Lud
Ilona Wiśniewska napisała trzecią książkę o zimnym miejscu. Tym razem książka jest o Grenlandii; nie o całej Grenlandii, rzecz jasna, ale głównie o Uummannaq, skalistej wysepce, na której jest dom dziecka, w którym przez trzy miesiące autorka pracuje. Rozmawia z ludźmi, łowi ryby i spisuje historie. I wyłania przed nami obraz straszliwie smutny.
Wydaje mi się, że jest to najsmutniejsza z książek autorki.
"Lud" jest głęboko ponury. Są w nim ludzie, którzy kochają swoje trudne życie w trudnym miejscu, ale często są to ludzie skrzywdzeni. Mamy tutaj dużo bardzo potrzebnych historycznych dygresji na temat stosunków między Grenlandią a Danią i nie jest to ładny obraz.
Jest tu ciekawy, zupełnie nieznany mi wątek przymusowego "cywilizowania" przez Danię grenlandzkich dzieci, który wyrył piętno na rzeszy ludzi; jest opowieść o alkoholizmie wśród Grenlandczyków; o uprzedzeniach i różnicach kulturowych, które kładą się cieniem na kontakty między narodami.
Są też oczywiście dzieci z domu dziecka. I trochę po przeczytaniu książki mamy wrażenie, że gdzieś tam, na końcu świata, na zimnej skale, jest grupa dzieci, przed którymi prawdopodobnie nie ma wielu otwartych drzwi. To są dzieci zupełnie zapomniane, choć pracownicy placówki oczywiście robią, co w ich mocy, dysponując bardzo ograniczonymi możliwościami.
To wszystko składa się na obraz głęboko depresyjny. Z jednej strony są wspaniali, dumni ze swojego pochodzenia ludzie na przepięknym, choć niegościnnym kawałku lodu/lądu. Z drugiej jest to świat surowy, ponury, w którym wiosną odmarza olbrzymie, paskudne wysypisko na krańcu wyspy, na którym gniją martwe psy z zaprzęgów, a plastikowe śmieci zanieczyszczają wszystko dookoła i wpadają do pięknego, turkusowego morza, które przy wysypisku zmienia się w żółtą zupę. I nie możemy winić za to miejscowych, bo sami nie są w stanie wywieźć tych śmieci, tak samo jak nie są wstanie zapobiec fali samobójstw wśród młodych mężczyzn, którzy - jak pisze Wiśniewska - są trochę jak szczeniaki rodzone na lodzie - jak przeżyją początek, to może coś z nich będzie.
Bardzo ładna to jest książka, po której widać, że autorka rozwinęła się od czasów "Białego", które było dobrą pozycją, ale chwilami z brakiem balansu między wtrętami encyklopedycznymi, a osobistą narracją. "Lud" to opowieść bardziej osobista, na pewno mniej wnikliwa, niż jej poprzednie książki o Norwegii, bo autorka spędziła w Uummannaq mało czasu, ale dojrzalsza literacko.
Nie można po tak krótkim czasie spędzonym w jakimś miejscu mówić o tym, że ktoś poznał dogłębnie temat, więc nie będę udawać nawet, że uważam, że to jakieś istotne kompendium wiedzy na temat Grenlandii, ale jest tam kilka nadzwyczajnie ciekawych wątków, zupełnie dla mnie nowych, które zachęcają do pogłębiania tematu po przeczytaniu "Ludu".
Książka czyta się znakomicie, więc bardzo polecam. Zwłaszcza komuś, kto o Grenlandii nic nie wie. Solidna pozycja i bardzo zimowa.
Wydaje mi się, że jest to najsmutniejsza z książek autorki.
"Lud" jest głęboko ponury. Są w nim ludzie, którzy kochają swoje trudne życie w trudnym miejscu, ale często są to ludzie skrzywdzeni. Mamy tutaj dużo bardzo potrzebnych historycznych dygresji na temat stosunków między Grenlandią a Danią i nie jest to ładny obraz.
Jest tu ciekawy, zupełnie nieznany mi wątek przymusowego "cywilizowania" przez Danię grenlandzkich dzieci, który wyrył piętno na rzeszy ludzi; jest opowieść o alkoholizmie wśród Grenlandczyków; o uprzedzeniach i różnicach kulturowych, które kładą się cieniem na kontakty między narodami.
Są też oczywiście dzieci z domu dziecka. I trochę po przeczytaniu książki mamy wrażenie, że gdzieś tam, na końcu świata, na zimnej skale, jest grupa dzieci, przed którymi prawdopodobnie nie ma wielu otwartych drzwi. To są dzieci zupełnie zapomniane, choć pracownicy placówki oczywiście robią, co w ich mocy, dysponując bardzo ograniczonymi możliwościami.
To wszystko składa się na obraz głęboko depresyjny. Z jednej strony są wspaniali, dumni ze swojego pochodzenia ludzie na przepięknym, choć niegościnnym kawałku lodu/lądu. Z drugiej jest to świat surowy, ponury, w którym wiosną odmarza olbrzymie, paskudne wysypisko na krańcu wyspy, na którym gniją martwe psy z zaprzęgów, a plastikowe śmieci zanieczyszczają wszystko dookoła i wpadają do pięknego, turkusowego morza, które przy wysypisku zmienia się w żółtą zupę. I nie możemy winić za to miejscowych, bo sami nie są w stanie wywieźć tych śmieci, tak samo jak nie są wstanie zapobiec fali samobójstw wśród młodych mężczyzn, którzy - jak pisze Wiśniewska - są trochę jak szczeniaki rodzone na lodzie - jak przeżyją początek, to może coś z nich będzie.
Bardzo ładna to jest książka, po której widać, że autorka rozwinęła się od czasów "Białego", które było dobrą pozycją, ale chwilami z brakiem balansu między wtrętami encyklopedycznymi, a osobistą narracją. "Lud" to opowieść bardziej osobista, na pewno mniej wnikliwa, niż jej poprzednie książki o Norwegii, bo autorka spędziła w Uummannaq mało czasu, ale dojrzalsza literacko.
Nie można po tak krótkim czasie spędzonym w jakimś miejscu mówić o tym, że ktoś poznał dogłębnie temat, więc nie będę udawać nawet, że uważam, że to jakieś istotne kompendium wiedzy na temat Grenlandii, ale jest tam kilka nadzwyczajnie ciekawych wątków, zupełnie dla mnie nowych, które zachęcają do pogłębiania tematu po przeczytaniu "Ludu".
Książka czyta się znakomicie, więc bardzo polecam. Zwłaszcza komuś, kto o Grenlandii nic nie wie. Solidna pozycja i bardzo zimowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz