Ja nie mam duszy. Sprawa Barbary Ubryk.
Barbara Ubryk była zakonnicą, która przebywała w klauzurowym klasztorze w Krakowie w XIX wieku. Wstąpiła do klasztoru jako młode dziewczę, już wtedy wykazując lekkie objawy zaburzeń psychicznych, ale w XIX wieku nie wiedziano prawie nic o prawdziwej naturze chorób umysłowych, toteż trudno było spodziewać się, że ktoś potraktuje poważnie krótkie "załamanie nerwowe", zwłaszcza u kobiety.
Niestety z biegiem lat "dziwactwa" siostrzyczki Barbary rozwinęły się w pełną psychozę, a zakonnice, nie mając lepszego pomysłu i nie umiejąc sprzeciwić się nakazom swojego zgromadzenia (nie wolno wyjść poza mury klasztoru), zamknęły biedaczkę w karcerze. Ponieważ jednak Barbara krzyczała, rozbierała się do naga, niszczyła wszystko i robiła sobie krzywdę, zamurowano jej okno, zabrano meble i przestano dawać nowe ubrania. Barbara spędziła dwie dekady zagrzebana w barłogu z siana, dokarmiana przez klapkę w drzwiach.
Kiedy sprawa stała się znana opinii publicznej (bo trudno powiedzieć, żeby wcześniej nikt o Barbarze nie wiedział), wybuchł w Krakowie skandal i rozpoczął się proces w sądzie. Sądzono dwie przeorysze zakonu, a akta tej sprawy zachowały się w krakowskim archiwum do dziś. I tymi aktami zajęła się Natalia Budzyńska.
"Ja nie mam duszy" to dość sprawnie napisany reportaż, choć skłamałbym mówiąc, że wybitny. Na pierwszych kilku stronach autorka próbuje bardzo absurdalnie i nieudolnie napisać coś z punktu widzenia samej Barbary, co jest - no cóż - zwyczajnie głupie.
Nie wiemy NIC o tym, co myślała sama Barbara, bo nie ma żadnych dokumentów na ten temat, a i trudno podejrzewać, że ktokolwiek wie, co myśli człowiek więziony w ciemnej komórce przez dekady. Na dodatek człowiek cierpiący jednocześnie na ciężką chorobę psychiczną. Polecam zatem ominąć te pierwsze kilka stron i zacząć czytać dopiero tam, gdzie zaczyna się reportaż oparty na dokumentach, które relacjonują zeznania świadków w sprawie.
Książka jest napisana sprawnie i w większości rzetelnie. Przedstawia mnogość czynników, które wpłynęły na los Barbary Ubryk, bo sprawa - choć wydaje się z perspektywy XXI wieku prosta (chorą należy leczyć w szpitalu), w XIX wieku wcale taka nie była (także dlatego, że ówczesne szpitale psychiatryczne "leczyły" choroby lewatywami i polewaniem zimną wodą).
Wydaje się odświeżającym także fakt, że prokuratura nie miała wówczas skrupułów przed traktowaniem zakonnic na równi z resztą społeczeństwa i nikt nikomu nie urwał głowy za to, że z klauzurowego klasztoru zabrano siostry na przesłuchania, a także tymczasowo aresztowano.
Całe śledztwo obnaża zaniedbania, szereg dziwnych decyzji i skostniałe reguły zakonne, a także mechanizmy kościelne, które utrudniały racjonalne postępowanie, ale bardzo cenię autorkę za to, że pozwala wyciągać wnioski czytelnikowi, nie robiąc jednoznacznej nagonki na którąkolwiek ze stron. Także dlatego, że i ówcześni lekarze dorzucili swoje kamyki do tego cuchnącego ogródka.
Solidna książka, poprawnie napisana i widać, że autorka skrupulatnie pracowała nad materiałami, do których miała dostęp. Polecam bez obaw, że ktoś się natnie. ;)
Niestety z biegiem lat "dziwactwa" siostrzyczki Barbary rozwinęły się w pełną psychozę, a zakonnice, nie mając lepszego pomysłu i nie umiejąc sprzeciwić się nakazom swojego zgromadzenia (nie wolno wyjść poza mury klasztoru), zamknęły biedaczkę w karcerze. Ponieważ jednak Barbara krzyczała, rozbierała się do naga, niszczyła wszystko i robiła sobie krzywdę, zamurowano jej okno, zabrano meble i przestano dawać nowe ubrania. Barbara spędziła dwie dekady zagrzebana w barłogu z siana, dokarmiana przez klapkę w drzwiach.
Kiedy sprawa stała się znana opinii publicznej (bo trudno powiedzieć, żeby wcześniej nikt o Barbarze nie wiedział), wybuchł w Krakowie skandal i rozpoczął się proces w sądzie. Sądzono dwie przeorysze zakonu, a akta tej sprawy zachowały się w krakowskim archiwum do dziś. I tymi aktami zajęła się Natalia Budzyńska.
"Ja nie mam duszy" to dość sprawnie napisany reportaż, choć skłamałbym mówiąc, że wybitny. Na pierwszych kilku stronach autorka próbuje bardzo absurdalnie i nieudolnie napisać coś z punktu widzenia samej Barbary, co jest - no cóż - zwyczajnie głupie.
Nie wiemy NIC o tym, co myślała sama Barbara, bo nie ma żadnych dokumentów na ten temat, a i trudno podejrzewać, że ktokolwiek wie, co myśli człowiek więziony w ciemnej komórce przez dekady. Na dodatek człowiek cierpiący jednocześnie na ciężką chorobę psychiczną. Polecam zatem ominąć te pierwsze kilka stron i zacząć czytać dopiero tam, gdzie zaczyna się reportaż oparty na dokumentach, które relacjonują zeznania świadków w sprawie.
Książka jest napisana sprawnie i w większości rzetelnie. Przedstawia mnogość czynników, które wpłynęły na los Barbary Ubryk, bo sprawa - choć wydaje się z perspektywy XXI wieku prosta (chorą należy leczyć w szpitalu), w XIX wieku wcale taka nie była (także dlatego, że ówczesne szpitale psychiatryczne "leczyły" choroby lewatywami i polewaniem zimną wodą).
Wydaje się odświeżającym także fakt, że prokuratura nie miała wówczas skrupułów przed traktowaniem zakonnic na równi z resztą społeczeństwa i nikt nikomu nie urwał głowy za to, że z klauzurowego klasztoru zabrano siostry na przesłuchania, a także tymczasowo aresztowano.
Całe śledztwo obnaża zaniedbania, szereg dziwnych decyzji i skostniałe reguły zakonne, a także mechanizmy kościelne, które utrudniały racjonalne postępowanie, ale bardzo cenię autorkę za to, że pozwala wyciągać wnioski czytelnikowi, nie robiąc jednoznacznej nagonki na którąkolwiek ze stron. Także dlatego, że i ówcześni lekarze dorzucili swoje kamyki do tego cuchnącego ogródka.
Solidna książka, poprawnie napisana i widać, że autorka skrupulatnie pracowała nad materiałami, do których miała dostęp. Polecam bez obaw, że ktoś się natnie. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz