Artemis.
NIE CZYTAŁAM "MARSJANINA". Jedynie trochę przekartkowałam.
Żeby była jasność. Mogę porównywać tylko z filmem. "Marsjanina" przeczytał mój mąż, który rzekł, że fabuła spoko, ale weź nie czytaj, bo to słabo napisane. "Marsjanina" przeczytał mój syn (klasa piąta), który był zachwycony, więc sobie wyrobiłam zdanie, że to książka dla młodzieży. A na filmie się wszyscy nawet nieźle bawiliśmy.
"Artemis" kupiłam synowi na Mikołajki, ale postanowiłam, że najpierw sobie sama przeczytam, bo potem znowu uznam, że łee, jednak nie, a ileż można opierać się na cudzej opinii o autorze. ;)
I przeczytałam. Książka nie jest długa, szkoda tylko że o niczym. To znaczy spoko, jak ktoś lubi, żeby fabuła się działa na Księżycu, to jak najbardziej, czytajcie, tylko że poza tym to w tej książce nie ma nic ciekawego. Ot, czytadło. Nie ma nic złego w czerpaniu z tej książki radości, bo widziałam już rzeczy o wiele gorsze, tylko że hype był tak wielki w związku z tym, że to wiecie, Weir napisał, ten od "Marsjanina", że się spodziewałam więcej.
Ale do rzeczy.
Główną bohaterką jest Jazz, która od dziecka mieszka w wiosce na księżycu. Jazz jest oczywiście bardzo zdolna, inteligentna i ma zajebiste umiejętności, tylko że jako nastolatka popełniła w cholerę głupich nastolatkowych błędów i teraz trochę cienko przędzie. Problem z Jazz polega jednak głównie na tym, że - podobnie jak reszta bohaterów tej książki - jest nijaka. Głębia bohaterów w zasadzie nie istnieje. Mają oni po kilka cech, którymi się charakteryzują i tyle. Nie musi to przeszkadzać, można bohaterów potraktować jak komiksowe postacie (i - tak sobie myślę - na podstawie tej fabułki byłby świetny komiks!), ale uprzedzam, że tam się nie ma szans przywiązać do bohaterów, bo są bez wyrazu.
Jazz rozpaczliwie potrzebuje kasy, więc wikła się w przestępczą intrygę. Gdyby cała akcja nie działa się na Księżycu i połowy treści nie zajmowało opisywanie rozwiązań technicznych, jakie stoją za tym, co się dzieje (no wiecie, mniejsza grawitacja, dostarczanie tlenu, sraty taty), to w zasadzie nie byłoby o czym pisać, ale rozumiem też, że właśnie dla tych opisów ludzie chcą to czytać.
Zwroty akcji bywają kuriozalne i oparte na mizernych przesłankach. Podobnie wnioskowanie Jazz opiera się czasami na dziwnie niewielkiej ilości danych. Na przykład - UWAGA, mały SPOILER - kiedy się orientuje, że jedna z postaci jej sprzyjających jest jednak strasznie groźna i zła, wyciąga wnioski na podstawie kompletnie nieznaczącego stwierdzenia, mogącego być tylko przejęzyczeniem bądź niedoprecyzowaniem. Zupełnie nie przekonuje mnie jej sposób myślenia.
Poza tym - akcji jest dużo i toczy się dość wartko. Nie ma dłużyzn, a książka to znakomity materiał na film (już wiadomo, że taki powstanie) lub/i - jak już pisałam - na komiks. Jestem niemal pewna, że mój syn będzie zachwycony, a na film pewnie wszyscy pójdziemy.
Podsumowując - kupcie młodzieży pod choinkę, a jak sami przeczytacie, to nie zmarnujecie dużo czasu, bo książka jest krótka, chociaż literacko jest kompletnie nijaka. Nie umiem ocenić, jak dużo bullshitu jest w warstwie naukowej "Artemis", bo zwyczajnie się nie znam. Poza właściwościami różnych gazów, które ogarniałam rozumiem, więc wszystko wydawało się trzymać kupy, to nie wiem, co tam jest totalnie od czapy, a co jest potencjalnie mogącą się spełnić wizją funkcjonowania księżycowego miasta. Może dlatego też częścią naukową nie byłam poirytowana, bo nie umiałam jej do końca ocenić.
