Dom, który się przebudził.

Kiedy usłyszałam o książkowym mariażu Widmarka z Dziubak, byłam bardzo podekscytowana. Oto jeden z lepszych pisarzy dziecięcych z jedną z najwspanialszych polskich współczesnych ilustratorek. Co by to nie było, kupiłabym. I kupiłam, a teraz mam bardzo mieszane uczucia (choć nadal nie żałuję, że wydałam pieniądze, więc może nie jest tak źle).

Zacznijmy od tego, co dobre.



Przede wszystkim książka jest przepięknie, starannie, kolekcjonersko wydana. Mamania zrobiła tutaj kawał dobrej roboty. Okładka jest matowa, stylizowana na nieco wytartą i starą, ma ładnie zaokrąglone rogi, a papier jest kredowy, gładki, kolory wyraziste. Wszystko jest ślicznie zaprojektowane. Cacko z dziurką.

Poza tym - Emilia Dziubak narysowała książkę tak pięknie, ale to tak pięknie, że choćby nie było tam napisanego ani jednego słowa, książkę warto byłoby kupić. I czasem myślę, że ta historia bez słów Widmarka, byłaby bardziej poetycka, bardziej szeroka, mniej płaska.



Oto mamy Larsona, Larson jest stary i zrzędliwy. Mieszka sam, życie upływa mu na rozpamiętywaniu szczęśliwej przeszłości. To są dobre wspomnienia o żonie malarce, dzieciach, które dorastały w domu, w którym żyje, o kwiatach, które już przekwitły. Tkwi w słodko-gorzkim marazmie, okna są brudne, dom jest duszny.

Aż pojawia się chłopiec z sąsiedztwa, który na czas wakacji zostawia starcowi pod opieką doniczkę z nasionkiem. I to oczywiście w kilka dni odmienia życie Larsona, który pod wpływem kiełkującego życia myje okna, przestaje co wieczór mówić zmarłej żonie dobranoc (strasznie mnie to zasmuciło z jakiegoś powodu) i wybiera się do rodziców chłopca na wino.



NO WEŹCIE!

Ja wiem, że to książka dla dzieci, która ma mówić, że małe gesty mogą przynieść duże zmiany, ale tutaj mamy gnojka, który wdziera się późnym wieczorem do domu sąsiada, który go w życiu na oczy nie widział, zostawia bez pytania kwiatka pod opieką i znika na długie tygodnie. I od tego ma się komuś poprawić?

Pamiętacie "Wigilię Małgorzaty"? To też była książka o starości, która ma swoje samotne strony. Też pojawiał się tam w zastanym świecie jakiś promyk z zewnątrz, który jednak wnosił raczej rozbicie monotonii, jakieś pozytywne refleksje, zamiast totalnej rewolucji, która wydaje się tak absurdalna, że aż trudno mi się z niej otrząsnąć.


Kiedy próbuję dopisać historię do obrazów bez czytania, książka wypada o wiele lepiej, a historie, które się w głowie wtedy układają, mają mniej łopatologicznego przekazu, a więcej niuansów i potrzebnych niedopowiedzeń.

Podsumowując - książka przepiękna wizualnie, treść raczej z tych naiwnych (pomijając piękny wstęp o małżonce - ale od momentu, w którym wkracza chłopiec, historia zdycha).
Miło mieć i oglądać bez przywiązywania się do słów Widmarka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger