Epoka milczenia, czyli odczarujmy wreszcie dwudziestolecie.

Epoka milczenia, czyli odczarujmy wreszcie dwudziestolecie.

W polskiej narracji, zwłaszcza prawicowej, a także w szkolnych podręcznikach, króluje wizja złotego dwudziestolecia międzywojennego, które było pełne pań w pięknych sukniach, z włosami w falę, trzymanych za rękę przez miłego dżentelmena, chodzących po ulicach Warszawy, będącej miastem tolerancyjnym i bezpiecznym. Taki raj przy pięknej muzyce z offu. A potem, no wiecie, znienacka przyszedł Hitler i wszystko zepsuł.

JA JEBIĘ.



Problem polega na tym, że dwudziestolecie międzywojenne w Polsce (ale i w Europie) było czasem dalekim od pluszowości. Antysemityzm na kontynencie szalał. Pobieżne przejrzenie polskiej prasy z tamtego okresu obnaża nastroje ksenofobiczne i nacjonalistyczne, a także sporą przestępczość, z którą nie bardzo miał kto walczyć, bo policja w tamtym czasie była formacją skorumpowaną i pełną ludzi z wyrokami. Przemoc wobec kobiet była na porządku dziennym, na dodatek polskie prawodawstwo w ogóle nie bardzo chciało przyjąć do wiadomości, że gwałty w ogóle istnieją. Owszem, w przypadku gwałtów zbiorowych uznawano, że mogą się one wydarzyć, bo istnieje przewaga siły, ale poza tym raczej uznawano, że kobiety, która nie chce uprawiać seksu, zgwałcić się nie da. No wiecie - SAMA CHCIAŁA. Taka postawa do dzisiaj pokutuje w sytuacjach, kiedy współwinną gwałtu staje się krótka spódnica.

"Epoka milczenia" to rodzaj pitavala, podzielonego na bloki tematyczne, w którym przyglądamy się kronikom kryminalnym i aktom prawnym dwudziestolecia międzywojennego w Polsce. Wyłania się przed nami obraz daleki od pocztówkowych światów starego kina.

Kamil Janicki wykonał ogromną, mrówczą pracę, gromadząc w jednym miejscu dowody na to, że kobiety w międzywojniu nie mogły liczyć na sprawiedliwość, bo gwałcicieli karano rzadko, a jeśli już, to dość pobłażliwie. Najgorzej oczywiście - jak w każdych czasach i w każdym miejscu na świecie - miały kobiety o niskim statusie materialnym. Służące w domach wyższych sfer były w ogóle uznawane za zobowiązane do świadczenia usług seksualnych swoim chlebodawcom, na dodatek przekaz społeczny był taki, że one z tego mają same korzyści i na pewno same tego zawsze chcą.

Poza tym wiele osób może być zaskoczonych, że bardzo popularną metodą mszczenia się na kobietach, które odrzucały niechciane awanse, było polewanie im twarzy kwasem. Doniesienia na ten temat są częste, a kwas solny był wówczas łatwo dostępny. Widać niezależnie od szerokości geograficznej, pomysły lęgną się podobne w zalanych testosteronem mózgach z urażonym ego.

Książka jest napisana bardzo sprawnie, bibliografia jest przekonująca, a autor opracował posiadane dane z uwagą i namysłem. Na dodatek to bardzo istotny wkład w odczarowywanie zmitologizowanej wizji kryształowej Rzeczpospolitej po 1918 roku.

Jedyna rzecz, która wytrącała mnie z równowagi przy czytaniu, powodując nieustanne facepalmy, to ilustracje. Temat książki jest trudny i poważny, historie pełne cierpienia, a tu co kilka stron wrzucone są kompletnie niezwiązane z tematem zdjęcia z epoki. Czasami dobrane tak absurdalnie, z opisami tak kuriozalnymi, że nie wiedziałam, czy to ma rozładować napięcie, czy mnie obrazić. Moim zdaniem te zdjęcia są tam zbędne i jeśli wydawca uznał, że bez obrazków nikt nie kupi książki o tym wspaniałym dwudziestoleciu, to powinien puknąć się w głowę.



Poza tym jednak bardzo polecam. Poczytajcie. I siejcie defetyzm, przypominając, że przed drugą wojną światową Europa (nie tylko Polska) to nie był raj na ziemi. Skończmy z zakłamywaniem historii tylko dlatego, żeby poczuć się ze sobą lepiej.
Boznańska non finito, Angelika Kuźniak.

Boznańska non finito, Angelika Kuźniak.

Olga Boznańska to arcyciekawa postać. Kobieta, której udało się przetrwać i zdobyć renomę w zmaskulinizowanym świecie malarzy przełomu XIX i XX wieku. Tworzyła w Krakowie i na paryskiej emigracji, jak wielu artystów w tamtym czasie.

Olga Boznańska, autoportret.

Kiedy Wydawnictwo Literackie zapowiedziało biografię, ucieszyłam się niezmiernie, zwłaszcza, że miała zostać napisana przez autorkę szeroko nagradzanej i uwielbianej "Papuszy". Iiii.... O rany, chyba stosunkowo niewielka ilość materiałów na temat życia Boznańskiej pokonała Angelikę Kuźniak, która poszła w kierunku, którego ja nie znoszę w biografiach, czyli w kierunku niekończących się spekulacji i wypełniania stron rzeczami kompletnie nieistotnymi, żeby nie wyszła z tego wszystkiego cienka broszura.

Książka ma dużo zdjęć, grube kartki, spory druk, szerokie marginesy i 300 stron (plus przypisy i bibliografia). Gdyby jednak wyciąć z niej wszystkie wtręty od czapy, wyszłoby mniej, ale może z korzyścią dla dzieła? Nie zrozumcie mnie źle - te rzeczy, które są na temat, są bardzo ciekawe, ale pierwszy raz rzuciłam w kąt książką po dwudziestu stronach, kiedy pani Kuźniak opisywała rodziców malarki: "Eugenia nie jest urodziwa (autorka subiektywnie po obejrzeniu fotografii)." Serio? Fotografia jest załączona, jest na niej kobieta, ot, zwyczajna. Ale to nie przeszkadza autorce biografii opisywać, że ma haczykowaty nos, "nieefektowny korpus", itd. Nie zauważyłam żadnej z tych rzeczy i uważam je za nieistotne, ale bach, pół strony odpękane.



Kiedy ochłonęłam, czytałam dalej. Posunęłam się o stronę, a tam opis na prawie całą stronę genezy herbu rodziny ojca Olgi Boznańskiej. WTF? To były czasy, kiedy herby już nie miały znaczenia, a dla życia malarki nie ma to potem także żadnych reperkusji. Ale znowu - hej mamy stronę z głowy.

Mija kilka stron, a autorka opisuje wyjazd rodziny Boznańskich do Zakopanego. W porządku brzmi, prawda? No nie bardzo, bo znowu pojawia się opis na całą stronę tego, co ze sobą zabrali - byłoby to ciekawym świadectwem epoki, gdyby nie to, że to nie są dane z listów (nawet cudzych, ale z tego samego okresu), ze źródeł zebranych skrupulatnie, by pokazać, jak te wyjazdy wyglądały, ale autorskie dodane w nawiasie "tak sobie wyobrażam". Serio?

Cała książka jest zapchana rzeczami, które nie mają znaczenia, albo są zbyt daleko posuniętymi autorskimi wyobrażeniami na temat. Ciekawie się robi dopiero, kiedy wchodzą do akcji listy malarki, bo jest to materiał źródłowy, z którego można wysnuwać teorie i spekulacje podparte czymś więcej, niż wyobraźnią biografistki.

Tak, Olga Boznańska była nadzwyczajnie ciekawą postacią. Tak, jej biografia jest potrzebna, mimo że nie ma zbyt wielu świadectw, na których można się opierać, pisząc ją. Zwłaszcza, że większość jej życia minęło za granicami Polski. ALE - nie przeszkadzałaby mi książka krótsza, ale mniej skupiona na narcystycznym przekonaniu autorki, że przy pisaniu biografii powinna więcej pisać o własnych wyobrażeniach, niż o faktach.

Każda spekulacja, oparta na źródłach, jest uprawniona. Prywatne przytyki, wyobrażenia i tym podobne wariacje, które nie są osadzone na żadnym materiale źródłowym, zapełnianie szpalt informacjami zbędnymi dla historii, nie tworzącymi obrazu epoki czy środowiska, ale służącymi tylko temu, by książka nie prezentowała się żałośnie cienko i żeby można było za nią wziąć prawie 45 zł. (cena okładkowa, serio), jest oszukiwaniem czytelnika.

Nie polecam. Choć z bólem serca.


Copyright © 2014 Na regale , Blogger