Służące do wszystkiego.
To nie jest bardzo nowa książka, ani nawet książka, którą przeczytałam wczoraj, ale pozycja, do której ostatnio zaglądałam, przygotowując coś do mojego podcastu. I przypomniałam sobie, jaka to jest dobra i potrzebna książka, więc - ponieważ mało czytam ostatnio nowości i recenzje ukazują się tu rzadko, to wybrałam "Służące do wszystkiego", by były moją propozycją na kończący się październik. :)
Źródła historyczne mają to do siebie, że są szalenie dyskryminujące. Nawet, jeśli 90% społeczeństwa stanowiła warstwa chłopska, to w kronikach o żadnym człowieku "z ludu" z nazwiska nikt nie usłyszał, bo i kronikarz się z nimi nie stykał. Całe grupy społeczne zwyczajnie zniknęły z radaru kronikarzy i historyków i, mam wrażenie, dopiero od niedawna próbujemy tych ludzi niejako odzyskać. Nawet w czasach tak nieodległych, jak sto lat temu, większość ludzi po prostu była niewidzialna dla tzw. wielkiej historii, chociaż nieśli oni na plecach tych, o których pisano i opowiadano.
Nie inaczej jest z tą książką - "Służące" opowiadają o wąskiej grupie, głównie kobiet, które były służącymi w miejskich domach dwudziestolecia międzywojennego.
Całe rzesze młodych kobiet wędrowały ze wsi do miasta, by pójść "na służbę", tym samym pragnąc odmienić swój los, wyrwać się z ciężkiej pracy w polu, często uznając, że nawet fatalni "państwo" będą lepsi, niż zaborczy ojciec pędzący do dojenia krów. I czasami tak było. Czasami.
Innym razem dziewczęta wpadały w sidła nieuczciwych i okrutnych pracodawców, którzy wykorzystywali je i porzucali, skazując na los gorszy, niż ręce pozdzierane przy zbieraniu owoców.
Kobiety w książce pani Joanny odzyskują nazwiska, losy, czasami nawet twarze (jeśli były na tyle lubiane, że "państwo" zrobili sobie z nimi zdjęcie). Dostają swoją historię, choć często przekazaną jedynie z pamięci zamożnych chlebodawców, bo one same bardzo często pisać nie potrafiły. Nie jest to szalenie sprawiedliwe, ale jest to często jedyne źródło, jakie nam zostało, więc nie ma miejsca na wybrzydzanie.
Innym źródłem pozostaje jak zwykle prasa, która donosiła głównie o tragediach - samobójstwach pokojówek, skandalach, dzieciobójstwach i dramatach, za którymi stał często wyzysk, okrucieństwo i wszelkie ludzkie potworności, które pokazują szalone rozwarstwienie klasowe tak często idealizowanego dwudziestolecia międzywojennego (czas je raz na zawsze odczarować!).
"Służące" są napisane znakomicie. Lekko, wartko, z czułością i zrozumieniem tematu. Tematu, którym jest - to też warto powiedzieć na głos - niewolnictwo. Tak jak niewolnictwem była pańszczyzna, tak prawie w ogóle nieuregulowana prawnie praca służących łatwo stawała się po prostu wyzyskiem absolutnym. Dziewczęta i kobiety (zazwyczaj) stawały się często własnością ludzi, którzy je zatrudniali. Nie mogły wyjść za mąż, nie mogły się z nikim spotykać, czasami w ogóle nie opuszczały domu państwa.
Innym razem oczywiście stawały się członkiniami rodziny, której służyły, ale to, naturalnie, nie była żadna reguła.
Cudowna, dobrze opracowana, istotna książka. Na dodatek - nawet, jeśli temat Was nie porywa - jest napisana tak, że wciągniecie się w opowieści o tych kobietach od pierwszej strony. Obiecuję! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz