Modlitwa do morza i kupowanie książek charytatywnie.

Do napisania tego posta skłoniła mnie reklama na Facebooku.
PAH podlinkował mi opis książeczek dla maluchów na temat dostępu do wody i kanalizacji. To temat istotny dla milionów ludzi na świecie i to temat, o którym dzieci w szkole pewnie nie usłyszą (jak o wielu innych sprawach, które są naprawdę ważne; za to na pewno usłyszą o rozmnażaniu rozwielitki).
Do tego, oczywiście, kupno zestawu tych książeczek (cztery sztuki za 40 zł.) będzie dobrym uczynkiem, bo zysk zostanie przekazany na cele charytatywne PAHu (a przyznam Wam, że to jedna z nielicznych instytucji charytatywnych, w których działanie wierzę).
Ja wolę wpłacić na PAH bezpośrednio, bo nie mam już małych dzieci, ale jeśli Wy macie komu kupić, to kupcie. Niech rosną świadome i wrażliwe pokolenia.


Kupowanie książek-cegiełek to nie jest wielki heroizm, ani też wielka filantropia, ale jest jedną z kropli, które drążą skałę. A już super istotne jest, żeby dzieciom opowiadać o świecie, który na szczęście nie jest ich udziałem, o świecie z biedą i wojnami, które nie są bohaterską zabawą, jak w lekturach szkolnych i w polskiej podręcznikowej narracji (BTW, kiedyś muszę o tym osobno napisać).

Zaczęłam się zastanawiać, czy kupiłam kiedyś książkę kierując się tym, że pieniądze z jej zakupu pójdą na dobry cel i okazało się, że i owszem, i to całkiem niedawno. Tą książką jest "Modlitwa do morza" Khaleda Hosseiniego.

Khaled Hosseini do amerykański pisarz afgańskiego pochodzenia, urodzony w Kabulu autor "Chłopca z latawcem" i "Tysiąca wspaniałych słońc". Poruszony dramatem małego Alana Kurdi, którego zwłoki wyrzuciło na brzeg morze po tym, jak uciekał z rodziną przed wojną w Syrii, Khaled postanowił razem z Danem Williamsem, autorem cudnych, akwarelowych ilustracji, napisać książkę, a dochód z jej sprzedaży przekazać na UNHCR, które zajmuje się pomaganiem uchodźcom.


To nie jest długa książka. To nie jest książka, w której jest dużo tekstu.
To jest książka, która jest przepięknie wydana, ma cudowne, akwarelowe, malarskie ilustracje i niesie wielki ładunek emocjonalny.

W tej książce jest opowieść ojca, który pamięta swój kraj sprzed wojny i opowiada o nim swojemu dziecku, które zna już tylko bombardowania i krew, i nie wie nic o życiu w czasie pokoju.


Potem muszą uciekać. Wsiadają na jedną z tych małych łódek i, pozbawieni mocy wpływania na to, co się wokół dzieje, mogą się tylko modlić, żeby wszyscy przeżyli podróż.



To jest książka, którą kupiłam, żeby przypudrować swoje sumienie, wracając do ciepłego domu i odbierając dziecko z bezpiecznej szkoły.
Mam ten komfort, że mogę narzekać na to, jak wygląda szkolnictwo, mogę narzekać, że w domu wystrzelił bezpiecznik i nie wiem dlaczego, że niekoniecznie po mojej myśli ułożyły się jakieś zawodowe plany, że nie mogę upiec sobie zapiekanki, że, że, że.
Ale zasypiam wieczorem umiarkowanie spokojna, choć nadal jedną z rzeczy, które uważam za niezbędne, żeby czuć się dobrze, uważam ważny paszport dla każdego członka rodziny. Żeby zawsze móc się spakować i uciec.

Ostatnio wróciłam do czytania starych dzienników lekarzy, wydawanych w głębokim PRLu po bardzo popularnych konkursach literackich dla różnych grup zawodowych. W tych tużpowojennych dziennikach jest cała groza wojen i wojennych pokoleń.
Pewnie nikt nie chciałby czytać recenzji tych książek, które można kupić tylko w antykwariatach (choć bardzo tanio, nie są one popularne ;)), więc nie poświęcę im raczej osobnego posta, ale kiedy czytacie książki naukowców, kiedy czytacie książki "zawodowych" literatów o wojnie, którą przeżyli, ucieka jakieś tło i pewna prawda, która jest w relacjach "zwykłych" ludzi, którzy nie pisali z myślą o wydaniu czegoś drukiem.

Oto mamy na przykład chirurga, który w sierpniu 1939 roku jest na wakacjach we Włoszech ze swoją żoną. Opowiada o tych wakacjach i o politycznych niedobrych nastrojach, ale wraca do kraju bez poczucia, że wojna wybuchnie tak na serio. Nikt nie wierzy w wybuch wojny do ostatniej chwili. Mija miesiąc, a ten sam chirurg, który podziwiał chwilę temu architekturę w Wenecji, jest zakładnikiem w polowym szpitalu i obserwuje żniwa czystego zła, ratuje ludzi, by ci za chwilę zginęli, na jego oczach znikają miasta, po których chadzał chwilę temu, w drodze do teatru.

Pokój nie jest nam dany raz na zawsze, a ludzie w krajach ogarniętych wojną cierpią tak samo, jak my byśmy cierpieli, gdyby wojna wybuchła tutaj. Niezależnie od wyznania, narodowości i koloru skóry, wojna boli tak samo. I nie ma w niej nic wzniosłego.

Tego uczmy dzieci. Kupienie książki-cegiełki pewnie niewiele zmieni, ale cóż innego możemy zrobić my, siedząc w ciepłych fotelach?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger