Skrzynka Potworów.

Skrzynka Potworów to seria cienkich książeczek autorstwa hiszpańskiego pisarza Enrica Llucha, wydana niedawno w Polsce przez wydawnictwo Tako.
Każda z książeczek opowiada o jednym bajkowym potworze i jest ilustrowana przez jakiegoś hiszpańskiego ilustratora (każda przez innego). I, przyznaję, to te ilustracje skusiły mnie do zakupu. Okazały się też jedyną zaletą tych książek (ja mam tylko dwie części i więcej mieć nie zamierzam).

Książeczki (w miękkiej okładce) mają po szesnaście kartek i mniej więcej format zeszytu. Docelowo cały komplet dziesięciu książeczek ma się mieścić w wypasionym kuferku (skrzynce potworów), która (zdjęcie ze strony wydawnictwa) wygląda tak:


Pomysł nie jest zły. Dzieci w pewnym wieku uwielbiają potwory. Wampiry, wiedźmy, wilkołaki. Te sprawy. Na dodatek na pierwszy rzut oka cała seria wygląda prześlicznie. Ilustracje są chwilami wręcz olśniewające. Opowiastki są krótkie i mają na celu nieco odpotwornić potwory, jednocześnie odrobinkę jednak strasząc. Brzmi przyjemnie, prawda? W sam raz pod choinkę. Albo na Halloween. Niestety - diabeł (cóż...) tkwi w szczegółach.

Zacznijmy od ceny - okładkowa cena jednej książczyny to 22,90 zł. Tak, zapłaciłabym tyle, gdyby miały twardą okładkę, może. Bo książki w grubych okładkach trudniej zniszczyć (a to książki dla dzieci, przypominam), a więc łatwiej potem odsprzedać/oddać.
To ważne, bo kiedy moje dziecko pakuje się do samochodu z trzema książkami (robi to codziennie), to czasami któraś z nich zsunie się z siedzenia na podłogę. A wtedy grozi jej co najwyżej obicie rogów, a nie zmięcie wszystkich kartek. Szczęśliwie mnie udało się nie wydać więcej, niż 30 złotych za obie części, więc przynajmniej trochę mniej pluję sobie w brodę. Trochę.

Druga rzecz - w obu książkach (niezbyt przecież grubych) znalazłam błędy. Jak trudno jest sprawdzić taki krótki tekst? Litościwie pominę też to, że w oryginale czcionka jest dużo ładniejsza i mniej toporna.


Część o czarownicy opowiada o wiedźmie, która jest zmęczona swoją robotą i chce zacząć pracować w innej bajce. Czekając na rozpatrzenie podania, łazi po mieście i kupuje składniki do eliksirów. Kiedy zmienia bajkę (na Jasia i Małgosię) też nie bardzo wychodzi jej wywiązywanie się ze swoich obowiązków.

Historyjka jak historyjka. Słabo napisana, z literówkami (najzabawniejsza z nich, to "mieszkam w baśni o Królewnie Ścieżce"), nudna jak flaki z olejem. Może po prostu źle przetłumaczona? Nie wiem.
Jedyne, co można tam docenić, to ilustracje Oscara T. Pereza. Bardzo ładne. Wypełniające całą przestrzeń, stanowiące też tło dla tekstu.


Część druga - Wampir - literacko przedstawia się podobnie.


Niezgrabnie napisane, a na dodatek znalazłam jeden błąd ortograficzny. Opowieść też bez szału - wampir szuka w nocy dentysty, który naostrzyłby mu zęby, ale nic mu nie wychodzi i - po szeregu perypetii - misja kończy się niepowodzeniem. Bla bla bla. Tylko obrazki pana, który nazywa się Fernando Falcone, są warte grzechu. Będę szukać innych książek, które ilustrował (ale napisanych przez kogoś innego i wydanych przez inne wydawnictwo ;)).



Największą zaletą przygody ze Skrzynką Potworów jest to, że poznałam nazwiska fajnych hiszpańskich ilustratorów (zapoznam się też chętnie - internetowo - z innymi autorami obrazków w książkach z tej serii). Poza tym jednak - ogromne rozczarowanie (i zmarnowany potencjał - może gdyby wydawnictwo pokusiło się o lepszego tłumacza... ech...).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Na regale , Blogger