Ginekolodzy.
"Ginekolodzy" to książka wyjątkowo mocno rozreklamowana, jak na coś z kategorii "historia medycyny". Nie pamiętam, żeby poprzednie książki Thorwalda miały aż taką reklamę. Prawdopodobnie stało się tak, ponieważ temat jest nośny i intymny, a sensację łatwo sprzedać.
Na szczęście jednak hałas nie był całkiem nieuzasadniony, bo "Ginekolodzy" to ważna książka, zwłaszcza w kraju, w którym leczenie kobiet podlega ciągle ideologicznej presji. Cały obraz rozwoju ginekologii jest historią walki nauki i chęci niesienia pomocy, z ciemnotą, uprzedzeniami i absurdalnymi nakazami moralności i religii. Bardzo to ponura wizja, bo usłana trupami kobiet nie leczonych tylko dlatego, że nie wypadało zajrzeć im pod sukienkę. Lęk przed grzechem uśmiercał całe zastępy rodzących. Pęd ku temu, by ochrzcić dziecko, nawet kosztem życia matki, był usankcjonowanym przez wielu dostojników masowym mordem.
I w tym wszystkim, w obłędzie, który gdzieniegdzie trwa do dziś, pojawiali się lekarze, którzy - ryzykując, że zostaną zlinczowani przez pobożną tłuszczę - ratowali życia i szukali nowych metod leczenia. Czasem haniebnie błądzili, czasem byli butni i popełniali okrutne pomyłki, ale mimo wszystko - szli w stronę oświecenia. O tych lekarzach pisze Thorwald. I o ich dzielnych pacjentkach, które zazwyczaj, w obliczu cierpienia i rychłej śmierci, pozwalały na wszystko, byle nie czekać bezczynnie na śmierć.
Oczywiście - mimo że przez jakiś czas wielu (zwłaszcza mężczyzn) wierzyło, że rak nie przydarza się cnotliwym kobietom, a badania ginekologiczne lekarze przeprowadzali w zaciemnionym pokoju i z zasłoniętymi oczami, to walka o rozebranie kobiety do badania nie była najtrudniejszą. Największą, bo trwającą do dzisiaj, była i jest walka o prawo kobiety do zarządzania jej płodnością. Nikt długo w ogóle nie zajmował się tym, czy niemoralne jest noszenie prezerwatyw, za to za samo rozmawianie o antykoncepcji kobiecej, można było tu i ówdzie trafić do więzienia. Płodność chciano koniecznie zostawić w rękach mężczyzn.
Wytłumaczenie na każde możliwe okrucieństwo i ograniczenie kobiecej woli, znajdowano w Biblii. Za to jeśli chodziło o męską przyjemność - nikt nie miewał wątpliwości moralnych. Kobietę cierpiącą na ostrą pochwicę usypiano dwa razy w tygodniu chloroformem, by mąż mógł "wypełnić swój obowiązek", a za nieślubne ciąże karano wyłącznie kobiety.
Nie jest to ładny obrazek, ale z drugiej strony - widzimy, jak ogromna walka stoczyła się w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Walka o to, by kobiety przestały być jedynie producentkami nowych ludzi, chodzącymi w ciąży od okresu dojrzewania do, zazwyczaj przedwczesnej, śmierci.
Przeczytajcie, jeśli nie jesteście zbyt wrażliwi na drastyczne opisy procedur. Świetna książka. I wielka szkoda, że jej autor nie zdołał jej przed śmiercią dokończyć i samodzielnie zredagować (chociaż nie mam absolutnie nic do tego, jak zrobili to pośmiertnie jego wydawcy, bo wszystko jest bardzo ładnie skomponowane).
Thorwald pisał ją przez wiele lat i twierdził, że wielu go za tę książkę znienawidzi, z wiadomych względów. Mam jednak nadzieję, że nie. Chociaż nie łudzę się, że cokolwiek jest w stanie otworzyć oczy tym, którym te oczy powinny zostać otworzone. Niestety.