Metryka nocnika

Ja lubię historię życia codziennego, moje dziecko lubi historię wynalazków, więc czułam, że Wydawnictwo Albus trafiło swoją "Metryką" idealnie w nasze upodobania.


Książka jest merytorycznie bez zarzutu - rzetelna i dopracowana. 
Autorka - Iwona Wierzba, bibliotekarka z trzydziestoletnim stażem - bardzo chciała być możliwie jak najbliższa prawdy. Zarzuciła więc nas datami i pojęciami. Nie mam nic przeciwko temu, lubię porządnie wykonaną robotę, ale ja nie jestem dzieckiem, a książka jest przeznaczona dla dzieci. 
Wydawnictwo nie podaje rekomendowanego wieku odbiorcy, ale - wnioskując z materiałów prasowych ("Mam nadzieję, że nasza nowa książka będzie fascynującą lekturą dla czytelników w każdym wieku") - celuje także w kilkulatki i dzieci wczesnoszkolne. To samo sugerują śliczne, subtelne, zabawne i naprawdę udane ilustracje Marianny Sztymy oraz prosta planszówka na obwolucie.



Muszę więc na samym początku zaznaczyć, że książka jest zdecydowanie dla starszaków, chyba że rodzice chcą omijać trudne zdania, na pewno za trudne dla przedszkolaka (ale i dla rozgarniętego, dużo czytającego siedmiolatka często nie do ogarnięcia), np.:
Zgodnie z przekazami historycznymi właśnie w toalecie Marcin Luter - niemiecki teolog i inicjator reformacji, współtwórca luteranizmu - wypracował swoje reformatorskie założenia.
Dla kogo to jest napisane? Łyknę te "przekazy historyczne", ale teolog, inicjator, reformacja, luteranizm, reformatorskie i założenia w jednym zdaniu??? I jest to tylko przykład, bo tego typu kwiatków jest sporo. Ja jestem dorosła, ale jeśli mam to dać do samodzielnego czytania mojemu dziecku, to ono będzie albo do mnie przychodziło na tłumaczenie co drugiego zdania, albo rzuci tą książką w kąt. A szkoda by było, bo to bardzo wartościowa pozycja.


Mamy tutaj - pisane "pod dzieci" zabawne anegdotki o brodzeniu w kupach na ulicach miast, opisy nowatorskich toalet dawnych władców, historię papieru toaletowego i sporo edukacyjnego - było nie było - smrodku o higienie. 
Natomiast wartość kalendariów przed każdym rozdziale doceni dopiero dziecko, które już ma jako takie pojęcie o upływie czasu i o historii; ale są one tam niewątpliwie potrzebne, bo pozwalają zbudować sobie obraz rzeczywistości, w której żyli bohaterowie chronologicznie poukładanych rozdziałów.



Dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym uwielbiają tematy fekalne. Taka jest przykra prawda ;), więc książka tematyką trafia znakomicie w ich zainteresowania. Szkoda byłoby, żeby się zniechęciły do historii czy do zgłębiania wiedzy, więc doradzam towarzyszenie w lekturze. Nie ukrywam, że spodziewałam się czegoś bardziej przypominającego "Zjedz to sam" Mizielińskich, tylko odrobinę bardziej merytorycznie zaawansowanego. 

Ale nie szkodzi. Znam dwunastolatkę, która "Metryką" jest zachwycona. Mój siedmiolatek czyta z ciekawością, ale ze mną - musimy bowiem przystawać przy tej mnogości nazwisk, "przemysłowej produkcji celulozy", czy Królowej Wiktorii, która była "użytkowniczką opatentowanej i skonstruowanej przez Thomasa Crappera pod koniec XIX wieku miski klozetowej ze spłuczką". Za dużo tych karkołomnych konstrukcji. Są one, owszem, po głębszym skupieniu nieletniego, zrozumiałe dla niego, ale kiedy jedno wyzwanie goni drugie, dziecko się rozprasza. 

Obwoluta książki jest zadrukowana od spodu grą planszową, typową rzucanką, tylko że nad polami ma upchnięte kolejne daty i fakty. Miły dodatek dla młodszych dzieci, bo nieumiejące czytać i tak z tego nic nie wyniosą; umiejące pewnie już wyrosły z rzucanek i - żeby zapamiętać np. datę wydrukowania Biblii Gutenberga, musiałyby w ogóle wiedzieć, czym ona jest i czemu to ważne - inaczej i tak nie zapamiętają. 


Podsumowując - książka bardzo dobra, ale przekonanie, że jest ona dla dziecka w każdym wieku, bardzo błędne. Z jednej strony niektóre teksty, gra, niektóre ilustracje (ale te akurat są tak dobre, że trudno się do nich przyczepić) - celowane w dzieci wczesnoszkolne, wręcz późnoprzedszkolne. Z drugiej - czasami język bardzo sztywny, formalny, naszpikowany nazwiskami, datami i trudnymi wyrazami. 
Jestem za tym, żeby dzieciom podnosić poprzeczkę, ale nie jestem pewna, czy to akurat jest dobry sposób. Mój syn lubi poznawać nowe, trudne wyrazy, ale nie, kiedy musimy mu tłumaczyć z polskiego na nasze całe długie, kręte zdania. 

Innymi słowy - książka świetna, ale target niejasny. ;) 

1 komentarz:

  1. Moim zdaniem takie niedoprecyzowanie to duża wada. Podane przykłady jasno pokazują, że język jest po prostu trudny. Cała reszta zapowiada się fajnie, wystarczy więc przepisać całość jeszcze raz nadając wypowiedziom lżejszy ton. ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Na regale , Blogger