Praca na całe życie.

Wydawnictwo Czarne ze swoją "Mundrą" zaczęło cykl książek o macierzyństwie. "Mundra" zaczynała się i kończyła na porodzie. Nie było w niej nic o tym, co dalej. Tutaj mamy właśnie to, co potem. W wersji zupełnie indywidualnej, jednostkowej, kompletnie nie metafizycznej. Kolkowe niemowlę, zmęczona matka. Pierwsze, trudne kroki na nieznanym gruncie.

Dziecko odgrywa w kulturze ciąży dziwną rolę. Jest jednocześnie ofiarą i autokratą. Istotą, której przeznaczeniem jest żyć jedynie w tej chwili doskonałości, jaką stanowią narodziny, po czym popada w stan zwyrodnienia i zepsucia, staje się grzesznym człowiekiem, zanosi się płaczem, wraca do dziedziny rzeczywistości. Podczas ciąży zaś dziecko jest cudem, ekspiacją.
"Praca na całe życie" to książka o trudach macierzyństwa wczesnego, pierwszego. Moim zdaniem tego najtrudniejszego, podszytego największą niepewnością. To książka o pierwszym roku w nowym świecie matek.

Sama pamiętam, że w erze sprzed ciąży miałam tylko teorie, opinie i te wszystkie - ach, przecież ze mną będzie inaczej.
Pewnie te kobiety, które mają dzieci, przypomną sobie to uczucie - nawet w ciąży wydawało się, że może ja będę tą jedyną ciężarną bez mdłości i bez brzucha - tak bardzo nie wydawało się możliwe, że to wszystko się stanie.
Tak samo jak nastolatce wydaje się, że ona nigdy nie będzie tak okropnie stara i pomarszczona, jak jej mama i babcia. ;) Bo ONA zrobi COŚ inaczej, niż inne kobiety.
Kiedy jednak zostałam matką, towarzyszyło mi wrażenie, że na temat macierzyństwa nie napisano zupełnie niczego - co może świadczyć tylko o prawdziwości tezy o "drewnianym uchu", selektywnej głuchocie, [...] dopadającej nierodziców wtedy, gdy o swoim życiu mówi rodzic; o chorobie, której nabawiamy się już w dzieciństwie i z powodu której jako dorośli nie możemy się nadziwić, dlaczego nikt nam nie powiedział, jak to jest mieć dzieci - ani koleżanki, ani przyjaciółki, ani nawet własna matka!
Mamy tutaj opis pewnej matni, tego kompletnie oszałamiającego stanu, w którym kobieta jest kłębkiem hormonów, na dodatek w ciężkim szoku, że to wszystko wygląda właśnie TAK.
Przyznaję, że obraz jest dość apokaliptyczny, że trochę z gatunku tych raczej pesymistycznych. Autorce trafiło się dziecko, które przez pierwsze trzy miesiące ciągle płakało i miało kolki, więc jej optymizm był, mówiąc oględnie, przytłumiony. I ja to rozumiem, chociaż wiem, że wiele osób - także matek - powie, że autorka histeryzuje. Ja miałam dziecko, które płakało przez rok, bo kolki skończyły mu się dopiero, kiedy porządnie nauczyło się chodzić, więc ten stan pamiętam. Tą totalną bezradność i zmęczenie, jakiego sobie nigdy wcześniej nie wyobrażałam.
Po trzech czy czterech tygodniach docieram do odległego przyczółka, w którym moje opanowanie dziennego zapotrzebowania kalorycznego córki, jej godzin snu, rozwoju [...] są na poziomie profesorskim, za to reszta mojego życia przypomina wyludnioną osadę, opustoszały budynek, w którym co jakiś czas spadają na podłogę kawałki spróchniałych belek ze stropu [...].
W miejsce pytania o to, kim jest kobieta, jeżeli nie jest matką, pojawia się inne: kim jest kobieta jeżeli JEST matką. 
Opis tych pierwszych miesięcy jest pamiętnikiem niemocy. Brnięcia przez ogłupiającą rutynę, zgąbczenia mózgu, niewyspania, wiecznego płaczu, ciągłego podawania jedzenia, zmieniania setek pieluch, noszenia, bujania i o matko, kiedy to się skończy.
Kiedy spałyśmy, ludzie wychodzili do pracy, do szkoły - cały świat siedzi teraz przy biurku. My brodzimy w gęstej domowej brei, w której stale jest jednocześnie za późno i za wcześnie, w brei szaleństwa i telewizji śniadaniowej. Rozciąga się przed nami dzień bez żadnych punktów odniesienia, niczym preria, nieprzebyta równina.
Kiedy czytam dyskusje na temat matek z niemowlętami w miejscach publicznych, tych okropnych karmiących, z tymi okropnymi, głośnymi dziećmi, przypominam sobie, jakie to było trudne na początku - wybrać się gdzieś z malutkim dzieckiem. Wybrać się gdzieś bez dziecka - to było znacznie trudniejsze.
Wiem też - i autorka książki też to już wie - że to wszystko mija. I to mija dosyć szybko (chociaż w trakcie wydaje się, że nie minie nigdy).
Wyjście do kina nie jest już tym, czym było: jest czymś mniej, przyjemnością zmąconą, zbrukaną. Moja obecność niemal z dnia na dzień nabrała wymiernej wartości, tak jakby zainstalowano mi licznik, jak taksówce [...]. Przyjaciele, mimo iż cieszą się, że mnie widzą, nie zawsze mogą sobie na mnie pozwolić. Spotykamy się przy nieprzekraczalnej granicy między wolnym światem a zamkniętym reżimem macierzyństwa.
Może po to właśnie jest ta - skądinąd dość ponura - książka o pierwszych krokach w byciu matką. Po to, żeby wszyscy się wreszcie od matek małych dzieci odwalili. One nie robią nic specjalnie na złość (a już zwłaszcza dzieci nie robią nic na złość - będą na to za mało wyrachowane jeszcze przez dobre kilka lat ;)). One próbują przetrwać kolejny dzień, nie wariując.
Bez zmiany tego wrogiego nastawienia do matek Polki nie będą rodzić (że o niedawnej bombie z sumieniem lekarzy nie wspomnę - bo to uderzy głównie w kobiety w małych mieścinach, gdzie nie ma wyboru, ale to już temat na innego bloga).
Fizyczna obecność córki w moim życiu nie różni się zbytnio od bardzo dużego plecaka obarczającego podróżnika. W wagonach metra ludzie sykają i wzdychają, widząc naszą podwójną masę i kłopot, jaki sobą sprawiamy, a na stacjach odpływają szybko, zostawiając nas na zaśmieconym peronie, gdzie bez niczyjej pomocy mocujemy się z plecakiem [...]. W restauracjach wpadamy na stoły, w sklepach zrzucamy z półek delikatne przedmioty, stąpamy głośno i niezgrabnie, a mimo to jesteśmy dziwnie niewidzialne. [...]
Mała podnosi niedający się uciszyć krzyk w miejscach, gdzie powinna panować cisza, robi się głodna w miejscach, gdzie nie mam możliwości jej nakarmić, załatwia się w miejscach, które są nieskalane: czuję się tak, jakbym sama cofnęła się do jakiegoś pierwotnego, wstydliwego stanu, wymiotowała w drogich sklepach czy zanosiła się płaczem w autobusach, a ludzie nie wykazywali krzty współczucia.
Książka dla każdego. Zwłaszcza dla młodych matek, którym się wydaje, że tylko one czują się tak okropnie przytłoczone w ciągu tych pierwszych miesięcy po porodzie.

Rachel Cusk wywołała burzę pisząc "takie rzeczy". Był nawet jeden amerykański publicysta, który postulował odebranie jej dzieci - bo nie polukrowała macierzyństwa. Bo ośmieliła się napisać, że chociaż macierzyństwo ogromnie dużo daje, to te korzyści nie są wypłacane w tej samej walucie, w której zostały pobrane straty. "Praca..." jest nazywana książką bezlitosną, bo pokazuje, co MOŻE dziać się z kobietą podczas jej przepoczwarzania się w matkę. Zwłaszcza w czasach, w których kobieta po porodzie zostaje w domu z dzieckiem całkiem sama. Dzieckiem, które nie jest zazwyczaj niemowlęciem z reklamy, które uśmiecha się od rana do nocy i śpi po kilka godzin (są dzieci, które śpią po piętnaście minut od czasu do czasu, a poza tym głównie ryczą, beware ;)).

A na koniec życzę miłych wakacji wszystkim rodzicom. :]
To, co świat zewnętrzny określa mianem weekendu, to dla rodziców podróż tam i z powrotem do dziewiątego kręgu piekła. W weekendy dzieci nie chodzą do przedszkola ani szkoły. W weekendy nianie i opiekunki mają wolne. W sobotę o szóstej czy siódmej rano ktoś cię budzi, ładując ci się do łóżka. Płacze albo wrzeszczy prosto do ucha. [...]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger