Mężczyźni objaśniają mi świat
Mój feminizm budowałam latami.
Latami też, będąc młodą kobietą, nie zauważałam gęstego, ale przezroczystego kisielu patriarchatu, w którym jesteśmy zanurzeni.
Z wiekiem dojrzałam do wielu spraw, przeczytałam setki książek, obejrzałam kawałek świata, moje dziecko urosło, a ja przestałam się martwić "co ludzie powiedzą". I teraz, mając zmysły wyczulone, zauważam te wszystkie rzeczy, o których pisze w swojej niewielkiej, acz ważnej książeczce Rebecca Solnit.
Właściwie nie dowiedziałam się z niej nic nowego, ale nadal uważam, że to jest bardzo istotna książka właśnie dlatego, że jest taka niewielka. Może ją przeczytać każdy, bo jest napisana prostym językiem i choć statystyki, którymi się posiłkuje autorka, żeby przedstawić problemy, o których pisze, dotyczą Stanów Zjednoczonych, to nie zmieniają one niczego w odbiorze tej książki. Polska wcale tak bardzo się od Ameryki nie różni. Polscy mężczyźni nie są wrażliwsi, a polskie statystyki dot. np. przemocy wobec kobiet (czasami podawane przez tłumaczkę tam, gdzie są dostępne i można je porównać w przypisach) wcale nie są lepsze. A ta mała granatowa okładka kryje ważny wstęp do odkrycia w sobie feministki lub feministy.
Przy okazji akcji #metoo mleko się wylało. Nie, nie mleko. To jakby wrzucić granat do szamba. Dlatego teraz, na fali zrozumienia, jak opresyjna potrafi być kultura wobec kobiet, postanowiłam napisać parę słów o tej książce, prosząc jednocześnie, żebyście ją przeczytali i podsuwali do czytania tym, do których jeszcze nie do końca dociera. Niezależnie od płci.
Zbiór esejów Solnit zaczyna się od opowieści o zacnym panu dobrego, inteligenckiego domu, który swojemu gościowi - dorosłej kobiecie, pisarce, zaczyna wyjaśniać jej własną książkę. Mansplaining to jedna z tych drobnych rzeczy, które - choć pozornie niegroźne - są objawem większej sprawy, sprawy śmiercionośnej dla kobiet. Tą sprawą jest założenie, że kobiety są głupsze. Że kobiety potrzebują męskiego przewodnika. A może nawet właściciela, jeśli posunąć to ledwie o krok dalej. Skoro są głupie, to nie mogą za siebie odpowiadać. Skoro są głupie, niech zejdą nam z oczu, niech pozwolą nam rządzić światem, niech znikną, nałożą na twarz zasłony i zajmą się dziećmi w zamkniętym domu. Niech nie przeszkadzają. Niech służą w milczeniu. Są własnością mężczyzn i można z nimi zrobić wszystko. Są przedmiotami.
Zauważyliście, że przy okazji akcji #metoo pisało się dużo o tym, ile kobiet zostało skrzywdzonych, ale nie o tym, ilu mężczyzn krzywdzi?
Świat kobiet składa się z wiecznego lęku. Czy mogę iść do klubu sama? Czy nikt mnie nie skrzywdzi nocą na spacerze? Czy powinnam wybrać się w podróż bez towarzystwa? Czy dany kraj jest na tyle bezpieczny dla kobiet, że mogę się tam wybrać?
A to wszystko wynika z tych pozornie mniejszych problemów - ja na przykład nie znoszę załatwiać różnych spraw przez telefon, zwłaszcza rozmawiać z tzw. fachowcami, bo wielu z nich nie rozmawia ze mną jak z osobą równą sobie. Kiedy budowaliśmy dom, często podejmowałam decyzje o różnych technicznych rozwiązaniach, ale niektórzy wykonawcy pytali w trakcie rozmowy, czy nie lepiej, żebym zapytała męża o zdanie. I nie chodziło im o to, że powinniśmy w małżeństwie wspólnie podejmować decyzje, ale o to, że ja pewnie nie wiem, co mówię.
Kiedy kupowałam mieszkanie dla teściowej, jeździłam je oglądać i kobieta z agencji nieruchomości przekonywała mnie, że powinnam je jeszcze raz obejrzeć, ale tym razem z mężem, bo "co męskie oko, to męskie oko". Odpowiedziałam, że penis nie jest potrzebny do oglądania mieszkania. Pani zeszła z ceny, ale tamtego mieszkania i tak nie kupiłam. Po wielu latach wynajmowania mieszkań i wybudowaniu własnego domu, miałam taką samą wiedzę na temat tego, co chcę kupić, jak mój mąż. Nie potrzebowałam jego gonad, żeby zobaczyć, czy coś mi się podoba.
Ostatnio sprzedawałam auto i spotkałam mężczyznę, który - bez konsultacji ze mną - umówił przez telefon przegląd mojego auta w wybranym przez siebie serwisie. Tak jakbym miała obowiązek się dostosować. Nie zrobiłby tego samego z moim mężem, jestem o tym przekonana.
Dzielenie świata na męski i żeński, to broń obosieczna. Spotykam się ciągle z kobietami, które uważają, że ktoś POWINIEN coś zrobić, bo jest mężczyzną. Np. powinien umieć zmienić koło, powinien nie płakać, powinien "zachować się jak mężczyzna", czyli np. walczyć na wojnie, zamiast uciekać przed śmiercią. Brak równości płci szkodzi wszystkim. Mnie, Tobie, mojemu synowi, mojemu mężowi, całym krajom i narodom.
O tym są eseje wydane przez Karakter. Jeśli nie chcecie czytać o czymś, co już wiecie, to nie szkodzi. Kupcie dla kogoś, kto jeszcze nie wie. Zwłaszcza w czasach, w których policjanci wyzywają kobiety od kurew, a politycy chcą znowu zagnać kobiety do kuchni i zamknąć je z dziećmi - chcianymi i niechcianymi - w domach.
Na koniec jeszcze jedna opowieść - kiedyś kierowca tira rozwalił mi auto. Mnie i jeszcze jednej kobiecie, która stała obok na światłach. Nikomu nic się nie stało, ale samochody były bardzo uszkodzone - z mojego nie dało się wysiąść, bo drzwi od strony kierowcy były strzaskane. Odjechałyśmy na bok, tirowiec chciał sobie pojechać, bo mu się spieszyło. Nie zgodziłam się, co wywołało jego nieme, acz wyraźne zdziwienie. Wezwałam policję. Żadna z nas, poszkodowanych, nie wrzeszczała, nie klęła, nie awanturowała się. Siadłyśmy z boku i czekałyśmy na rozwój wypadków. Kierowca tira okazywał swoje niezadowolenie, sapiąc. Kiedy przyjechał radiowóz, winowajca pobiegł prosto do policjanta, oczekując męskiej solidarności. Używał stwierdzeń takich jak "no panowie, sorry za zawracanie głowy, ale PANIE SIĘ PRZEJĘŁY i UPARŁY". Sugerował, że histeryzujemy. Że to fanaberia babska, wzywać policję do wypadku. I tutaj policjant zachował się znakomicie, bo nie przyjął tej fraternizacji, był profesjonalny, bezstronny i wlepił wysoki mandat tirowcowi, który przyznał się do swojej winy, "bo tam są kamery".
Popłakałam się później, jak wszyscy pojechali. Z emocji, z nerwów, ze wszystkiego. Miałam do tego prawo. Tak samo do tego miałby prawo dowolny mężczyzna w tej sytuacji (ale pewnie wolałby paść na zawał).
W czasie tego wszystkiego nie zestresowałam się nawet w połowie tak bardzo tym, że auto jest strzaskane, jak tym, że MUSZĘ UDOWODNIĆ, że jestem kompetentna. Że wiem co mówię o tym, co się stało, że muszę brzmieć tak profesjonalnie, jak się da, żeby ktoś mi uwierzył, że to nie moja wina. Na szczęście policjant był normalnym człowiekiem, ale byłam nastawiona na walkę.
I ja nie chcę tej walki w każdej dowolnej sytuacji. Ostanie badania pokazują, że w szpitalach mniej się wierzy w kobiecy ból, niż w męski. Że pacjenci umierają częściej po operacjach chirurgów mężczyzn, niż chirurgów kobiet. I to nie dlatego, że kobiety są lepszymi chirurgami, ale dlatego, że one po operacji nie wstydzą się czuwać przy pacjencie. Nie muszą udawać, jak mężczyźni, że są bogami i mogą zapomnieć o operacji pięć minut po niej. Mogą się martwić i nikt im nie wypomni, że są "cieniasami".
Przykłady mogę mnożyć. Dlatego - jeszcze raz - przeczytajcie na początek Rebekę, a potem sięgajcie głębiej. Niech świat wreszcie zacznie się zmieniać na lepsze.
Latami też, będąc młodą kobietą, nie zauważałam gęstego, ale przezroczystego kisielu patriarchatu, w którym jesteśmy zanurzeni.
Z wiekiem dojrzałam do wielu spraw, przeczytałam setki książek, obejrzałam kawałek świata, moje dziecko urosło, a ja przestałam się martwić "co ludzie powiedzą". I teraz, mając zmysły wyczulone, zauważam te wszystkie rzeczy, o których pisze w swojej niewielkiej, acz ważnej książeczce Rebecca Solnit.
Właściwie nie dowiedziałam się z niej nic nowego, ale nadal uważam, że to jest bardzo istotna książka właśnie dlatego, że jest taka niewielka. Może ją przeczytać każdy, bo jest napisana prostym językiem i choć statystyki, którymi się posiłkuje autorka, żeby przedstawić problemy, o których pisze, dotyczą Stanów Zjednoczonych, to nie zmieniają one niczego w odbiorze tej książki. Polska wcale tak bardzo się od Ameryki nie różni. Polscy mężczyźni nie są wrażliwsi, a polskie statystyki dot. np. przemocy wobec kobiet (czasami podawane przez tłumaczkę tam, gdzie są dostępne i można je porównać w przypisach) wcale nie są lepsze. A ta mała granatowa okładka kryje ważny wstęp do odkrycia w sobie feministki lub feministy.
Przy okazji akcji #metoo mleko się wylało. Nie, nie mleko. To jakby wrzucić granat do szamba. Dlatego teraz, na fali zrozumienia, jak opresyjna potrafi być kultura wobec kobiet, postanowiłam napisać parę słów o tej książce, prosząc jednocześnie, żebyście ją przeczytali i podsuwali do czytania tym, do których jeszcze nie do końca dociera. Niezależnie od płci.
Zbiór esejów Solnit zaczyna się od opowieści o zacnym panu dobrego, inteligenckiego domu, który swojemu gościowi - dorosłej kobiecie, pisarce, zaczyna wyjaśniać jej własną książkę. Mansplaining to jedna z tych drobnych rzeczy, które - choć pozornie niegroźne - są objawem większej sprawy, sprawy śmiercionośnej dla kobiet. Tą sprawą jest założenie, że kobiety są głupsze. Że kobiety potrzebują męskiego przewodnika. A może nawet właściciela, jeśli posunąć to ledwie o krok dalej. Skoro są głupie, to nie mogą za siebie odpowiadać. Skoro są głupie, niech zejdą nam z oczu, niech pozwolą nam rządzić światem, niech znikną, nałożą na twarz zasłony i zajmą się dziećmi w zamkniętym domu. Niech nie przeszkadzają. Niech służą w milczeniu. Są własnością mężczyzn i można z nimi zrobić wszystko. Są przedmiotami.
Zauważyliście, że przy okazji akcji #metoo pisało się dużo o tym, ile kobiet zostało skrzywdzonych, ale nie o tym, ilu mężczyzn krzywdzi?
"Więcej czasu poświęca się na wyjaśnianie kobietom, co mają robić, żeby przeżyć w świecie pełnym drapieżników, niż na przekonywanie [mężczyzn], żeby nie byli drapieżnikami."
Świat kobiet składa się z wiecznego lęku. Czy mogę iść do klubu sama? Czy nikt mnie nie skrzywdzi nocą na spacerze? Czy powinnam wybrać się w podróż bez towarzystwa? Czy dany kraj jest na tyle bezpieczny dla kobiet, że mogę się tam wybrać?
A to wszystko wynika z tych pozornie mniejszych problemów - ja na przykład nie znoszę załatwiać różnych spraw przez telefon, zwłaszcza rozmawiać z tzw. fachowcami, bo wielu z nich nie rozmawia ze mną jak z osobą równą sobie. Kiedy budowaliśmy dom, często podejmowałam decyzje o różnych technicznych rozwiązaniach, ale niektórzy wykonawcy pytali w trakcie rozmowy, czy nie lepiej, żebym zapytała męża o zdanie. I nie chodziło im o to, że powinniśmy w małżeństwie wspólnie podejmować decyzje, ale o to, że ja pewnie nie wiem, co mówię.
Kiedy kupowałam mieszkanie dla teściowej, jeździłam je oglądać i kobieta z agencji nieruchomości przekonywała mnie, że powinnam je jeszcze raz obejrzeć, ale tym razem z mężem, bo "co męskie oko, to męskie oko". Odpowiedziałam, że penis nie jest potrzebny do oglądania mieszkania. Pani zeszła z ceny, ale tamtego mieszkania i tak nie kupiłam. Po wielu latach wynajmowania mieszkań i wybudowaniu własnego domu, miałam taką samą wiedzę na temat tego, co chcę kupić, jak mój mąż. Nie potrzebowałam jego gonad, żeby zobaczyć, czy coś mi się podoba.
Ostatnio sprzedawałam auto i spotkałam mężczyznę, który - bez konsultacji ze mną - umówił przez telefon przegląd mojego auta w wybranym przez siebie serwisie. Tak jakbym miała obowiązek się dostosować. Nie zrobiłby tego samego z moim mężem, jestem o tym przekonana.
Dzielenie świata na męski i żeński, to broń obosieczna. Spotykam się ciągle z kobietami, które uważają, że ktoś POWINIEN coś zrobić, bo jest mężczyzną. Np. powinien umieć zmienić koło, powinien nie płakać, powinien "zachować się jak mężczyzna", czyli np. walczyć na wojnie, zamiast uciekać przed śmiercią. Brak równości płci szkodzi wszystkim. Mnie, Tobie, mojemu synowi, mojemu mężowi, całym krajom i narodom.
O tym są eseje wydane przez Karakter. Jeśli nie chcecie czytać o czymś, co już wiecie, to nie szkodzi. Kupcie dla kogoś, kto jeszcze nie wie. Zwłaszcza w czasach, w których policjanci wyzywają kobiety od kurew, a politycy chcą znowu zagnać kobiety do kuchni i zamknąć je z dziećmi - chcianymi i niechcianymi - w domach.
Na koniec jeszcze jedna opowieść - kiedyś kierowca tira rozwalił mi auto. Mnie i jeszcze jednej kobiecie, która stała obok na światłach. Nikomu nic się nie stało, ale samochody były bardzo uszkodzone - z mojego nie dało się wysiąść, bo drzwi od strony kierowcy były strzaskane. Odjechałyśmy na bok, tirowiec chciał sobie pojechać, bo mu się spieszyło. Nie zgodziłam się, co wywołało jego nieme, acz wyraźne zdziwienie. Wezwałam policję. Żadna z nas, poszkodowanych, nie wrzeszczała, nie klęła, nie awanturowała się. Siadłyśmy z boku i czekałyśmy na rozwój wypadków. Kierowca tira okazywał swoje niezadowolenie, sapiąc. Kiedy przyjechał radiowóz, winowajca pobiegł prosto do policjanta, oczekując męskiej solidarności. Używał stwierdzeń takich jak "no panowie, sorry za zawracanie głowy, ale PANIE SIĘ PRZEJĘŁY i UPARŁY". Sugerował, że histeryzujemy. Że to fanaberia babska, wzywać policję do wypadku. I tutaj policjant zachował się znakomicie, bo nie przyjął tej fraternizacji, był profesjonalny, bezstronny i wlepił wysoki mandat tirowcowi, który przyznał się do swojej winy, "bo tam są kamery".
Popłakałam się później, jak wszyscy pojechali. Z emocji, z nerwów, ze wszystkiego. Miałam do tego prawo. Tak samo do tego miałby prawo dowolny mężczyzna w tej sytuacji (ale pewnie wolałby paść na zawał).
W czasie tego wszystkiego nie zestresowałam się nawet w połowie tak bardzo tym, że auto jest strzaskane, jak tym, że MUSZĘ UDOWODNIĆ, że jestem kompetentna. Że wiem co mówię o tym, co się stało, że muszę brzmieć tak profesjonalnie, jak się da, żeby ktoś mi uwierzył, że to nie moja wina. Na szczęście policjant był normalnym człowiekiem, ale byłam nastawiona na walkę.
I ja nie chcę tej walki w każdej dowolnej sytuacji. Ostanie badania pokazują, że w szpitalach mniej się wierzy w kobiecy ból, niż w męski. Że pacjenci umierają częściej po operacjach chirurgów mężczyzn, niż chirurgów kobiet. I to nie dlatego, że kobiety są lepszymi chirurgami, ale dlatego, że one po operacji nie wstydzą się czuwać przy pacjencie. Nie muszą udawać, jak mężczyźni, że są bogami i mogą zapomnieć o operacji pięć minut po niej. Mogą się martwić i nikt im nie wypomni, że są "cieniasami".
Przykłady mogę mnożyć. Dlatego - jeszcze raz - przeczytajcie na początek Rebekę, a potem sięgajcie głębiej. Niech świat wreszcie zacznie się zmieniać na lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz