Bridget Jones. Szalejąc za facetem.

Pierwszy tom Bridget był zgrabną historyjką, napisaną z pewnym wdziękiem. Może nie najwyższych lotów, ale z poczuciem humoru. Drugi też nie był najgorszy (chociaż chyba i tak wolę filmy ;)). Trzeci za to, który pożyczyłam kilka dni temu, poraża głupotą od pierwszej strony.


To będzie recenzja książki, której nie zamierzam kończyć czytać. Dotrwałam, ogromnie się przy tym męcząc, do połowy. Resztę przekartkowałam i nie mam zamiaru ciągnąć tego horroru dalej. Oddałam książkę ze wstrętem. Dawno nie czytałam czegoś równie złego. Nawet ostatni Dan Brown, przy nowym tomie Bridget, wydaje się być arcydziełem.

Zacznijmy od tego, że Darcy nie żyje (a na co komu świat bez Darcy'ego), a Bridget została sama z dwójką dzieci i jest wyjątkowo durną babą. Anegdotki o dzieciach nie są zabawne, postacie są płaskie i możliwe do polubienia tak samo, jak krowie placki. Przyjaciele Bridget są okropnymi kretynami, dla których liczy się wyłącznie seks, a jedyna rzecz, jaką mają do zaoferowania wdowie z dwójką dzieci, to propozycja rozwarcia nóg przed kimkolwiek, byle wreszcie znowu zaliczyć, bo - naturalnie - bez tego człowiek usycha i więdnie.

Sama Bridget nie akceptuje swojego wieku (co jeszcze mogę zrozumieć), ale ten brak akceptacji przejawia się głównie fochem skierowanym na każdego, kto ośmieli się wspomnieć, że nie ma już trzydziestu lat.

A jeśli chodzi o dialogi, to mała próbka:
Znienacka wybuchłam śmiechem, przypomniawszy sobie naszą dętą rozmowę podczas seksu w nocy.
- Och, och, och, jesteś taki twardy.
- Twardy, bo tak cię pragnę, kochanie.
- Taki twardy...
- To przez ciebie robię się taki twardy, kochanie...
Jeśli Bridget jest tak zdziwiona nadzwyczajną twardością kochanka, to bardzo źle świadczy o panu Darcym.

Poza tym, jeśli pamiętacie postacie sprzed dwudziestu lat, to wierzcie, że przez te lata nic im nie przybyło rozumu. Po prostu z wiekiem stały się bardziej żałosne.

Nie wiem, jak się kończy. Nie wiem, czy Jones wychodzi znowu za mąż i czy rzuca młodszego kochanka. Nie wiem, bo w ogóle mnie to nie obchodzi. Ta książka jest idealnie do niczego.
Lepiej przeczytajcie jeszcze raz pierwszą część, bo inaczej znienawidzicie postać Bridget na wieki.

4 komentarze:

  1. Wreszcie bardzo obiektywna opinia :) Brawo!
    Świetna recenzja. Nie zachęciłaś mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednej strony chciałabym skończyć serię, chociaż już druga książka mnie denerwowała. Z drugiej, mam poważne obawy, że nie będę w stanie zrozumieć sześćdziesięciolatki.
    No i masz rację, po co komu świat bez Darcy'ego?

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja się z Tobą nie zgodzę. Dialog przedstawiony przez Ciebie właśnie takim banalnym dialogiem miał być, co zauważa nawet sama Bridget, która nie potrafi świntuszy w łóżku, co zresztą znamy już z poprzednich części. Moim zdaniem Fielding dobrze zrobiła nie rezygnując z tego dziwacznego charakteru Bridget na rzecz rozmyślań pięćdziesięciolatki z dwójką małych dzieci. Bo kim byłaby Bridget, gdyby siedziała w fotelu przed kominkiem i robiła szaliki na drutach? Na pewno nie sobą.
    Zgodzę się tylko z jednym - po co komu świat bez Darcy'ego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niekoniecznie. Ja niedawno skończyłam "Szalejąc...". Na początku powieść się dłużyła, ale potem nawet się uśmiałam. A przecież oto w tym chodzi. Pewnie, że problemy z kosmosu. Zresztą chyba wiele z nas pozazdrościłoby takiej sytuacji. Mówię o sytuacji materialnej Bridget, a ona i tak nie potrafiła sobie ułożyć życia. Udała jej się postać szefa Georga, wiecznie w biegu, mylącego miasta i spotkania. ógólnie gdybym miała dawać gwiazdki, to byłoby 4/5. A może nawet 4 i pół :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Na regale , Blogger