc książkę zrozumieć. Widzicie dziesięciolatka, który wie, co to pinakle i transept? Nie widzę żadnego powodu, dla którego nie można tam wrzucić obrazka z opisem, albo innych, stosownych dla wieku czytelników wyjaśnień.

To nie jest zła książka dla dzieci, choć czytałam wiele lepszych. Sama fabuła, powód ucieczki z sierocińca i powód zażartości pościgu za młodymi ludźmi, są bardzo udane i stanowią świetną kanwę dla dobrego przygodowego kina familijnego. Książka jednak ma swoje wady, które trudno pominąć milczeniem.

Mimo tego nadal ostrożnie polecam, choć bardzo specyficznej grupie odbiorców i odbiorczyń - tym, które już umieją dobrze czytać, chcą książek przygodowych, ale też nie lubią, kiedy ich bohaterom dzieje się większa krzywda. Wiem, że są takie dzieci. Im na pewno się spodoba. :)


Copyright © 2014 Na regale , Blogger