Missoula.

Missoula.

Krakauer jest gwarantem dobrego reportażu, Czarne też nie wydaje raczej gniotów, więc sięgnęłam po tę książkę bez obaw o jej jakość, ale z lękiem, bo ciężar tematu jest przytłaczający. 

Książka opowiada o sprawach gwałtów w jednym z uniwersyteckich miasteczek, ale prawda jest taka, że to miasteczko nie było przypadkiem odosobnionym, a gwałty na tzw. frat parties to temat bardzo powszechny. Tak samo jak powszechny jest temat tzw. date rapes (gwałtów na randce), które są przez sądy - nie tylko w Ameryce - traktowane zatrważająco pobłażliwie. 

Tak samo jak w Polsce, sprawcy gwałtów rzadko trafiają do więzienia, a system prawny jest przeżarty szkodliwymi stereotypami, które uniemożliwiają sprawne działanie organów ścigania. 



To w skrócie. A w szczególe - och, jak inaczej się mimo wszystko odbiera "Missoulę" w Polsce... Jakkolwiek absolutnie się zgadzam z oburzeniem na pobłażliwą panią prokurator, która broni gwałciciela, bo to by mu zrujnowało życiowe plany, czy na innych niekompetentnych pracowników policji, to wiedząc, jak tragicznie wygląda sprawa zgłaszania gwałtów w Polsce, byłam zszokowana, że w moim odbiorze niektóre sprawy - choć do pewnego stopnia spartaczone - byłyby w Polsce uznane za nieźle poprowadzone. A to dlatego, że W OGÓLE ktoś sprawy prowadził. 

Zeznania zostały przyjęte i nagrane, do oskarżonego pofatygował się funkcjonariusz na przesłuchanie, próbki biologiczne zostały należycie zabezpieczone, itp.. Choć dalszy przebieg niektórych postępowań był niekoniecznie idealny, nie zawsze doprowadzał do skazania, itd., to mimo wszystko we mnie, żyjącej w Polsce, była to gorzka lekcja na temat państwa, w którym żyję. 



Porażająca jest wizja mężczyzn, którzy w ogóle nie uważają za gwałt współżycia z zamroczoną alkoholem dziewczyną, albo z dziewczyną, która nie ma siły się bronić (więc pewnie to lubi). To są faceci, którzy - w badaniach przeprowadzonych na uczelniach w USA - wprost przyznawali się do seksu z koleżankami, które w tym celu wcześniej celowo upili. Traktowali to jak męską opowieść o podbojach. Podczas gdy opowieści tych dziewcząt o tych samych wydarzeniach są koszmarem. 

Młode kobiety z tego powodu rezygnowały ze studiów, wpadały w depresję, alkoholizm, albo zaczynały się okaleczać w inny sposób. Ich życie przez lata było naznaczone mdłym wspomnieniem jednej imprezy, czasem gwałtu zbiorowego, który sędzia uznał za konsensualny stosunek, mimo że kobieta miała po nim obrażenia ciała. Młodzi mężczyźni, przyznający że czerpali wiedzę o seksualności z pornografii, nie byli w stanie zrozumieć, że seks bez przygotowania, seks bez zgody i przyjemności, prowadzi do zranień, uszkodzeń ciała, często poważnych rozdarć i jest bolesny. 

Statystyczna szansa, że dany gwałt został popełniony przez seryjnego przestępcę, to mniej więcej 90%. Badania są w tej kwestii jednoznaczne. Policja i prokuratorzy powinni mieć co do tego jasność. Zgłaszając gwałt, ofiara daje im możliwość odizolowania takiego faceta od społeczeństwa. Jeśli natomiast zrezygnujemy z prowadzenia sprawy, bo ofiara była pijana lub znana z rozwiązłości, czy zresztą z jakiegokolwiek powodu, sprawca prawie na pewno spróbuje zgwałcić kolejne kobiety. [...] policja powinna podchodzić do badania podejrzanych o gwałt z taką samą sumiennością, z jaką ściga narkotykowych bossów i sprawców przestępczości zorganizowanej,
W przypadku Missouli prowadzenie spraw utrudniała także społeczna presja, gdy oskarżonym był znany członek uwielbianej drużyny sportowej. Społeczeństwo nie miało ochoty w ogóle wierzyć, że mógłby zrobić coś nagannego, przerzucało winę na ofiarę, żałując biednego chłopaka, któremu to może zaszkodzić w karierze. Podobnie to działa w Polsce, kiedy oskarżony o molestowanie zostaje ktoś poważany w danej społeczności - czy to będzie nauczyciel, czy ksiądz, czy znany aktor, ludzie są skłonni go bronić za wszelką cenę, nie zważając na dowody jego winy. Za parę dni zresztą ukaże się polska książka na ten temat, którą na pewno przeczytam. 


"Missoula" to bardzo rzetelny reportaż, oparty na bardzo bogatych źródłach. Obnaża indolencję władz, mechanizmy wybielające sprawców, victim shaming; pokazuje krok po kroku, jakie błędy popełnia się w sprawach o gwałt, przedstawia badania naukowe dotyczące gwałcicieli i wpływ gwałtu na późniejsze życie kobiet. Mimo że sprawy opisane przez Krakauera, to sprawy wywodzące się niemal wyłącznie z jednej społeczności, z jednego miasteczka, to wszelkie wnioski mogą być spokojnie ekstrapolowane na inne środowiska.

Nie jestem wstrząśnięta po przeczytaniu. Jestem zrezygnowana. Pomimo tego, że Ameryce jeszcze wiele brakuje do tego, żeby prawo traktowało gwałcicieli odpowiednio, to Polsce jest do tego jeszcze dalej. Sto razy dalej. Dzisiaj opadły mi ręce i chwilowo nie mam siły nawet pisać o tym, co czuję. Strach wyciągać wnioski ogólne na temat sytuacji kobiet, bo można się pogrążyć, żyjąc w kraju, którego prezydent na legalu nawołuje, żeby ignorować rozporządzenia Konwencji Antyprzemocowej. Czego więc można wymagać od słabo opłacanych i niedoszkolonych policjantów?

Ech. Dobra książka. Tylko dla dorosłych. I dla ludzi o mocnych nerwach. 

Książka wszystkich rzeczy

Książka wszystkich rzeczy

Długo się zbierałam, żeby napisać o tej książce. Niewiele jest opowieści dla dzieci, które mają taki ładunek emocjonalny, że nawet najbardziej gruboskórny słoń zapłacze. Ja drżałam przy czytaniu przez cały czas. Bałam się każdej kolejnej strony. Nie wiem, czy każde dziecko (mówię o dzieciakach starszych, takich dziewięcio- czy dziesięciolatkach co najmniej) powinno tę książkę czytać. Te wrażliwsze powinny po nią sięgnąć dopiero po dorośnięciu do trudnej tematyki przemocy w rodzinie. Na pewno nie polecam tej lektury każdemu. Jest to jednakowoż jedna z niewielu książek, które mogą się przydać w terapii dzieci i młodzieży, która zetknęła się z tematem osobiście (nie udawajmy, że takich nie ma) - i to już jest olbrzymim plusem tej lektury.



Thomas ma dziewięć lat, a jego ojciec jest tyranem. Do tego tyranem ortodoksyjnie religijnym, czytającym na głos co wieczór Biblię i przekonanym, że mężczyzna musi swoją żonę i dzieci trzymać na bożym kursie twardą ręką, dla ich dobra. Cała rodzina chodzi w niedzielę do "specjalnego" kościoła, który jest daleko, ale nie jadą tramwajem, bo ojciec uważa, że to obraża boga - "Bóg nie chciał, żeby w niedzielę kursowały tramwaje".

Thomas ma starszą siostrę, Margot, która - z pozoru płocha i głupiutka - jako jedna z niewielu potrafi odwrócić uwagę ojca. Używa swojej maski niemądrego dziewczątka, by chronić przed biciem swoją matkę i brata. Do tego jest tam także sąsiadka, pani Van Amersfoort, która wprowadza Thomasa w świat książek (co nie podoba się ojcu, który sądzi, że jedyna dozwolona książka to Biblia), a do tego pomaga rodzinie wyrwać się spod władzy despoty.

Do tego Thomas często widzi rzeczy, których nie ma - na przykład deszcz żab; ma bujną wyobraźnię, kocha się w dziewczynie bez nogi i rozmawia z Jezusem, który go regularnie odwiedza. Jest niezwykłym chłopcem. Wrażliwym i przerażonym. I najbardziej na świecie pragnie być szczęśliwy.

Ta książka porusza wiele strun - temat przemocy w rodzinie jest tylko jedną z nich - mówi o sile literatury i muzyki, o mocy społecznego wsparcia, o kobiecości i o fanatyzmie. I nie ma jednoznacznej konkluzji na końcu, żadnej wielkiej puenty, bo życie nie jest czarno-białe. Ojciec ich kocha (na swój pokręcony sposób), ale nawet Jezus mu nie pomoże, jeśli sam nie zapragnie zmiany. Niewiele można zrobić, ale jedno jest pewne - szansa na zwycięstwo jest wtedy, kiedy nie jest się samemu, kiedy ktoś zza ściany zareaguje, kiedy w pomoc włączą się ludzie dobrej woli.


Nie żaby, nie komary i nie zaraza, tylko my jesteśmy najlepszą plagą. My, kobiety i dzieci. Żaden faraon się nam nie oprze.
Autor, Guus Kuijer, zebrał za "Książkę" całe naręcze zasłużonych nagród. Odważył się ruszyć temat, który nie jest wygodny, o którym w książkach dla dzieci nie wspomina się od czasów Tomka Sawyera i Ani z Zielonego Wzgórza (kiedy bicie dzieci było niejako częścią krajobrazu). Nie wiem, czy kiedykolwiek w literaturze dla młodego człowieka czytałam coś równie przerażającego, jak opis lania spuszczanego Thomasowi przez ojca, więc bardzo Was proszę - jeśli zamierzacie swojemu DUŻEMU dziecku dać do przeczytania "Książkę wszystkich rzeczy" - najpierw sami ją przeczytajcie. Chociażby po to, żeby wiedzieć, o czym potem warto porozmawiać.

Mój piątoklasista jeszcze tej książki nie czytał, ale położyłam ją niedawno na jego półce, żeby sięgnął, kiedy zechce. Książkę kupiłam prawie dwa lata temu i do niedawna sądziłam, że jest zbyt emocjonalnie wymagająca. Dziś już dorósł i wiem, że ją udźwignie, ale to sprawa bardzo indywidualna.

Za to wszystkim dorosłym polecam gorąco. Warto poznać Thomasa. Poza tym - podobno to postać wzorowana na prawdziwym człowieku i jego dziecięcych zapiskach.

Zaginione miasto boga małp.

Zaginione miasto boga małp.

W Polsce o Hondurasie raczej się nie rozmawia. Ameryka Południowa jest generalnie tak bardzo odległa, że myśl o zgłębianiu warunków w dżungli w kraju, którym od lat rządzą kartele narkotykowe (to się powoli zmienia, ale powoli), jest dość niedorzeczna. A bo to mało mamy własnych problemów? ;)

A tu proszę - książka o poszukiwaniach zarośniętego przez pierwotną puszczę miasta. Żmudne opisy technologii lidarowych (cudowna sprawa, niesamowicie pożyteczna rzecz), perypetii urzędniczych, jadowitych węży, meszek, odkopywania kamieni - A NIE MOŻNA SIĘ ODERWAĆ.



W gęstych, nietkniętych przez człowieka od wieków lasach Mosquitii, w 2015 roku, po wielu latach rekonesansów lidarowych i innych przygotowań, ekspedycja archeologów, antropologów i innych naukowców (a także fotografów National Geographic) odkrywa wielkie miasto nieznanej cywilizacji, która żyła na tamtych terenach w czasach, kiedy Hernan Cortes opisywał Meksyk. Jedna z jego relacji wspomina o najbogatszym z miast, jakie widział. Miasto to miało przyćmiewać inne miejsca, jakie napotkał. Czy chodziło o to samo miasto? Czy to Cortes zawlókł jakąś chorobę, która wymiotła całą populację i zostawiła ten olbrzymi teren przyrodzie, czy też jakaś katastrofa nastąpiła później? Trudno powiedzieć, ale opowieść Prestona o odkrywaniu miejsca tak tajemniczego, tak bardzo nieznanego, innego i tak cholernie niedostępnego (nie da się tam dojechać żadną lądową drogą, ekspedycja była dosłownie "zrzucana" z helikopterów) jest po prostu rewelacyjna.

Biorę poprawkę na to, że studiowałam antropologię, więc tematyka dawnych cywilizacji może być dla mnie znacznie ciekawsza, niż dla większości ludzi. Preston, który prywatnie oprócz tego, że jest dziennikarzem, jest też pisarzem thrillerów, z bardzo technicznej wyprawy zrobił niemalże powieść awanturniczą. Buduje napięcie (czasem zbyt długo, ale niech mu tam ;)), fascynuje, nie można przerwać czytania.

Teraz, szykując się do lotu jako pasażer, uważniej przyjrzałem się maszynie i nie spodobało mi się, co zobaczyłem.
- Co to za wyciek? - spytałem Chucka.
- Nie przejmuj się nim - odparł. - Codziennie uzupełniam olej. W ciągu jednego dnia maszyna nie zużyje tyle, żeby to miało znaczenie.
Gdy wgramoliłem się na pokład, moje wątpliwości jeszcze wzrosły. Wnętrze cessny, dawniej pokryte tłoczoną bordową tapicerką, było zniszczone, zatłuszczone i wyblakłe - wyglądało tak, jakby trzymało się na taśmie klejącej. Śmierdziało tam jak w starym aucie. Gdzieniegdzie założono silikonową uszczelkę, która odłaziła całymi sznurami. Gdy przeciskałem się obok ogromnej skrzyni z lidarem do mojej szczeliny, uderzyłem łokciem w jakiś panel, który odpadł.
- Nie martw się, to normalne - powiedział Gross, uderzeniem pięści wbijając płytkę z powrotem na miejsce.

Na marginesie opowieści archeologicznych, opowieści o morderczej dżungli i walce z robactwem, jest też opowieść o tym, jak niszczycielską siłę ma ludzkość. Na przestrzeni kilku lat autor obserwuje jak zmieniają się obrzeża puszczy, jak szybko postępuje jej nielegalna wycinka pod pastwiska, jak nie radzi sobie z tym honduraski rząd, jak trudno jest patrzeć na świat, który znika.

Prace w Mosquitii trwają, ale - by zachować stanowisko nietknięte - nie ujawniono dokładnej lokalizacji odkrycia. Dżungla jest olbrzymia (choć maleje z dnia na dzień), więc jest szansa, że da się zbadać to miejsce, zanim zostanie zniszczone. Honduras to nie jest kraj, w którym da się coś zabezpieczyć, ustawić pachołki i zabronić wejścia. Każda cysterna z paliwem musi być obstawiana przez wojsko, żeby mafia nie zamordowała kierowcy i nie ukradła ropy na własny użytek. Potencjalnego złota z XV wieku nie udałoby się uchronić, gdyby ktokolwiek umiejscowił na mapie zaginione miasto.

No i tak. Historia jak z Indiany Jonesa, która dzieje się teraz, naprawdę. Warto ją znać, bo jest absolutnie fascynująca. Książka jest napisana tak, że spokojnie każdy może ją przeczytać i nie musi znać żadnych specjalistycznych terminów, żeby się w niej zorientować, bo wszystko jest objaśnione, ALE czytelnik musi być otwarty na to, że się czegoś nauczy. :)

Wybierzcie się z Prestonem na wyprawę, bo warto. Cholernie zazdroszczę mu roboty. :)
Copyright © 2014 Na regale , Blogger