Blackout.

Wyjeżdżałam (możecie zobaczyć na Rudej, gdzie), więc nie miałam czasu na blogowanie. Nadal nie mam, bo próbuję wrócić, czyli nadgonić z obowiązkami po moim niebyciu, nadgonić z życiem. Za kilka dni pokażę, co sobie za książki z NYC przywiozłam, a teraz krótko o czymś, co miałam na Kindlu "na drogę". Między innymi.

Kiedy zobaczyłam "Blackout" na półce w księgarni pomyślałam dwie rzeczy - po pierwsze to, że już wiele lat minęło, od kiedy czytałam powieść w stylu Crichtona. ;) Technotriller? Nie wiem, jak dokładnie się to klasyfikuje. Druga rzecz, jaką pomyślałam, to że fajnie, gruba książka, na pewno niewymagająca, będzie w sam raz na długą, męczącą podróż. Kupiłam więc ebooka i wsiadłam w samolot.



O rany.
No i nie wiem.
Nie wiem.
I BĘDĘ SPOILEROWAĆ.

Pokrótce - świat zostaje pozbawiony prądu. Dzieją się rzeczy straszne. To tyle o treści.

To jedna z tych książek, które fabularnie mają coś do powiedzenia, autor nawet zrobił jakiś research, co się chwali, ale niestety natura poskąpiła mu talentu literackiego. Dialogi są okropne. Najdrętwiejsze z drętwych. Nienaturalne. Bohaterowie tak bardzo bez wyrazu - nie jestem w stanie opisać żadnego z nich, nie mają żadnych cech, są całkiem pozbawieni osobowości.

Mimo tego wszystkiego pierwszą połowę książki przeczytałam nawet z ciekawością - właśnie ze względu na to, że autor zadał sobie trud, żeby rozpoznać temat i wprowadził mnie w tajniki działania sieci energetycznych, co było całkiem ciekawe i świeże. Potem jednak wszystko rozlazło się w szwach.
Kiedy przyszło do wyjaśnienia intrygi, chyba już zabrakło trochę wiedzy, a fabuła zaczęła krążyć po obrzeżach prawdopodobieństwa, wystawiając często palec w stronę zupełnego absurdu.

W momencie, w którym okazało się, że jakiś straśnie, straśnie skomplikowany wirus został dostarczony na komputery najtęższych głów przemysłu energetycznego, osób totalnie odpowiedzialnych za zarządzanie skomplikowanymi systemami (czyli pewnie inteligentnych i znających się na rzeczy), w fejkowym mailu z ofertą od biura podróży, przesłaną w pdfie... Tak, łapię, niektórzy ludzie otwierają załączniki z przypadkowych maili, mogę nawet uwierzyć, że pojedyncze osoby z tychże wymienionych mogły coś tak durnego zrobić, ale żeby wszyscy...

Tu już wysiadłam. Doczytałam do końca, ale trochę już z rezerwą. I tak, przez moment pomyślałam o tym, czy nie kupić do domu generatora... Ale poza tym zapomnę o tej książce dość szybko.

W każdym razie, podsumowując - czytadło, widziałam gorsze, ale Crichton miał więcej polotu, niż Elsberg. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger