Zakaz gry w piłkę
"Zakaz gry w piłkę" to bardzo dobry pomysł na książkę o tym, jak w gruncie rzeczy antydziecięcy są Polacy i Polska i jak bez tego ani nie zmieni się dzietność, ani nie polepszą się szkoły.
Niestety mam z tą książką pewien problem - o ile jest to krótka pozycja, więc jedynie wypunktowuje pewne rodzaje zjawisk (co jest w porządku, od czegoś trzeba zacząć), o tyle niestety jest to też pozycja, która miesza cytowanie rzetelnych badań naukowych z prywatnymi fiksacjami autora (np. na temat białego szumu i niemowląt, co jest w zasadzie nie na temat).
Mamy też wątek literatury dla dzieci i tego, że powinna się zmieniać razem ze zmieniającym się światem (prawda), ale przy okazji nie omieszkamy przeczytać, jak to pan Wiśniewski nie znosi Kici Koci. ;)
Czasami książka z tematu postrzegania dzieci jako podległych i gorszych zbacza w jakieś meandry walki o wszystko, przy okazji pozostając też bardzo w kręgu wielkomiejskim, kompletnie pomijając specyfikę funkcjonowania w środowisku wiejskim.
W książkę o stosunku do dzieci wrzucamy wątek samochodozy i głównie amerykańskie zjawiska internetowe (np. sad beige mums), etc. Pomieszanie z poplątaniem.
Są tu dobre rzeczy - bardzo nośny początek o pewnej teatralnej sztuce dla dzieci, która kompletnie dzieci nie szanuje, czy kwestie nienawiści do dzieci w przestrzeni publicznej (samoloty, restauracje), ale wszystko to jest przeplatane jakimś miksem dram z social mediów i opowieści o rzeczach, które z niechęcią do dzieci nie mają nic wspólnego, ale są po prostu problemem ogólnokrajowym (np. za mało ścieżek rowerowych).
Niesamowicie powierzchowny jest wątek gargantuicznego przecież problemu z polską szkołą. Można by tam wszak wiele napisać o braku szacunku do dzieci - przymusowych akademiach szkolnych, które nikogo nie interesują (i każdego roku wyglądają tak samo, bo nauczyciele narzucają ich scenariusze), terrorze dyrekcji w temacie wyglądu młodych ludzi, idiotycznego stroju galowego, kar i nagród za rzeczy, na które wpływ mają głównie rodzice, nieustanne niepytanie o młodzieży o opinię na temat kwestii, które ich witalnie dotyczą, etc.
Tymczasem w temacie szkoły autor wspomina głównie o nieustannych deformach edukacji, które nie mają na celu dobra dzieci, ale interesy polityczne (super słuszne i na temat) oraz o fatalnym wpływie religijnych treści na funkcjonowanie szkoły (też prawda). Niestety to jest muśnięcie problemu dokładnie z takiej perspektywy, jak to widzą dorośli, bo niestety Wiśniewski dzieciom za bardzo głosu tutaj nie daje; a wystarczyłoby, żeby poczytał forum o prawach ucznia - "umarłe statuty" - i popatrzył, jak koszmarnie przemocowe wobec młodych są szkoły. To jest idealną emanacją braku postrzegania dzieci jak pełnoprawnych ludzi (to w zasadzie jest temat na całą osobną książkę).
I tak - ta książka jest potrzebna, bo jest chyba w sumie pierwsza w Polsce na ten temat. Niestety jest takim chaosem i ma tak wiele niepotrzebnych osobistych wtrętów tam, gdzie są zupełnie zbędne, że trudno czasami traktować ją poważnie, choć bardzo potrzebujemy tego, by dostrzec, jak wielki mamy problem ze stosunkiem do dzieci w tym kraju.
Nie wiem, czy polecam. To raczej solidny średniak. Można poczytać, zdecydowanie nie trzeba. Trochę jednak szkoda straconej szansy na coś serio istotnego.