Tak czy siak, na film czekam z pewną dozą ciekawości. Ogólne "może być" w kategorii "literatura plażowa". ;)
Żeby była jasność. Mogę porównywać tylko z filmem. "Marsjanina" przeczytał mój mąż, który rzekł, że fabuła spoko, ale weź nie czytaj, bo to słabo napisane. "Marsjanina" przeczytał mój syn (klasa piąta), który był zachwycony, więc sobie wyrobiłam zdanie, że to książka dla młodzieży. A na filmie się wszyscy nawet nieźle bawiliśmy.
"Artemis" kupiłam synowi na Mikołajki, ale postanowiłam, że najpierw sobie sama przeczytam, bo potem znowu uznam, że łee, jednak nie, a ileż można opierać się na cudzej opinii o autorze. ;)
I przeczytałam. Książka nie jest długa, szkoda tylko że o niczym. To znaczy spoko, jak ktoś lubi, żeby fabuła się działa na Księżycu, to jak najbardziej, czytajcie, tylko że poza tym to w tej książce nie ma nic ciekawego. Ot, czytadło. Nie ma nic złego w czerpaniu z tej książki radości, bo widziałam już rzeczy o wiele gorsze, tylko że hype był tak wielki w związku z tym, że to wiecie, Weir napisał, ten od "Marsjanina", że się spodziewałam więcej.
Ale do rzeczy.
Główną bohaterką jest Jazz, która od dziecka mieszka w wiosce na księżycu. Jazz jest oczywiście bardzo zdolna, inteligentna i ma zajebiste umiejętności, tylko że jako nastolatka popełniła w cholerę głupich nastolatkowych błędów i teraz trochę cienko przędzie. Problem z Jazz polega jednak głównie na tym, że - podobnie jak reszta bohaterów tej książki - jest nijaka. Głębia bohaterów w zasadzie nie istnieje. Mają oni po kilka cech, którymi się charakteryzują i tyle. Nie musi to przeszkadzać, można bohaterów potraktować jak komiksowe postacie (i - tak sobie myślę - na podstawie tej fabułki byłby świetny komiks!), ale uprzedzam, że tam się nie ma szans przywiązać do bohaterów, bo są bez wyrazu.
Jazz rozpaczliwie potrzebuje kasy, więc wikła się w przestępczą intrygę. Gdyby cała akcja nie działa się na Księżycu i połowy treści nie zajmowało opisywanie rozwiązań technicznych, jakie stoją za tym, co się dzieje (no wiecie, mniejsza grawitacja, dostarczanie tlenu, sraty taty), to w zasadzie nie byłoby o czym pisać, ale rozumiem też, że właśnie dla tych opisów ludzie chcą to czytać.
Zwroty akcji bywają kuriozalne i oparte na mizernych przesłankach. Podobnie wnioskowanie Jazz opiera się czasami na dziwnie niewielkiej ilości danych. Na przykład - UWAGA, mały SPOILER - kiedy się orientuje, że jedna z postaci jej sprzyjających jest jednak strasznie groźna i zła, wyciąga wnioski na podstawie kompletnie nieznaczącego stwierdzenia, mogącego być tylko przejęzyczeniem bądź niedoprecyzowaniem. Zupełnie nie przekonuje mnie jej sposób myślenia.
Poza tym - akcji jest dużo i toczy się dość wartko. Nie ma dłużyzn, a książka to znakomity materiał na film (już wiadomo, że taki powstanie) lub/i - jak już pisałam - na komiks. Jestem niemal pewna, że mój syn będzie zachwycony, a na film pewnie wszyscy pójdziemy.
Podsumowując - kupcie młodzieży pod choinkę, a jak sami przeczytacie, to nie zmarnujecie dużo czasu, bo książka jest krótka, chociaż literacko jest kompletnie nijaka. Nie umiem ocenić, jak dużo bullshitu jest w warstwie naukowej "Artemis", bo zwyczajnie się nie znam. Poza właściwościami różnych gazów, które ogarniałam rozumiem, więc wszystko wydawało się trzymać kupy, to nie wiem, co tam jest totalnie od czapy, a co jest potencjalnie mogącą się spełnić wizją funkcjonowania księżycowego miasta. Może dlatego też częścią naukową nie byłam poirytowana, bo nie umiałam jej do końca ocenić.
Tak czy siak, na film czekam z pewną dozą ciekawości. Ogólne "może być" w kategorii "literatura plażowa". ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz