Zapiski z Rakki

Od chwili, kiedy Daisz rozpoczęło okupację Rakki, stała się ona jednym z najbardziej izolowanych i zastraszonych miast na świecie.
Zakazano tam sprzedaży odbiorników telewizyjnych, karalne stało się noszenie spodni o nieprawidłowej długości, a korzystanie z telefonów komórkowych uznano za niewybaczalne przestępstwo.
Odcięto dostęp do miasta dziennikarzom, a za kontakt z przedstawicielami zachodnich mediów groziło ścięcie.
Mimo wszystkich tych ograniczeń po kilku miesiącach stresujących i przerywanych rozmów telewizja BBC zdołała skontaktować się z niewielką grupą aktywistów, Asz-Szarkijja 24. Jeden z jej członków, narażając się na wielkie ryzyko, zgodził się opisać swoje osobiste doświadczenia z tego okresu.
Widząc bestialskie mordy, których ofiarami padli jego przyjaciele i krewni, i będąc świadkiem całkowitego rozkładu życia społecznego i lokalnej gospodarki, Samir walczy z Państwem Islamskim w jedyny możliwy dla niego sposób: przekazując światu, co dzieje się z jego ukochanym miastem.

Tyle od wydawcy, ale to istotny wstęp do tego, co chcę napisać.



Samir to oczywiście tylko pseudonim. Z oczywistych powodów autor tych krótkich relacji nie może być znany z twarzy czy nazwiska. 

"Zapiski z Rakki" to maleńka książeczka. Format mniejszy niż A5, 100 stron, sporo oszczędnych ilustracji Scotta Coello. I sam tekst jest także bardzo skromny. Bez ozdobników, przekazany tak, żeby jak najwięcej treści zmieścić w jak najkrótszych zdaniach. Ta surowość przekazu jest dramatyczna.

Kiedy nie możesz opisać swoich uczuć, bo to by już było za wiele, bo to by zajęło zbyt wiele czasu, kiedy musisz w krótkich, żołnierskich słowach napisać, że dziewczyna, w której się zakochałeś, musi wyjść za bojownika w zamian za życie swojego brata, to robi bolesne wrażenie. Wyrywa serce.



W zasadzie nie jest to książka zaskakująca. Kolejna relacja z horroru, z którego uciekają ludzie. Zmieniają się aktorzy, zmieniają się agresorzy, ale wojna jest zawsze tak samo straszna.

Kiedy Samir zaczyna być pod obserwacją islamistów, nie ma już innego wyjścia, jak zebrać pieniądze (ucieczka sporo kosztuje) i uciec przed śmiercią.



Młodzi mężczyźni mają tam tylko dwa wyjścia - albo się przyłączyć do morderców, żyć na ich zasadach, albo umrzeć. Muszą więc uciekać, a ucieczka jest droga, przemytnikom trzeba zapłacić. Kobiety nie mają szans uzbierać na taką wyprawę, jeśli nie mają męża/brata/ojca, który za to zapłaci, bo nie mogą pracować i nie mają własnych pieniędzy. A mężczyzn w rodzinie też często nie mają, bo albo zginęli, albo postanowili żyć tak, jak każe im Daisz. Uciekają więc głównie młodzi, nieżonaci mężczyźni, którym udało się uzbierać pieniądze na ucieczkę, którzy nie mają jeszcze rodzin. I tak - mogą przed wojną umknąć najzdrowsi i najzamożniejsi, najmniej obciążeni.

Teraz nie pozostało tu wiele normalnego życia. Ulice są prawie puste. Większość sklepów zamknięto, bo nawet ci, którzy mają odwagę wychodzić z domów, nie mają pieniędzy, żeby cokolwiek kupować. To miasto, tak jak jego mieszkańcy, umiera z ręki Daiszu. Jego duch z wolna przygasa.


Wiem, że wracam co kilka wpisów jak bumerang do tematu wojny w Syrii. Opisuję kolejne książki w zasadzie w ten sam sposób, krzycząc, że wojna jest straszna. Wiem. Ale to we mnie siedzi. Ta wojna, wszystkie wojny. Kobiety rodzące dzieci w brudnych piwnicach, młodzi chłopcy, tak niedawno jeszcze dzieci, zmuszani do zabijania, ten ból, to wszystko jest takie POLSKIE. Jak z tej tak chętnie gloryfikowanej polskiej historii, z naszej własnej, narodowej martyrologii.
Słyszycie "Kolędę Warszawską"? Porusza Was? Tam jest to samo.

Tutaj w nowym wykonaniu:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger