Becoming. Michelle Obama
Michelle Obama ma 55 lat, więc jest jeszcze dość młoda i chociaż bycie żoną prezydenta USA przyniosło jej życiu na pewno mnóstwo interesujących wydarzeń, o których chętnie byśmy posłuchali, to o czym jeszcze moglibyśmy chcieć wiedzieć?
Wiem, że "Becoming" zostało przyjęte z zachwytem, ale ja tę książkę męczyłam miesiącami, stąd dopiero teraz o niej piszę. Omijałam całe akapity. Skanowałam strony. Zatrzymałam się na dłużej na rozdziale o studiach i prezydenturze Baracka i to tyle. Ta książka jest nadmuchana. Nie mówię, że jest zbędna, czy że nie ma w niej nic ciekawego, ale jest niemożliwie rozdęta, choć gdyby skrócono ją do opowieści o byciu Pierwszą Damą, to wszyscy byśmy przeczytali ją pewnie z przyjemnością. Tylko że wyszłaby z tego niezbyt gruba broszurka.
Kogo obchodzi, kto uczył Michelle grać na pianinie, jak była dzieckiem, albo z jakimi ciotkami się lubiła? Michelle nie jest na łożu śmierci, jest bardzo ciekawą, pozytywną postacią; kobietą w sile wieku, mającą przed sobą prawdopodobnie dziesięciolecia, w których może wykorzystać swoje doświadczenie życiowe i polityczne, o którym być może kiedyś będzie się chętnie czytało. Nie umniejszam jej doświadczeniu i uważam, że było niezwykłe, bo jednak niedostępne większości śmiertelników, ale żeby od razu pisać biografię? W połowie życia? Nie mam co do tego przekonania.
Owszem, ciekawe były jej spostrzeżenia dotyczące bycia jedną z nielicznych czarnych kobiet na prestiżowym uniwersytecie, ciekawe były relacje z okresu prezydentury jej męża, ale - jeśli mam być szczera - ta książka to laurka. I nie ma się czemu dziwić, bo większość ludzi, o których Michelle opowiada, wciąż żyje i do tego - jako że przed autorką jest jeszcze wiele lat życia - nie ma sensu robić sobie wrogów. ;) Nie znajdziecie tam skandali, a wszelkie nieprzyjemności są bardziej zasygnalizowane między wierszami, niż opisane wprost (z niewielkimi wyjątkami).
Chcecie poczytać książkę, która jest bardzo miła, której pierwsza połowa jest zbędna (chyba że faktycznie chcecie wiedzieć, jak Michelle zerwała z jakimś chłopakiem, którego nie znacie), która porusza parę problemów tylko powierzchownie, a poza dostarczeniem kilku anegdot, nie wnosi tak znowu wiele (no chyba że żyjecie pod kamieniem, to wtedy spoko, pewnie Was olśni), to jasne, poczytajcie. Dla mnie jednak "Becoming" jest książką, która powinna powstać za 30 lat.
Oczywiście nikt nie broni pisać autobiografii nawet dwudziestoletnim piłkarzom (znamy takie przypadki ;)), a jeśli dla wielu osób opowieść Obamy jest ważną życiową inspiracją, to pozostaje się tylko cieszyć, ale dla takiej cynicznej jędzy jak ja - nie jest to szczególnie wartościowa pozycja. Poczekam cierpliwie na jej przeredagowanie, kiedy Michelle przejdzie na późną emeryturę. A może - kto wie - zaliczy jeszcze własną prezydenturę. ;)
Póki co "Becoming" pozostaje dla mnie miłą książką na kocyk, książką dla młodych ludzi (zwłaszcza dziewcząt), szukających inspiracji (to też ważne, więc nie będę tego deprecjonować) i tyle. Poczytajcie albo nie. Nie ma parcia. A Michelle jest bardzo fajna i bez tego. Śledźcie jej losy, bo chyba warto. :)
Wiem, że "Becoming" zostało przyjęte z zachwytem, ale ja tę książkę męczyłam miesiącami, stąd dopiero teraz o niej piszę. Omijałam całe akapity. Skanowałam strony. Zatrzymałam się na dłużej na rozdziale o studiach i prezydenturze Baracka i to tyle. Ta książka jest nadmuchana. Nie mówię, że jest zbędna, czy że nie ma w niej nic ciekawego, ale jest niemożliwie rozdęta, choć gdyby skrócono ją do opowieści o byciu Pierwszą Damą, to wszyscy byśmy przeczytali ją pewnie z przyjemnością. Tylko że wyszłaby z tego niezbyt gruba broszurka.
Kogo obchodzi, kto uczył Michelle grać na pianinie, jak była dzieckiem, albo z jakimi ciotkami się lubiła? Michelle nie jest na łożu śmierci, jest bardzo ciekawą, pozytywną postacią; kobietą w sile wieku, mającą przed sobą prawdopodobnie dziesięciolecia, w których może wykorzystać swoje doświadczenie życiowe i polityczne, o którym być może kiedyś będzie się chętnie czytało. Nie umniejszam jej doświadczeniu i uważam, że było niezwykłe, bo jednak niedostępne większości śmiertelników, ale żeby od razu pisać biografię? W połowie życia? Nie mam co do tego przekonania.
Owszem, ciekawe były jej spostrzeżenia dotyczące bycia jedną z nielicznych czarnych kobiet na prestiżowym uniwersytecie, ciekawe były relacje z okresu prezydentury jej męża, ale - jeśli mam być szczera - ta książka to laurka. I nie ma się czemu dziwić, bo większość ludzi, o których Michelle opowiada, wciąż żyje i do tego - jako że przed autorką jest jeszcze wiele lat życia - nie ma sensu robić sobie wrogów. ;) Nie znajdziecie tam skandali, a wszelkie nieprzyjemności są bardziej zasygnalizowane między wierszami, niż opisane wprost (z niewielkimi wyjątkami).
Chcecie poczytać książkę, która jest bardzo miła, której pierwsza połowa jest zbędna (chyba że faktycznie chcecie wiedzieć, jak Michelle zerwała z jakimś chłopakiem, którego nie znacie), która porusza parę problemów tylko powierzchownie, a poza dostarczeniem kilku anegdot, nie wnosi tak znowu wiele (no chyba że żyjecie pod kamieniem, to wtedy spoko, pewnie Was olśni), to jasne, poczytajcie. Dla mnie jednak "Becoming" jest książką, która powinna powstać za 30 lat.
Oczywiście nikt nie broni pisać autobiografii nawet dwudziestoletnim piłkarzom (znamy takie przypadki ;)), a jeśli dla wielu osób opowieść Obamy jest ważną życiową inspiracją, to pozostaje się tylko cieszyć, ale dla takiej cynicznej jędzy jak ja - nie jest to szczególnie wartościowa pozycja. Poczekam cierpliwie na jej przeredagowanie, kiedy Michelle przejdzie na późną emeryturę. A może - kto wie - zaliczy jeszcze własną prezydenturę. ;)
Póki co "Becoming" pozostaje dla mnie miłą książką na kocyk, książką dla młodych ludzi (zwłaszcza dziewcząt), szukających inspiracji (to też ważne, więc nie będę tego deprecjonować) i tyle. Poczytajcie albo nie. Nie ma parcia. A Michelle jest bardzo fajna i bez tego. Śledźcie jej losy, bo chyba warto. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz