Ospa i grypa, czyli nic tak dobrze nie robi, jak czytanie o zagładzie ludzkości.
Przeczytałam ostatnio dwie książki o chorobach (no dobra, tak naprawdę to ciągle czytam o chorobach). Jedna z nich to polska pozycja opowiadająca o epidemii ospy prawdziwej we Wrocławiu w 1963 roku, a druga to książka Jeremy'ego Browne'a o grypie, skupiająca się na epidemii hiszpanki w 1918 roku, ale mówiąca także o grypie jako takiej.
Jerzy Bogdan Kos, autor książki o ospie, był uczestnikiem wydarzeń w 1963 roku (lekarz) i postanowił prześledzić przebieg epidemii, odtworzyć godzina po godzinie postępowanie służb, grzebiąc w archiwach i dokumentacji. I ta część książki jest bez zarzutu - widać skrupulatność, oddanie sprawie, rzetelność i masę włożonej pracy. Prawdopodobnie jest to najdokładniejszy opis tego wydarzenia. Kronika i jak kronikę należy tę książkę traktować, bo opis jest suchy, surowy, pozbawiony wartości literackich, co nie jest problemem, jeśli chcemy tylko czystych danych.
Problem jednak polega na tym, że chwilami autor PRÓBUJE nadać relacji lżejszy ton, zażartować nawet, ale zupełnie mu to nie wychodzi, a czasami nawet irytuje i człowiek ma ochotę powiedzieć komuś w wydawnictwie, że nie powinien dopuszczać niektórych stwierdzeń.
I tak na przykład, kiedy pan Kos opisuje zajęcie szpitala dla chorych wenerycznie, by było gdzie leczyć chorych na ospę, to mężczyźni tam leżący nie są w ogóle opisywani, ale kobiety są automatycznie opisane jako "córy Erosa", hłe hłe, no wiecie, prostytutki, bo tylko one chorują na syfilis (bo, jak wiadomo, zacne mężatki na pewno nie zarażają się niczym od swoich mężów, którzy chodzą do burdeli). Takich drobnych głupot jest kilka i są one zgrzytami, które mnie sporo razy skłoniły do pirzgnięcia tą książką w kąt na miesiąc. W końcu jednak ją doczytałam, bo wartość poznawczą ma ona sporą, ALE.
Książka o grypie z kolei to wspaniała pozycja, która w absolutnie fascynujący sposób opowiada nie tylko o przebiegu epidemii hiszpanki, ale też o tym, jak naukowcy ożywili wirusa z 1918 roku, wydobywając go ze zwłok zakopanych w wiecznej zmarzlinie, czy o tym, jak działają szczepionki na grypę sezonową.
W książce Browne'a mamy sporo o tym, jak (i czy) działa Tamiflu, co będzie, jak nastąpi kolejna pandemia, jakie są procedury na wypadek tejże i co ma wspólnego Google z prognozowaniem zachorowań na grypę. Po przeczytaniu "Grypy" można się też poważnie zastanowić, czy w 1918 roku grypa była aż tak zjadliwa, czy też może metody jej leczenia (oprócz specyfiki danego wirusa) nie przyczyniły się do większej ilości zgonów (nie każdemu choremu służy puszczanie krwi ;)).
Autor jest lekarzem i dziennikarzem, pisze lekko, ale konkretnie. Książka jest solidnie udokumentowana, rzetelnie napisana i czyta się wspaniale, choć bywa nieco amerykocentryczna, bo autor jest Amerykaninem. Polecam gorąco każdemu, kto lubi dobrą literaturę popularnonaukową. Natomiast książkę o ospie zalecam tylko pasjonatom.
Jerzy Bogdan Kos, autor książki o ospie, był uczestnikiem wydarzeń w 1963 roku (lekarz) i postanowił prześledzić przebieg epidemii, odtworzyć godzina po godzinie postępowanie służb, grzebiąc w archiwach i dokumentacji. I ta część książki jest bez zarzutu - widać skrupulatność, oddanie sprawie, rzetelność i masę włożonej pracy. Prawdopodobnie jest to najdokładniejszy opis tego wydarzenia. Kronika i jak kronikę należy tę książkę traktować, bo opis jest suchy, surowy, pozbawiony wartości literackich, co nie jest problemem, jeśli chcemy tylko czystych danych.
Problem jednak polega na tym, że chwilami autor PRÓBUJE nadać relacji lżejszy ton, zażartować nawet, ale zupełnie mu to nie wychodzi, a czasami nawet irytuje i człowiek ma ochotę powiedzieć komuś w wydawnictwie, że nie powinien dopuszczać niektórych stwierdzeń.
I tak na przykład, kiedy pan Kos opisuje zajęcie szpitala dla chorych wenerycznie, by było gdzie leczyć chorych na ospę, to mężczyźni tam leżący nie są w ogóle opisywani, ale kobiety są automatycznie opisane jako "córy Erosa", hłe hłe, no wiecie, prostytutki, bo tylko one chorują na syfilis (bo, jak wiadomo, zacne mężatki na pewno nie zarażają się niczym od swoich mężów, którzy chodzą do burdeli). Takich drobnych głupot jest kilka i są one zgrzytami, które mnie sporo razy skłoniły do pirzgnięcia tą książką w kąt na miesiąc. W końcu jednak ją doczytałam, bo wartość poznawczą ma ona sporą, ALE.
Książka o grypie z kolei to wspaniała pozycja, która w absolutnie fascynujący sposób opowiada nie tylko o przebiegu epidemii hiszpanki, ale też o tym, jak naukowcy ożywili wirusa z 1918 roku, wydobywając go ze zwłok zakopanych w wiecznej zmarzlinie, czy o tym, jak działają szczepionki na grypę sezonową.
W książce Browne'a mamy sporo o tym, jak (i czy) działa Tamiflu, co będzie, jak nastąpi kolejna pandemia, jakie są procedury na wypadek tejże i co ma wspólnego Google z prognozowaniem zachorowań na grypę. Po przeczytaniu "Grypy" można się też poważnie zastanowić, czy w 1918 roku grypa była aż tak zjadliwa, czy też może metody jej leczenia (oprócz specyfiki danego wirusa) nie przyczyniły się do większej ilości zgonów (nie każdemu choremu służy puszczanie krwi ;)).
Autor jest lekarzem i dziennikarzem, pisze lekko, ale konkretnie. Książka jest solidnie udokumentowana, rzetelnie napisana i czyta się wspaniale, choć bywa nieco amerykocentryczna, bo autor jest Amerykaninem. Polecam gorąco każdemu, kto lubi dobrą literaturę popularnonaukową. Natomiast książkę o ospie zalecam tylko pasjonatom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz