Boznańska non finito, Angelika Kuźniak.
Olga Boznańska to arcyciekawa postać. Kobieta, której udało się przetrwać i zdobyć renomę w zmaskulinizowanym świecie malarzy przełomu XIX i XX wieku. Tworzyła w Krakowie i na paryskiej emigracji, jak wielu artystów w tamtym czasie.
Kiedy Wydawnictwo Literackie zapowiedziało biografię, ucieszyłam się niezmiernie, zwłaszcza, że miała zostać napisana przez autorkę szeroko nagradzanej i uwielbianej "Papuszy". Iiii.... O rany, chyba stosunkowo niewielka ilość materiałów na temat życia Boznańskiej pokonała Angelikę Kuźniak, która poszła w kierunku, którego ja nie znoszę w biografiach, czyli w kierunku niekończących się spekulacji i wypełniania stron rzeczami kompletnie nieistotnymi, żeby nie wyszła z tego wszystkiego cienka broszura.
Książka ma dużo zdjęć, grube kartki, spory druk, szerokie marginesy i 300 stron (plus przypisy i bibliografia). Gdyby jednak wyciąć z niej wszystkie wtręty od czapy, wyszłoby mniej, ale może z korzyścią dla dzieła? Nie zrozumcie mnie źle - te rzeczy, które są na temat, są bardzo ciekawe, ale pierwszy raz rzuciłam w kąt książką po dwudziestu stronach, kiedy pani Kuźniak opisywała rodziców malarki: "Eugenia nie jest urodziwa (autorka subiektywnie po obejrzeniu fotografii)." Serio? Fotografia jest załączona, jest na niej kobieta, ot, zwyczajna. Ale to nie przeszkadza autorce biografii opisywać, że ma haczykowaty nos, "nieefektowny korpus", itd. Nie zauważyłam żadnej z tych rzeczy i uważam je za nieistotne, ale bach, pół strony odpękane.
Kiedy ochłonęłam, czytałam dalej. Posunęłam się o stronę, a tam opis na prawie całą stronę genezy herbu rodziny ojca Olgi Boznańskiej. WTF? To były czasy, kiedy herby już nie miały znaczenia, a dla życia malarki nie ma to potem także żadnych reperkusji. Ale znowu - hej mamy stronę z głowy.
Mija kilka stron, a autorka opisuje wyjazd rodziny Boznańskich do Zakopanego. W porządku brzmi, prawda? No nie bardzo, bo znowu pojawia się opis na całą stronę tego, co ze sobą zabrali - byłoby to ciekawym świadectwem epoki, gdyby nie to, że to nie są dane z listów (nawet cudzych, ale z tego samego okresu), ze źródeł zebranych skrupulatnie, by pokazać, jak te wyjazdy wyglądały, ale autorskie dodane w nawiasie "tak sobie wyobrażam". Serio?
Cała książka jest zapchana rzeczami, które nie mają znaczenia, albo są zbyt daleko posuniętymi autorskimi wyobrażeniami na temat. Ciekawie się robi dopiero, kiedy wchodzą do akcji listy malarki, bo jest to materiał źródłowy, z którego można wysnuwać teorie i spekulacje podparte czymś więcej, niż wyobraźnią biografistki.
Tak, Olga Boznańska była nadzwyczajnie ciekawą postacią. Tak, jej biografia jest potrzebna, mimo że nie ma zbyt wielu świadectw, na których można się opierać, pisząc ją. Zwłaszcza, że większość jej życia minęło za granicami Polski. ALE - nie przeszkadzałaby mi książka krótsza, ale mniej skupiona na narcystycznym przekonaniu autorki, że przy pisaniu biografii powinna więcej pisać o własnych wyobrażeniach, niż o faktach.
Każda spekulacja, oparta na źródłach, jest uprawniona. Prywatne przytyki, wyobrażenia i tym podobne wariacje, które nie są osadzone na żadnym materiale źródłowym, zapełnianie szpalt informacjami zbędnymi dla historii, nie tworzącymi obrazu epoki czy środowiska, ale służącymi tylko temu, by książka nie prezentowała się żałośnie cienko i żeby można było za nią wziąć prawie 45 zł. (cena okładkowa, serio), jest oszukiwaniem czytelnika.
Nie polecam. Choć z bólem serca.
Olga Boznańska, autoportret. |
Kiedy Wydawnictwo Literackie zapowiedziało biografię, ucieszyłam się niezmiernie, zwłaszcza, że miała zostać napisana przez autorkę szeroko nagradzanej i uwielbianej "Papuszy". Iiii.... O rany, chyba stosunkowo niewielka ilość materiałów na temat życia Boznańskiej pokonała Angelikę Kuźniak, która poszła w kierunku, którego ja nie znoszę w biografiach, czyli w kierunku niekończących się spekulacji i wypełniania stron rzeczami kompletnie nieistotnymi, żeby nie wyszła z tego wszystkiego cienka broszura.
Książka ma dużo zdjęć, grube kartki, spory druk, szerokie marginesy i 300 stron (plus przypisy i bibliografia). Gdyby jednak wyciąć z niej wszystkie wtręty od czapy, wyszłoby mniej, ale może z korzyścią dla dzieła? Nie zrozumcie mnie źle - te rzeczy, które są na temat, są bardzo ciekawe, ale pierwszy raz rzuciłam w kąt książką po dwudziestu stronach, kiedy pani Kuźniak opisywała rodziców malarki: "Eugenia nie jest urodziwa (autorka subiektywnie po obejrzeniu fotografii)." Serio? Fotografia jest załączona, jest na niej kobieta, ot, zwyczajna. Ale to nie przeszkadza autorce biografii opisywać, że ma haczykowaty nos, "nieefektowny korpus", itd. Nie zauważyłam żadnej z tych rzeczy i uważam je za nieistotne, ale bach, pół strony odpękane.
Kiedy ochłonęłam, czytałam dalej. Posunęłam się o stronę, a tam opis na prawie całą stronę genezy herbu rodziny ojca Olgi Boznańskiej. WTF? To były czasy, kiedy herby już nie miały znaczenia, a dla życia malarki nie ma to potem także żadnych reperkusji. Ale znowu - hej mamy stronę z głowy.
Mija kilka stron, a autorka opisuje wyjazd rodziny Boznańskich do Zakopanego. W porządku brzmi, prawda? No nie bardzo, bo znowu pojawia się opis na całą stronę tego, co ze sobą zabrali - byłoby to ciekawym świadectwem epoki, gdyby nie to, że to nie są dane z listów (nawet cudzych, ale z tego samego okresu), ze źródeł zebranych skrupulatnie, by pokazać, jak te wyjazdy wyglądały, ale autorskie dodane w nawiasie "tak sobie wyobrażam". Serio?
Cała książka jest zapchana rzeczami, które nie mają znaczenia, albo są zbyt daleko posuniętymi autorskimi wyobrażeniami na temat. Ciekawie się robi dopiero, kiedy wchodzą do akcji listy malarki, bo jest to materiał źródłowy, z którego można wysnuwać teorie i spekulacje podparte czymś więcej, niż wyobraźnią biografistki.
Tak, Olga Boznańska była nadzwyczajnie ciekawą postacią. Tak, jej biografia jest potrzebna, mimo że nie ma zbyt wielu świadectw, na których można się opierać, pisząc ją. Zwłaszcza, że większość jej życia minęło za granicami Polski. ALE - nie przeszkadzałaby mi książka krótsza, ale mniej skupiona na narcystycznym przekonaniu autorki, że przy pisaniu biografii powinna więcej pisać o własnych wyobrażeniach, niż o faktach.
Każda spekulacja, oparta na źródłach, jest uprawniona. Prywatne przytyki, wyobrażenia i tym podobne wariacje, które nie są osadzone na żadnym materiale źródłowym, zapełnianie szpalt informacjami zbędnymi dla historii, nie tworzącymi obrazu epoki czy środowiska, ale służącymi tylko temu, by książka nie prezentowała się żałośnie cienko i żeby można było za nią wziąć prawie 45 zł. (cena okładkowa, serio), jest oszukiwaniem czytelnika.
Nie polecam. Choć z bólem serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz