Laleczki skazańców
Nie będę reklamować po raz kolejny serii amerykańskiej Czarnego, bo ileż można, ale muszę zaznaczyć, że to kolejna świetna książka. Chyba jedna z najlepszych z tej serii.
"Laleczki skazańców" to reportaż holenderskiej dziennikarki, która spędza czas z kobietami korespondującymi ze skazańcami z amerykańskich (głównie teksańskich) cel śmierci. Przy okazji autorka opowiada o tym, jak wygląda życie ludzi skazanych na najcięższy wymiar kary. A bywa to życie bardzo długie (skazańcy czekają na wyrok czasami nawet kilkadziesiąt lat) i naznaczone cierpieniem.
Łatwo nam jest się odciąć od sprawy i uznać, że mordercy zasłużyli na to, co ich spotyka. Ja jednak, żyjąca w przekonaniu, że miarą naszego człowieczeństwa i miarą rozwoju cywilizacyjnego państwa jest to, jak traktujemy tych, którzy są od nas zależni, także więźniów, jestem absolutnie wstrząśnięta książką Lindy Polman. Miałam po niej penitencjarne koszmary. Książka ma zaledwie 200 stron i napisana jest bardzo zwięźle i lekko, jednak ładunek emocjonalny, który niesie, jest wagi ciężkiej.
Z jednej strony mamy (pamiętajcie, że cały czas mówimy o współczesnych czasach!) dziwaczne pikniki pod więzieniami w dniu egzekucji najbardziej znanych przestępców:
Początkowo adresy skazańców można było dostać w zasadzie jedynie od Amnesty International, ale w erze internetu można już wybrać sobie przestępcę online.
Masowo piszą do nich kobiety z krajów trzeciego świata, bo liczą, że uda im się poślubić na krótko skazańca i zostać wdową z amerykańskim paszportem.
Zdarzają się też szaleńcy religijni, obiecujący zbawienie, jeśli skazany kupi od nich święte teksty, i tym podobne sprawy. Zazwyczaj osadzeni się nabierają, bo - żyjąc przez lata w odosobnieniu, łakną kontaktu. I z biegiem lat tracą zmysły, więc łatwiej ich oszukać.
Obraz człowieka, nawet największego zbrodniarza, traktowanego przez funkcjonariuszy - zdawałoby się - bogatego, rozwiniętego kraju - jak śmieć, to coś, o czym nie chcemy wiedzieć. Tak samo jak nie chcemy wiedzieć o tym, że żaden przedstawiciel służby zdrowia nie chce brać udziału w egzekucji, więc wykonują ją ludzie nieznający się na rzeczy, co często prowadzi do wielogodzinnych tortur spowodowanych złym obliczeniem dawek leków lub nieumiejętnym wbiciem igły w żyłę.
Nie jestem zwolenniczką kary śmierci. Jestem zwolenniczką izolowania ludzi niebezpiecznych i nie oburza mnie ludzkie traktowanie terrorystów w krajach skandynawskich. Tym się bowiem różnimy od skazanych, że nie zabijamy, nie torturujemy, nie poniżamy. Tylko wtedy możemy przestępców osądzać.
Przeczytajcie te 200 stron, jeśli macie mocne nerwy. To jest tak głęboko smutna opowieść o brzydkiej stronie Ameryki, że niewiele może się z nią równać.
"Laleczki skazańców" to reportaż holenderskiej dziennikarki, która spędza czas z kobietami korespondującymi ze skazańcami z amerykańskich (głównie teksańskich) cel śmierci. Przy okazji autorka opowiada o tym, jak wygląda życie ludzi skazanych na najcięższy wymiar kary. A bywa to życie bardzo długie (skazańcy czekają na wyrok czasami nawet kilkadziesiąt lat) i naznaczone cierpieniem.
Łatwo nam jest się odciąć od sprawy i uznać, że mordercy zasłużyli na to, co ich spotyka. Ja jednak, żyjąca w przekonaniu, że miarą naszego człowieczeństwa i miarą rozwoju cywilizacyjnego państwa jest to, jak traktujemy tych, którzy są od nas zależni, także więźniów, jestem absolutnie wstrząśnięta książką Lindy Polman. Miałam po niej penitencjarne koszmary. Książka ma zaledwie 200 stron i napisana jest bardzo zwięźle i lekko, jednak ładunek emocjonalny, który niesie, jest wagi ciężkiej.
Z jednej strony mamy (pamiętajcie, że cały czas mówimy o współczesnych czasach!) dziwaczne pikniki pod więzieniami w dniu egzekucji najbardziej znanych przestępców:
[...] matki wręczały dzieciom broszki i papierowe chorągiewki z napisem: "Bye, bye, Karla" [imię morderczyni], a ojcowie z maluchami na ramionach wypijali półlitrowe piwa przy stacji benzynowej na rogu i z powrotem szli na zabawę pod więzieniem.A z drugiej strony mamy kobiety, które wchodzą w bliskie relacje ze skazańcami i widzą w nich ludzi, którzy - zgodnie z prawem - są często pozbawieni przez lata opieki medycznej (lekarz jest wzywany tylko do umierających - zdarzało się, że reanimowano zawałowca tylko po to, by go potem w majestacie prawa zabić), dentystycznej, dostępu do naturalnego światła, czy nawet kontaktu ze swoim adwokatem z urzędu.
Początkowo adresy skazańców można było dostać w zasadzie jedynie od Amnesty International, ale w erze internetu można już wybrać sobie przestępcę online.
Strony niewiele różnią się od zwykłych portali randkowych, z wyjątkiem tego, że na profilu można klikać w raporty z procesu sądowego, zdjęcia z miejsca przestępstwa, zdjęcia z kartoteki policji i rekonstrukcji przestępstw, które popełnili skazańcy.Największym "braniem" cieszą się właśnie ci z cel śmierci, bo relacja z nimi z założenia nie będzie długa (jak się okazuje, to jednak złudne myślenie). Jako że są to ludzie w sytuacji bez wyjścia, padają ofiarą oszustów, którzy np. obiecują im pomoc prawną za duże pieniądze.
Masowo piszą do nich kobiety z krajów trzeciego świata, bo liczą, że uda im się poślubić na krótko skazańca i zostać wdową z amerykańskim paszportem.
Zdarzają się też szaleńcy religijni, obiecujący zbawienie, jeśli skazany kupi od nich święte teksty, i tym podobne sprawy. Zazwyczaj osadzeni się nabierają, bo - żyjąc przez lata w odosobnieniu, łakną kontaktu. I z biegiem lat tracą zmysły, więc łatwiej ich oszukać.
Obraz człowieka, nawet największego zbrodniarza, traktowanego przez funkcjonariuszy - zdawałoby się - bogatego, rozwiniętego kraju - jak śmieć, to coś, o czym nie chcemy wiedzieć. Tak samo jak nie chcemy wiedzieć o tym, że żaden przedstawiciel służby zdrowia nie chce brać udziału w egzekucji, więc wykonują ją ludzie nieznający się na rzeczy, co często prowadzi do wielogodzinnych tortur spowodowanych złym obliczeniem dawek leków lub nieumiejętnym wbiciem igły w żyłę.
Nie jestem zwolenniczką kary śmierci. Jestem zwolenniczką izolowania ludzi niebezpiecznych i nie oburza mnie ludzkie traktowanie terrorystów w krajach skandynawskich. Tym się bowiem różnimy od skazanych, że nie zabijamy, nie torturujemy, nie poniżamy. Tylko wtedy możemy przestępców osądzać.
Przeczytajcie te 200 stron, jeśli macie mocne nerwy. To jest tak głęboko smutna opowieść o brzydkiej stronie Ameryki, że niewiele może się z nią równać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz